Kruki to elita intelektualna, pelikany mają wspaniałe poczucie humoru, a... czy dzięcioła boli głowa?
Rozmowa z Andrzejem Kruszewiczem, ornitologiem, weterynarzem, pisarzem, dyrektorem warszawskiego ZOO, gdzie prowadzi ośrodek rehabilitacji dzikich ptaków (Ptasi Azyl)
* Panie dyrektorze, jest pan lekarzem weterynarii. Dlaczego wybrał pan leczenie zwierząt, a nie ludzi?
- Musimy zatem cofnąć się do czasów szkoły podstawowej. Fascynowały mnie wtedy różne rzeczy, ale na pierwszym miejscu była przyroda. Po po podstawówce zacząłem uczyć się w technikum weterynaryjnym w Łomży. Tak naprawdę już wtedy wiedziałem, że chcę zajmować się dzikimi ptakami. Wzbudzało to zdziwienie na twarzach rówieśników, ale jak widać marzenia można i trzeba spełniać. Dzisiaj jestem dumny z tego, że w Polsce mamy 70 azylów dla ptaków, a to w warszawskim ZOO przyjmuje ponad 7 tys. ptaków rocznie.
* Jakie zwierzęta towarzyszyły panu w dzieciństwie?
- Do domu przynosiłem przeróżne zwierzęta. Podobno, gdy byłem mały to przez kilka godzin potrafiłem przyglądać się kanarkom w klatce, które na stałe mieliśmy w domu. Do tego akwaria z rybkami. Miałem dwie siostry, dlatego w domu było dość gwarno, mieszkaliśmy w niedużym mieszkaniu na białostockim Antoniuku. Z czasem zrozumiałem, że najwięcej frajdy przynosi mi obserwacja zwierząt w ich naturalnym środowisku, czyli w przyrodzie. I tak zaczęły się moje wędrówki po okolicy.
* Ma pan niezwykły talent pisarski. Czy myślał pan przez chwilę o studiach polonistycznych?
- Nie było takiej możliwości, bo nauczycielka od języka polskiego w technikum, a była to siostra piosenkarki Hanki Bielickiej, zwyczajnie mnie nie lubiła. Oczywiście, było w tym trochę mojej winy, bo nie dość, że nie czytałem lektur, to opuszczałem mnóstwo lekcji. Dzierżyłem w tej dziedzinie nawet niechlubny rekord całej placówki. Niewiele brakowało, a wyrzucono by mnie z tego technikum. Ostatecznie wybronił mnie sam dyrektor szkoły. Wypracowanie szły mi za to całkiem nieźle, pod warunkiem, że były to rozprawki na temat dowolny. W bibliotekach w Łomży i w Białymstoku szukałem zazwyczaj fachowych książek przyrodniczych - związanych z ptakami i resztą zwierząt.
* Napisał pan już ponad 40 książek. Czy pamięta pan jeszcze tę pierwszą?
- Pisanie zawsze przychodziło mi dość naturalnie, nie męczy mnie. Jak mawiał Ryszard Kapuściński, nestor polskiego reportażu, żeby dobrze pisać, należy dużo czytać. I ja jestem tego dowodem. Pierwszą książkę napisałem jeszcze w czasach studenckich - prawdopodobnie o nimfach, a zaraz po niej - o kanarkach. Przygoda z pisaniem zaczęła się od czasopisma "Świat Młodych", gdzie przez 10 lat pisałem felietony o przyrodzie. Dzięki stażom w niemieckich klinikach nauczyłem się języków. Przetłumaczyłem też sporo książek, głównie leksykonów z języka niemieckiego i angielskiego. Później przyszedł czas na radio i telewizję – „Mój zwierzyniec”, „Żywy Bałtyk”, „Prywatne życie zwierząt”.
* Najbardziej przypadły panu do serca ptaki. Czym one pana uwiodły?
- Praktycznie wszystkim – są piękne. Latają, śpiewają, do tego dają się łatwo obserwować. Podobnie jak ludzie, są wzrokowcami. Ptaki swoim zachowaniem potrafią zaskakiwać. No bo kto wie, że chociażby pelikany, jak chociażby ten najbardziej znany z Azylu, czyli Pelek, mają wspaniałe poczucie humoru. Na dodatek są skłonne do zabawy – robiłem kiedyś kulki z papieru i rzucałem w jego kierunku, a on je odrzucał. Dla zabawy potrafił straszyć praktykantki. Pamiętam śmieszną historię, gdy do warszawskiego ZOO przyjechała Miss Świata, w towarzystwie Miss Polski. Obie bardzo piękne. Piękność świata bardzo chciała zdjęcie z bocianem, który w dodatku był sierotą. Bocianek równie chętnie zapalił się do tej sesji. Ale gdy polska miss powiedziała tej światowej, że w naszym kraju bociany... „przynoszą dzieci”, to ta kategorycznie odmówiła.
* W książkach pisze pan o zjawisku wdrukowania? Co to takiego?
- Wdrukowanie to termin zoopsychologiczny. Polega na „wbiciu” pewnego obrazu, np. rodzica. Jeżeli zwierze się rodzi, wykluwa, to odbiera to, co zobaczy jako przyszłego rodzica. A że wyinkubowałem różne ptaki, pomagałem im w wykluwaniu, to dla niektórych z nich zostałem taką brodatą matką i ojcem. Prowadzi to czasem do śmiesznych sytuacji, gdy pracownicy ogrodów zoologicznych zakładają dzioby, ubierają się w łachmany podobne do upierzenia, żeby po prostu ptaki nie przyzwyczajały się do widoku człowieka.
Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli się oswaja zwierzę, to bierze się za nie odpowiedzialność. I rzeczywiście, np. w przypadku żurawi człowiek zajmujący się nimi musi przebierać.
Ciekawe, że w przypadku zwierząt kotowatych to zjawisko nie występuje.
* A jak to jest z tą sową – symbolem mądrości. Czy rzeczywiście te ptaki posiadają jakieś niezwykłe cechy?
- Chociażbym bardzo chciał, to nie uda mi się tego potwierdzić. Wiadomo, że sowa jest symbolem mądrości od czasów bogini Ateny. A jakie są fakty? Głowa i czaszka sowy jest niesymetryczna – jedną połową zajmują oczy, a drugą – uszy. I to chyba wielkość tych oczu zrobiła z niej wielką „uczoną”. Natomiast, sowa nie należy do wulkanu intelektu, nie kontroluje nawet defekacji. W swoim polowaniu bazuje głównie na rozwiniętych zmyśle słuchu. I to chyba tyle. A.., dodam jeszcze, że ma niezwykle miękki puch, dzięki czemu lata niemal bezszelestnie.
* W takim razie, które ptaki są najmądrzejsze?
- Elitą intelektualną ptasiego świata są krukowate i papugi. Nie podlega to żadnej dyskusji. Chociaż o krukach wiemy dużo więcej dopiero od niedawna. Taka sroka na przykład zdała „test lustra”, rozpoznając swoje odbicie. A większość ptaków tego nie potrafi. Wracając do kruków - to ptaki długowieczne, żyjące w monogamii, rozpoznający wielu osobników ze swojej grupy. W lasach mają między sobą specjalny system komunikacji, dotyczący m.in. ofiar upolowanych przez wilki. Kruki dają sobie sygnały, w której części lasu jest coś do jedzenia. Wtedy zlatują się, nie wiadomo i czemu tak szybko. Przy samym jedzeniu, gdy jest ich tyle wokół, nie przeszkadzają sobie, nie robią sobie krzywdy. Prawdziwy savoir vivre.
* A jak jest ptasim śpiewem? Czy to jest cecha wrodzona, czy ptaki uczą się ćwierkania?
- Jeżeli chodzi o ptasi śpiew to mamy różne strategie. Może być to piosenka prosta, jak na przykład u strumieniówki czy świerszczaka, bo jest to brzęczenie. Kosy i szpaki, żeby przypodobać się samicom, muszą rozwijać swój repertuar. Ten ptasi śpiew udoskonala się wraz z wiekiem. Nie zazdroszczę z kolei słowikowi, który w obecności pani słowikowej musi wykonać swoją arię perfekcyjnie. Wystarczy jedna fałszywa nuta i nie ma u niej żadnych szans. Śpiew wilgi to bardziej gwizdanie. Jest jeszcze coś takiego jak dialekt śpiewania. Na przykład śpiew zięby będzie inny na Mazowszu niż ten na Śląsku. A jeżeli jesteśmy, dajmy na to w lesie, i słyszymy ptasi śpiew, którego za nic nie możemy rozpoznać, to na pewno jest to… kowalik.
* Najlepszymi lotnikiem wśród ptaków są jerzyki. Skąd u tych małych ptaszków takie umiejętności?
- Długość ciała mają niewielką, ale rozpiętość skrzydeł może sięgać nawet ponad 30 cm. Jerzyki są niezwykle sprawne, a do tego szybkie - mają bardzo silne nogi, potrafią lecieć z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę. Dzięki nim potrafią przylgnąć do pionowych skał i uciąć sobie drzemkę, a nawet wpaść w coś, w rodzaju hibernacji. Mówi się, że w locie może przebywać miesiącami, a będąc w powietrzu łowi owady, chwyta krople deszczu, a na wysokości trzech kilometrów nagrano je jak śpią. Samice potrafią nawet począć potomstwo w locie, ale to już zupełnie inna historia…
* Gdzie można spotkać jerzyki?
- Pierwotnie były to ptaki górskie. Z biegiem lat przeniosły się do miast i tam zakładały gniazda. Z Polski odlatują, i tutaj jest to nawet konkretna data – 20 sierpnia - do tropikalnej części Afryki. Przylatują dopiero w maju, gdy pojawiają się owady.
* Czy ptaki mogą być szczęśliwe?
- Ptaki nie ukrywają emocji. Generalnie są to szczęśliwe i zadowolone zwierzęta. No chyba, że są chore. A przejawem ich radości z życia jest właśnie chociażby ten śpiew.
* „Ptasi móżdżek”, „Głupia gęś”, „Gołębie serce”, „Kruk krukowi oka nie wykole”… Słyszał pan jakieś przesądy na temat ptaków?
- Po kolei: gęsi są niezwykle inteligentne. W dodatku są sobie wierne, podobne jak łabędzie, żurawie i inne duże drapieżniki. Ale trudno sobie wyobrazić „skok w bok”, gdy samica uzbrojona jest w potężne pazury. Z kolei gołębie potrafią uprawiać mobbing – są w stanie nękać osobnika, którego chcą się pozbyć. Wiedzą jak uderzać go skrzydłami, odpychać, przeszkadzać, napastować itp.
Najbardziej zabolały mnie te krzywdzące i niesprawiedliwe na temat dzioborożców. Przez lata mówiło się, że samiec zamurowywuje samicę w ich własnym gnieździe. Był owiany złą sławą. Tymczasem udowodniono, że to one same się zamurowywują. A robią tak, gdy spodziewają się potomstwa dla swojego bezpieczeństwa. Pozostaje jeszcze odwieczne pytanie: czy dzięcioła od ciągłego uderzania w drzewo boli głowa?
* No właśnie…
- Jakiś czas temu pewien Niemiec otrzymał nagrodę - za mało sensowne i nikomu niepotrzebne badania, czyli Antynobla. Właśnie za badania nad dzięciołami i ich tendencją do ciągłego uderzania w drzewo. Otóż, ten badacz właśnie starał się wyjaśnić dlaczego dzięcioła nie boli głowa przy waleniu w drzewo. Okazuje się, że u dzięcioła dziób połączony jest z czaszką nie na zasadzie zrostu, tylko więzadeł. Dlatego ta praca dzioba nie przekłada się na wibracje na czaszce. Stąd nie boli go głowa. To jest niezwykle precyzyjna budowa i mechanizm. Nie wiem do końca dlaczego przyznano mu Antynobla…
* Powiedział pan kiedyś, że dostaliśmy przyrodę dla ochrony, a nie we władanie. Co zatem sądzi pan o wykorzystywaniu zwierząt w zoo?
- Już w piśmie świętym było napisane, że Bóg dał zwierzęta we władanie człowiekowi. Później Jan Paweł II poprawił, że pod opiekę i należy o te zwierzęta dbać. Dzisiaj wiemy, że ptaki pochodzą od dinozaurów. Jeśli chodzi o ogrody zoologiczne, to ich rola na przestrzeni lat zmieniła się. Sto lat temu ogrody to były miejsca, trzymało się zwierzęta złowione w naturze i pokazywano je za pieniądze. W tej chwile ogrody zoologiczne spełniają na szczęście zupełnie inne funkcje. Tutaj, chociażby gatunki zagrożone wyginięciem, rozmnaża się i pilnuje, aby żyły w komforcie. W zoo nie ma żadnej tresury, a jedyny trening, jaki tutaj się przeprowadza, to trening medyczny. To się tyczy na przykład szympansów, ogromnych bałaganiarzy, którym na przykład trzeba zrobić zastrzyk. Trzeba takiego szympansa odpowiednio podejść, np. za przekąskę, czyli daktyla, nauczyć go jak wypinać pupę, aby można go było zaszczepić. Podobnie jest ze słoniem, przy którym nic na siłę nie wskóramy. Za to próbujemy go nauczyć podnieść nogę, albo nadstawić ucho, które lekarz musi obejrzeć i pobrać z niego krew. Zwierzęta należy inspirować, zaintrygować je jakimiś nowymi bodźcami, zapachami itp. Oczywiście, każde trzymanie zwierzęcia w zamknięciu to zniewolenie. I w tym sensie jest to złe. Mam nadzieję i mówię to jako dyrektor warszawskiego zoo, że dożyję chwil, gdy ogrody zoologiczne nie będą potrzebne… Ale wiem, że to utopia.
* W ramach ZOO w Warszawie im. Antoniny i Jana Żabińskim działają też ośrodki rehabilitacyjne. Na czym polega rehabilitacja zwierząt?
- Podstawowym filarem zoo jest hodowla zagrożonych gatunków. W Warszawie mamy dwa ośrodki rehabilitacji – jeden dla skonfiskowanych albo porzucanych lub przemycanych rzadkich zwierząt, a drugi dla dzikich ptaków, czyli „Ptasi azyl”, który przyjmuje ponad 7 tys. pacjentów rocznie. To jest więcej niż pozostałe 70 ośrodków w kraju. Proces rehabilitacji nie jest łatwy, a w przypadku drapieżników – sów, puszczyków, pustułek – dochodzi jeszcze nauka polowania. To wszystko musi dziać się stopniowo. Przecież chcemy, żeby te ptaki wróciły kiedyś na wolność.
Na początku grudnia Andrzej Kruszewicz gościł w Oranżerii w Opinogórze. W ramach spotkań w Saloniku Elizy rozmowę ze światowej sławy ornitologiem przeprowadziła Zofia Humięcka
Komentarze obsługiwane przez CComment