ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Nie każdy rak to wyrok. Rozmawiamy o postępie medycyny i emocjach towarzyszących chorym na nowotwory

Luiza przeszła przemianę wewnętrzną, ale także zewnętrzną. W tej kobiecie drzemie niesamowita siła.

Złośliwy nowotwór piersi to drugi, po raku płuc, najgroźniejszy nowotwór wśród kobiet. Rozmawiamy z Luizą Filaszkiewicz, która najpierw przeszła przez piekło diagnozy, a dziś swoim przykładem pokazuje, że medycyna poczyniła ogromne postępy w leczeniu nowotworów. 

* Nowotwór - słowo, które wybrzmiewa jak wyrok. Ty również usłyszałaś taką diagnozę. Jak do tego doszło? Pamiętasz jakie emocje ci wówczas towarzyszyły?

- Są w życiu każdego człowieka momenty, które przewartościowują wszystko. Uważam, że zmieniają nas przede wszystkim doświadczenia, to one nadają kształt naszym emocjom, uczuciom, wpływają na to, jak dalej będziemy odbierać otaczający nas świat. To ciekawe, jak w jednej chwili wszystkie wcześniejsze problemy i dylematy stają się nieistotne, błahe. Takim przełomowym momentem jest zdecydowanie informacja o diagnozie. Pamiętam każdy etap mojej ścieżki terapeutycznej. Informacja przekazana przez lekarza, że mamy do czynienia z nowotworem jest według mnie punktem zarówno zwrotnym jak i startowym. Zwrotnym, ponieważ od tej chwili nic już w twoim życiu nie będzie takie samo, a startowym ponieważ rozpoczyna najważniejszy, a zarazem najcięższy etap - leczenie. Ja swoją diagnozę usłyszałam w połowie listopada 2022 r. Pamiętam, że była to szara, deszczowa jesień. Wcześniej przeszłam etap badań wstępnych. To też jest proces dość czasochłonny. Musimy pamiętać, że polski system ochrony zdrowia to przede wszystkim procedury, terminy, kolejki. Pokonywanie tej drogi nieco usprawnia wystawienie karty DILO, czyli karty uprawniającej do szybkiej ścieżki diagnostyki i leczenia onkologicznego. Z tą kartą zarejestrowałam się do przychodni onkologicznej, dalej przeszłam konieczne badania, USG piersi, mammografie i biopsje. Po pobraniu materiału do badania histopatologicznego na wynik czekałam ponad 2 tygodnie. Dla mnie to była cała wieczność. Dziś wiem jednak, że to bardzo krótko. Intuicja podpowiadała mi, że to nowotwór. W czasie oczekiwania na histopatologię pochłaniałam każdą możliwą informację na temat leczenia nowotworów piersi w Polsce, śledziłam wiele tematycznych grup facebookowych, kontaktowałam się z osobami, które przeszły proces leczenia, zbierałam kontakty, opinie o ośrodkach, o lekarzach, wszystko co w moim odczuciu mogło mieć później znaczenie. Wiem, że każdy ma inne podejście do oswojenia się z chorobą - to było moje. Do gabinetu lekarskiego weszłam będąc w ogromnym poczuciu lęku, czułam, że zbliża się coś nieuniknionego, nie mogłam skupić uwagi, nie mniej jednak byłam przygotowana. Pamiętam, że pani doktor przekazując mi informację, że mam raka piersi i odpowiadając na moje pytania wcale się z tym nie spieszyła, skupiła swoją uwagę na mnie, bardzo spokojna, jednocześnie konkretna i dająca mi poczucie, że mamy dalszy plan działania. Całe to wydarzenie było dla mnie innym wymiarem, inną rzeczywistością, myślę, że towarzyszyło mi także paraliżujące uczucie, że coś mi się w życiu skończyło. Na szczęście nie byłam tam sama, koniecznie na takie wizyty trzeba wziąć ze sobą kogoś bliskiego, ze mną był tata. Wtedy, w gabinecie lekarskim, w późny listopadowy wieczór płakaliśmy razem z bezsilności.

* Jak udało ci się po tym pozbierać? Skąd czerpałaś siłę?

- Pierwsze dni to był prawdziwy czas żałoby, żegnałam moje dotychczasowe życie, wiedziałam, że tracę coś nieodwracalnie, bardzo się bałam. Dziś wiem, że to naturalne, miałam pełne prawo do tego by tak się czuć. Musimy pamiętać, że choroba nowotworowa dotyka cały system, który cię otacza - rodzinny, społeczny, zawodowy, wpływa na każdy aspekt w twoim życiu, ponieważ wszystko inne dostosowujesz do procesu leczenia, musisz scedować wiele swoich obowiązków na innych, jest to bardzo trudne szczególnie dla osób samodzielnych. Musisz nauczyć się prosić o pomoc, jak również nauczyć się ją przyjmować. Po diagnozie nastał czas adaptacji do nowej sytuacji, planowania leczenia, układania emocji. Rozpoczęłam tworzenie mojej przestrzeni dopasowanej do choroby. Był to też czas konfrontacji ze swoimi lękami, przekonaniami. Musiałam przejść szereg kolejnych badań by dopasować odpowiednie leczenie do mojego aktualnego stanu. USG brzucha, echo serca, RTG klatki piersiowej, TK całego ciała, scyntygrafie kości... Dopiero po otrzymaniu obrazu na jakim etapie jest choroba, poznaniu wyniku histopatologii, określenia podtypu biologicznego raka zostało mi dostosowane leczenie i wyznaczony termin podania pierwszego cyklu chemioterapii neoadjuwantowej (przedoperacyjnej). Nastał czas myślenia zadaniowego. Wiedziałam, że nie ma innej drogi niż zastosowanie leczenia systemowego, ściśle określonego w Programie Lekowym B9. FM. Na tym etapie już bardzo dużo wiedziałam, znałam receptory swojego nowotworu, wiedziałam w jakim schemacie i czym będę leczona. Zapoznałam się z zaleceniami Polskiego Towarzystwa Onkologów Klinicznych, byłam świadoma swojego procesu leczenia. Uczestniczyłam w nim aktywnie. Byłam partnerem dla lekarzy. Podzieliłam sobie leczenie na różne ośrodki, wybrałam lekarzy prowadzących. Skąd czerpałam siłę? Wiedziałam, że muszę wychować moje dzieci, że mam jeszcze dużo do osiągnięcia, przeżycia, że chce zobaczyć świat. Musiałam być silna, bo gdybym ja się załamała i poddała, to moi bliscy również. Nie możesz oczekiwać siły i determinacji od innych kiedy sama się poddajesz. Postanowiłam wówczas, że będę zdyscyplinowana i wytrwała, by jak najlepiej wspomóc lekarzy w mojej terapii. Zastosowałam, według mnie najlepszą z możliwych metod tj. metodę małych kroczków, nie patrzyłam daleko w przyszłość, wiedziałam, że leczenie potrwa około roku, skupiłam swoją energię na poszczególnych etapach, zadaniach, które skrupulatnie planowałam. W tym czasie docierały do mnie ogromne ilości wsparcia od innych, od rodziny, przyjaciół, znajomych z pracy. Jestem szczególnie wdzięczna, mojemu ówczesnemu pracodawcy, który okazał mi wiele życzliwości i zrozumienia.

* Nowotwór złośliwy piersi to drugi najgroźniejszy nowotwór, jaki dotyka kobiety w Polsce. Umiera ponad 15 procent pacjentek. Tobie udało się wygrać. Rak został pokonany. Jak myślisz, co miało tu kluczowe znaczenie?

- Jak pokazują dane Krajowego Rejestru Nowotworów, rak piersi jest najczęściej występującym nowotworem złośliwym w Polsce. Co roku taką diagnozę słyszy ponad 22 tys. kobiet, a u 5–10% z nich nowotwór rozpoznawany jest od razu w stopniu zaawansowanym. To dramatyczne informacje. Wiadomym jest, że liczy się czas. Im nowotwór zostanie wcześniej wykryty, tym lepsze rokowania i większe możliwości leczenia. W polskiej nomenklaturze onkologicznej od dawien dawna gości słowo „walka”. Podejrzewam, że każdy pacjent onkologiczny słyszał to słowo w różnym kontekście, zazwyczaj był to kontekst wspierający. Osobiście, bardzo nie lubiłam tego określenia, jestem całym sercem za tym, aby choroby onkologiczne odczarować, normalizować. Ja nie walczyłam, ja przeszłam proces leczenia.

Odnosząc się do tego co dla mnie było najbardziej przydatne i pomocne podczas procesu terapeutycznego stwierdzam, że był to kontakt z drugim pacjentem. Doceniałam każdą prowadzoną rozmowę, czas spędzony na korytarzach szpitalnych był również czasem zawiązywania wielu ciekawych znajomości, to właśnie z nich dowiadywałam się o nowoczesnych formach terapii, o nowych refundacjach lekowych, zasięgałam opinii o lekarzach. Lubiłam słuchać jak te historie się zaczynały, co się takiego zadziało, że się tu znalazły. Wspominam spotkanie z Olą, która zachorowała w wieku 27 lat, dopiero co została mamą. Zaawansowany, przerzutowy rak piersi, a na start także zmiany meta na wątrobie. Ola to kobieta, która pokazuje, że człowiek to nie statystyka, że istnieje leczenie wieloletnie, długofalowe. Diagnozę usłyszała 7 lat temu, dziś nadal pozostaje w leczeniu, stara się żyć w miarę normalnie wychowując syna.

Kolejnym, niezmiernie budującym dla mnie czynnikiem byłą obecność rodziny i przyjaciół. To taki dług wdzięczności, którego nie spłacę. Były to cudowne gesty, w których widziałam troskę o mnie. Dzięki moim przyjaciołom i rodzinie miałam zawsze świeży zakwas z buraka na poprawę parametrów krwi podczas chemioterapii, miałam towarzyszkę przy wykonywaniu porównawczej mammografii po skończonej chemioterapii, mogłam liczyć na transport do szpitala na podanie chemii, czy na operację, mogłam w każdym kryzysowym momencie zadzwonić i porozmawiać, podzielić ten mój strach na innych, czułam się wtedy bardzo ważną osobą w ich życiu. Bardzo wam dziękuję.

Cały wywiad dostępny jest w aktualnym, świątecznym wydaniu "Tygodnika Ciechanowskiego" na stronach 18 i 19. 

Komentarze obsługiwane przez CComment