Rozmowa z trenerem Mławianki Piotrem Rzepką
Mławianka ma historię i tradycje
* Mławianka zakończyła rundę jesienną w IV lidze na drugim miejscu. To zaskakujący wynik zważywszy na to, co działo się w wakacje. Jak pan ocenia wydarzenia ostatnich sześciu miesięcy?
- Cieniem na cały sezon kładzie się śmierć prezesa Wiesława Chrzczona. Człowiek niezwykle oddany klubowi, wielki fan piłki nożnej. Do samego końca załatwiał sprawy klubowe. Będzie ciężko go zastąpić, a może się to nawet okazać niemożliwe.
Przed sezonem drugie miejsce przyjmowalibyśmy w zasadzie w ciemno. Przygotowania rozpoczęliśmy wyjątkowo późno - rozegraliśmy zaledwie trzy sparingi. Do ostatniej chwili szukaliśmy wzmocnień. Uruchomiłem swoje znajomości, nie próżnował także prezes. W efekcie udało nam się zbudować skład, który solidnie namieszał. Indywidualności w nim nie brakowało, ale naszą główną siłą okazała się zespołowość. Nie odpuszczaliśmy do końca, proszę zobaczyć w ilu spotkaniach wyszarpaliśmy punkty w końcówkach. Rywalizacja z Hutnikiem, Wisłą czy też Unią to pierwsze z brzegu przykłady.
* Rozmawiając z panem nie sposób nawiązać do kariery piłkarskiej. Niezwykle bogatej i obfitującej w emocjonujące spotkania. Kiedy w pana życiu pojawiła się piłka nożna?
- Zaczynałem jak wszyscy w moich latach - na koszalińskim podwórku. Tam uczyliśmy się techniki, co wtedy znaczyło bardzo dużo. Gdy trafiłem w końcu do Gwardii Koszalin umiałem już naprawdę bardzo dużo. Spisywałem się na tyle dobrze, że dostałem pierwsze powołania do reprezentacji Polski juniorów prowadzonej przez Henryka Apostela. Ukoronowaniem występów były mistrzostwa Europy do lat 18 w NRD. Wspólnie z m.in. Darkiem Dziekanowskim, Zbyszkiem Kaczmarkiem, Piotrkiem Skrobowskim czy też Waldkiem Matysikiem sięgnęliśmy po srebrny medal. W eliminacjach ograliśmy RFN, w półfinale Włochów. Polegliśmy dopiero w finale z Anglikami 1:2.
* Ostatecznie wylądował pan we francuskiej Bastii. Ten transfer musiał być szokiem. W końcu wyjeżdżał pan zza żelaznej kurtyny na zachód Europy?
- Na początku miałem zostać kolegą klubowym Władka Żmudy w Cremonese. Ostatecznie jednak konkretniejsi okazali się działacze Bastii. Obawy przed wyjazdem był ogromne - języka francuskiego nie umiałem nawet w minimalnym zakresie. Nie znałem specyfiki kraju, panujących zwyczajów.
Na szczęście Korsykanie są inni od kontynentalnych Francuzów. Trafiłem do Bastii w sprzyjającym momencie - w naszym kraju następowały zmiany, dzięki czemu zainteresowanie mną było spore. Trzy słowa były kluczem "Wałęsa, Boniek, Papież". Otwierały mi każde drzwi na wyspie. Wszyscy wciąż zapraszali na espresso, nie mogłem pójść do jednej kafejki, bo druga by się obraziła. Dodatkowo punkt zyskałem jako blondyn (śmiech). Wyspiarze mieli dziwną słabość do ludzi o takim kolorze włosów.
Cała rozmowa w aktualnym wydaniu "Tygodnika Ciechanowskiego"
Komentarze obsługiwane przez CComment