Byłem prowincjuszem
Prowincya ma to do siebie, że jej tempo życia jest naturalnie spowolnione. Dlatego metropolia często zwraca się w jej stronę, żeby dać sobie trochę luzu i odpuścić – przynajmniej czasowo – codzienną pogoń za dobrami materialnymi.
Ale co nas tam czeka? Na ogół, panuje opinia, że są to dobra naturalne, jak ogródek, las, może jezioro, słowem – nieskażona przyroda, która koi nam skołatane nerwy, przywraca wiarę w swojskość i doładowuje akumulatory. Takiej właśnie wiary nabyłem w pierwszy listopadowy weekend, kiedy postanowiłem odciąć się od świata (czytaj: Internetu) i zrobić coś dla siebie, tj. dla umęczonej codziennością psychiki, czyli po prostu – odreagować.
Na pierwszy ogień poszła książka. Wybór był trudny, bo leżało ich kilka na stosie, ale „Bralczyk o sobie” (W rozmowie z Pawłem Goźlińskim i Karoliną Oponowicz, Agora, 2023) był bezkonkurencyjny i złapałem za nią w ciemno, mimo ponad czterystu stron czekającej mnie lektury. Jedna kawa za drugą, które piłem pochłonięty zgłębianiem tego wywiadu-rzeki, niezbicie przeczyły doświadczeniu tej oczekiwanej naturalności przez owiniętego w koc faceta na leżaku. Ale warto było, bo Bralczyk szczerze i bezpardonowo ujawnia szczegóły swojej drogi życiowej, począwszy niemal od niemowlęcia, przez szkoły i uniwersytety, aż do różnych meandrów i szczebli kariery zawodowej, do chwili obecnej – nie omieszkując wtajemniczać nas w swoje życie osobiste. Przyznaje nawet, co bardzo mi pasuje do tego tekstu: „Nie należałem do socjety, byłem prowincjusz” (str. 99).
Nie sposób tej fascynującej książki omówić w jednym artykule, mając w planie jeszcze inny temat, więc powiem tylko w skrócie – i to uszczypliwie – że we własnych słowach rozmówcy, w różnych okresach, okazuje się on być czerwonym, anty-klerykałem (może nawet antykościelnym) i do tego pijakiem, a także – w pewnym sensie – sprzedajnym, co wydało się dopiero później. Przy czym, nie zmienia to faktu, że czytając czujemy do profesora niekłamaną sympatię, a wielu wypadkach – szczere uznanie.
Własny komentarz mam dwojaki. Po pierwsze, poważnym mankamentem Mistrza, a zatem i książki, są zdania zaczynają się od „I”. Zacząłem je nawet liczyć, ale doszedłem do setki i załamałem się. Pomyślałem, że dobrze jest, chociaż, iż nie zaczynają się na „Ji”, jak mówiła sąsiadka mojej mamy i pewna znajoma aktorka. Druga uwaga jest czysto profesjonalna i jeśli ktoś nie jest z odpowiedniej branży, z pewnością ten szczegół przeoczy. Chodzi o polski odpowiednik angielskiego określenia poczty elektronicznej. Bralczyk twierdzi, że nigdy nie wysłał żadnego e-maila lecz wysyła mejle i koniec. Ja natomiast, od roku 1989, kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy, przeciwnie, całe życie wysyłałem i otrzymywałem e-maile, choć teraz – po prostu dla świętego spokoju – otrzymuję i wysyłam maile, ale w życiu nie skażę się mejlem, tak jak nie skaziłem się tajbrekiem, pisząc po prostu tie-break. Książkę z wywiadem, jasne że wszystkim gorąco polecam. Chcieliście Bralczyka, no to go macie...
Janusz Zalewski
Komentarze obsługiwane przez CComment