Cisza na izbach porodowych
Przez długie lata „Tygodnik Ciechanowski” na swoich łamach zamieszczał twarzyczki nowo narodzonych dzieci w szpitalu wojewódzkim w Ciechanowie (przez pewien czas również noworodków z Mławy, Działdowa, Przasnysza). Całe strony tygodnikowe zdjęć maluchów – zdziwionych, uśmiechniętych, śpiących, grymaszących...
Tego rodzaju „newsy” (Antek Małowiecki, syn Klaudi i Przemysława, ur... waga... wzrost… zam…) cieszyły się zawsze wielkim zainteresowaniem poczytnością. Nie tylko samych zainteresowanych – rodziców, którzy chętnie informowali wszem i wobec o szczęśliwym narodzeniu latorośli, ale również ich bliskich, znajomych, sąsiadów. Ale od pewnego czasu na salach porodowych cisza, a na stronach tygodnikowych inna tematyka.
Nasz fotoreporter, który jeszcze kilka lat temu codziennie odwiedzał oddział noworodkowy, zagląda tam coraz rzadziej. W 2015 roku sfotografował ok. 1000 dzieci, w 2020 - 781, a w 2022 – było już ich tylko ok. 500...
A to tylko wycinek tego, co wydarzyło się w tym czasie w całym kraju. W 2022 r. urodziło w Polsce 305 tys. dzieci, najmniej od końca II wojny światowej.
W rekordowym 1955 r., w czasie pierwszego powojennego wyżu, przyszło ich na świat blisko 800 tys., podobnie było w czasie drugiego wyżu - w 1983 r. zanotowano blisko 724 tys. urodzeń. Co ważniejsze, liczba urodzeń ponaddwukrotnie przewyższała zgony. Polska zaludniała się w szybkim tempie, obliczano już lata, kiedy będzie nas 40 mln. Ale to już historia.
40 mln! Raczej nigdy nie osiągniemy takiej liczby ludności. Pod koniec lat 60.ub. wieku zespół Czerwono-Czarni wyśpiewał wielki przebój o „17 mln morza do Tatr”. Ale chodziło o same kobiety. Zakładam, że mężczyzn było wtedy mniej więcej tyle samo. Pięćdziesiąt lat później możemy znów zaśpiewać tę piosenkę, bo stała się aktualna. Tylko 17 mln...
Poważny sygnał ostrzegawczy o kryzysie demograficznym pojawił się w 2002 r., kiedy po raz pierwszy więcej ludzi w Polsce odeszło z tego świata, niż przyszło. Ówczesne, ok. 20-procentowe bezrobocie nie sprzyjało prokreacji. Pomogło nam zdecydowanie wejście do Unii Europejskiej, od 2006 r. znowu z każdym rokiem nas przybywało (teoretycznie, w sensie statystyki urodzeń, bo faktycznie populację pomniejszała masowa emigracja).
W 2015 r. obejmujący władzę PiS wpisał sobie na sztandary demografię i prokreację, z programem 500+. Liczono, że pieniądze będą zachętą dla młodych Polek (i Polaków też) do rozmnażania się w tempie co najmniej 400 tys. rocznie. No i raz nawet się udało - w 2017 r. urodziło się 402 tys. dzieci. Ale na tym się skończył entuzjazm i rozpoczął zjazd: 2018 - 388.200, 2019-374 800, 2020- 354 700, 2021-331 000 i wreszcie 2022- 305 100 osób.
Widoczny bilans polityki demograficznej ostatnich 8 lat to spadek dzietności (wskaźnik 1,26 w 2022 r.), a także nadwyżka zgonów nad urodzeniami o 520 tys. osób.
Perspektywy na przyszłość nie są optymistyczne, co pokazała najnowsza prognoza ludnościowa GUS do 2060 r. W najgorszym wariancie, gdy nie uda się pobudzić wzrostu dzietności, już w 2030 r. będzie nas 36,3 mln, a w 2060 r. zaledwie 26,65 mln.
Ale nie chodzi tylko o bezwzględną liczbę ludności, bardziej dotkliwa dla gospodarki jest przemiana demograficzna struktury społeczeństwa. Na razie, dzięki boomowi demograficznemu z początku lat 80. ciągle jeszcze nie należymy do najstarszych społeczeństw Europy. Szybko jednak przybywa osób w wieku poprodukcyjnym, a maleją grupy ludzi młodych. W 2005 r. liczba osób w wieku 60+ i w grupie 20–29 lat była porównywalna - 6,6 mln do 6,4 mln. Dziś proporcja ta wygląda - 9,8 mln do 3,9 mln.
I jeszcze jedna zła wiadomość. Od 2018 r. przestała rosnąć oczekiwana długość życia populacji zamieszkującej tereny od morza do Tatr, obecnie wynosi ona 73,4 roku dla mężczyzn i 81,1 roku dla kobiet.
RM
Komentarze obsługiwane przez CComment