ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Ciechanów stolicą kultury

Może kiedyś tak będzie, że nasze prowincyonalne miasto stanie się właśnie stolicą kultury. Ma ku temu wyjątkowe predyspozycje. Kiedy nabrałem takiego przekonania?

A no, podczas festiwalu Mazovia Romantica czyli Europejskich Dni Muzyki Romantyzmu, który zaoferowano nam przez pierwsze cztery dni sierpnia w Muzeum Romantyzmu w Opinogórze, w tamtejszym kościele pw. Wniebowzięcia NMP i na Zamku w Ciechanowie. Pomyślałem, że gdyby to zostało powtórzone w przyszłym roku i w latach następnych, to mogłoby ustawić na długo ten region na mapie kultury. Jasne, że na małą skalę, ale może na początek to wystarczy. Popatrzmy na odbywający się właśnie w stolicy z wielkim rozmachem Festiwal Muzyczny „Chopin i jego Europa” (17 sierpnia – 8 września). Jest to jego 20. edycja. Koncerty odbywają się w Filharmonii Narodowej, na Zamku Królewskim i w Teatrze Wielkim, ale w początkach tak absolutnie nie było, dwadzieścia lat temu festiwalowi służyła jedynie Filharmonia. Gdy namawiam do kontynuacji Mazovia Romantica, to wiem, że mimo ogromnego sukcesu tegorocznego wydania festiwalu, w przyszłości może się to rozbić o brak funduszy. Ale co powiecie na sugestię, że może by tak porozmawiać z organizatorami festiwalu chopinowskiego i namówić ich aby włączyli Mazovia Romantica do swojego programu jako jego odgałęzienie i część?

Prowincya wyłazi z nas jednak nawet tutaj. Nikt na świecie pisząc o Mazowszu po łacinie nie napisze Mazovia, bo to jest Masovia, pisane przez „s” a nie przez „z”. W języku polskim można pisać Mazovia, ale nie w połączeniu z członem łacińskim, jakim jest wyraz „Romantica”. Dla przykładu przyjrzyjmy się hasłu „Pro Masovia”, utworzonemu przez tego samego sponsora, a więc Samorząd Województwa Mazowieckiego, jako nazwę odznaczenia za zasługi dla województwa mazowieckiego. Jest ono pisane poprawnie przez „s” jako że Masovia ma połączenie z członem łacińskim „Pro”. Mazovia w połączeniu z Romantica jest tym samym, czym byłoby połączenie słowa Masovia ze słowem Romantika pisanym przez „k”. Można by mieć do mnie pretensje, że się czepiam, bo to tylko jedna litera i nie ma żadnego znaczenia dla meritum. Tak, to prawda, ale ma ogromne znaczenie dla wizerunku, który w tym wypadku przewyższa meritum. Unikajmy więc haseł Mazovia i Romantika, i piszmy poprawnie Masovia Romantica.

Ale wracając do „stolicy kultury”, co jeszcze mogłoby nas do niej zbliżyć? Jasne, że wyrażam tu w dużym stopniu osobiste preferencje, ale nie mogę się powstrzymać od stwierdzenia, że takim elementem są na przykład wieczory muzyczne w klubach. Tyle tylko, że trzeba wybrać wielkość klubu i rodzaj muzyki. Dobrze pamiętam z lat odległych warszawskie kluby jazzowe, Tygmont, na Mazowieckiej, w początkach XXI wieku, lub wcześniej Akwarium na ul. Emilii Plater, ale były to kluby obliczone na większą widownię, tak jak jeszcze niedawno w Ciechanowie Fabryka Kultury Zgrzyt. Może jeszcze nie być u nas miejsca na działalność wielkoklubową, ale małe przestrzenie, takie jak klubokawiarnia W-18 lub Piwnica Gotycka na Zamku, nadają się świetnie na ekskluzywne wydarzenia o profilu bardziej kameralnym, np. jazzowym lub wystawowym. Należy jednak pamiętać, że ci, którzy występują, to musi być absolutnie pierwsza liga lub, co najmniej, ludzie przed bliską promocją do pierwszej ligi. To właśnie jest esencja bycia „stolicą kultury”. Wie o tym zresztą bardzo dobrze kierownictwo W-18 i obdziela nas w te wakacje lokalnymi artystami o uznanej klasie, jak Michał Wojtusik, Maciek Ostromecki i grupa „Pod Fryzjerką”.

Powoli, jednak, zmierzam do czegoś zupełnie innego, mianowicie do teatru. Muzykę łatwo zrealizować, czy to puszczając nagrania czy zapraszając wykonawców. Z teatrem jest trochę trudniej, bo dużo większą rolę odgrywa repertuar. Jeśli sztuka jest kiepska sama w sobie lub niezbyt znana, mało kto przejmie się przedstawieniem. Ale jeśli sztuka jest nośna, z wyższej półki, wtedy o wiele większe prawdopodobieństwo, że zainteresuje widzów, nawet jeśli zagrają w niej nieznani aktorzy. I ta prawidłowość wydaje się być niezależna od intensywności reklamy przedstawienia, choć całkowicie nie można takiej reklamy pominąć. 

Z niekłamaną ciekawością przeczytałem niedawno na plakacie o jednorazowym wznowieniu przez lokalny teatr Rozmyty Kontrast sztuki Janusza Głowackiego „Antygona w Nowym Jorku”. Dlaczego to mnie tak zainteresowało? Jest kilka powodów, ale najważniejszy to taki, że Głowacki swoim satyrycznym spojrzeniem sparafrazował nieobce mi życie imigranta w Ameryce, rzucając je na tło antycznego dramatu Sofoklesa. Wykraść ciało zmarłego, żeby je pochować, w Starożytnej Grecji wymagało przeciwstawienia się państwu, ze wszystkimi prawnymi konsekwencjami. Uwspółcześniając scenerię, Głowacki z tego zakpił, w charakterystyczny dla siebie sposób redukując pojęcie władzy jednostki (tj. Kreona z oryginalnej wersji dramatu) do rozmydlonej koncepcji panowania demokracji (a więc, ustroju paradoksalnie wywodzącego się ze Starożytnej Grecji), która tworzy system powiązań, gdzie nie bardzo wiadomo, kto za co odpowiada. 

Scena z ciechanowskiej premiery „Antygony w Nowym Jorku” w Teatrze Rozmyty Kontrast 21 kwietnia 2018 r. Na zdjęciu od lewej: Tomasz Wóltański (Policjant), Mikołaj Zelech (Pchełka), Kamil Skrzydlak (Sasza), Kinga Szpojankowska (Anita) i Oliwier Białorudzki (Jon, jego zwłoki). Fot. Piotr Czaplicki

Akcja sztuki dzieje się w obrzydliwej scenerii nowojorskiego parku Tompkins Square, gdzie mnie autor dramatu kiedyś osobiście zaprowadził, jeszcze przed powstaniem sztuki. Kiedy go pierwszy raz odwiedziłem, był rok 1989, krótko przed zmianą ustroju w Polsce, biorąc mnie za typowego Polaka, zaproponował że możemy pójść do „ciucholandu”, gdzie za grosze będę mógł nabyć rzeczy, których atrakcyjność przysporzy mi chwały i estymy po powrocie do kraju. Znając dobrze jego przewrotność jeszcze z Polski, pomyślałem że miałby mnie wtedy jak na dłoni do swoich kpin z emigranta, więc grzecznie odmówiłem i zaproponowałem, żeby mi pokazał dzielnicę Lower East Side, o której wiedziałem z lektur przemycanych do Polski lepszych lub gorszych dzieł bitników, jak Jack Kerouac czy William Burroughs, którymi byłem zafascynowany. Wtedy właśnie doświadczyłem wątpliwych uroków tej części Manhattanu, o czym trudno byłoby się dowiedzieć z przewodnika dla turystów. 

Rozmyślając o tym co tam oglądam i słyszę, bo były to języki bliskie mi brzmieniowo i składniowo, wspomniałem wówczas mimochodem o analogiach z „Emigrantami” Sławomira Mrożka, na co Głowacki skierował rozmowę na tory swojej sztuki „Kopciuch”, o której wystawieniu w Moskwie (pod rosyjskim tytułem „Подонки” w Teatrze im. Puszkina) właśnie przywiozłem mu wieści, bo on sam o tym nie wiedział (recenzja w Polityce, nr 11/1989). Zapytał mnie, skąd wzięła się myśl, żeby w Moskwie chodzić do teatru? Odpowiedziałem, że z nudów. Przebywałem tam służbowo z dwoma kolegami, aby pomóc bratnim fizykom w Instytucie Kurczatowa oprogramować pewien eksperyment naukowy. Podczas gdy oni, w wolnym czasie, poszukiwali w „uniwiermagach” (ros. uniwiersalnyj magazin) artykułów takich, jak żelazko na parę lub piecyk olejowy (wspomniałem wyżej, że był to koniec lat osiemdziesiątych), ja uczęszczałem do moskiewskich teatrów. Dało to Głowackiemu pewien asumpt do napisania wkrótce innej świetnej sztuki „Czwarta siostra”.

Ale tyle anegdot. W kontekście podtytułu „Ciechanów stolicą kultury” muszę ten tekst uzupełnić stwierdzeniem, że „Antygona w Nowym Jorku” była swego czasu – a może i nadal jest – jedną z najczęściej granych sztuk polskiego autora za granicą. Jest to więc prawdziwa klasyka. Jeśli można sięgnąć po analogię współczesną, to pod względem znaczenia coś jak „Stabat Mater” Pendereckiego w muzyce lub „Zniewolony umysł” Miłosza w literaturze.

Aby zachęcić do obejrzenia sztuki, posłużę się cytatem. Właśnie mam prze sobą opowiadania polskiego pisarza emigracyjnego Adama Czerniawskiego, gdzie na początku szumnie zapowiada: „Przedmowa Witolda Gombrowicza”. Po czym następuje sama przedmowa, która brzmi tak: „Warto przeczytać”. Nic więcej. To ja podpowiem o sztuce Głowackiego: „Warto obejrzeć”. Dla zainteresowanych, przedstawienie odbędzie się w niedzielę, 8 września o godz. 18.00, a bilety są na portalu bilety24.pl lub w kasie PCKiSz. Dla leniwych lub obawiających się teatru polecam po prostu obejrzenie sztuki na YouTube, gdzie jest w całości emitowana. 

Od redakcji:
Ciechanowska premiera „Antygony w Nowym Jorku” Janusza Głowackiego w reż. Andrzeja Liszewskiego miała miejsce 21 kwietnia 2018 r. Jedną z ciekawostek jest to, że rolę Policjanta grał wtedy Tomasz Wóltański, uczeń szkoły średniej a 8 września br. grał tę rolę będzie gościnnie... Tomasz Wóltański, aktor Teatru Powszechnego im. Jana Kochanowskiego w Radomiu, który tak mówi o swoich początkach: - Od najmłodszych lat jestem miłośnikiem gier komputerowych i książek fantasy. "Wiedźmina" czytałem po raz pierwszy w wieku dziesięciu lat. Definitywnie odbiło się to na kształceniu się mojego umysłu, czy na dobre, to już nie jestem w stanie ocenić. Aż do liceum tylko te dwie rzeczy były mi w głowie. W wieku 16 lat, losowo, z powodów towarzyskich wylądowałem na próbie teatru amatorskiego Rozmyty Kontrast w moim rodzinnym Ciechanowie. Spodobało mi się i zostałem na dłużej, grałem tam przez 5 lat. Absolutnie przypadkiem trafiłem na teatr, który pokochałem dzięki ludziom, którzy mi go pokazali (fragment oficjalnej prezentacji aktora w materiałach radomskiego teatru).

Fot. Piotr Czaplicki
Scena z ciechanowskiej premiery „Antygony w Nowym Jorku” w Teatrze Rozmyty Kontrast 21 kwietnia 2018 r. Na zdjęciu od lewej: Tomasz Wóltański (Policjant), Mikołaj Zelech (Pchełka), Kamil Skrzydlak (Sasza), Kinga Szpojankowska (Anita) i Oliwier Białorudzki (Jon, jego zwłoki)

Komentarze obsługiwane przez CComment