Opowieści, romanse i kryminały... Miki Modrzyńskiej
Mika Modrzyńska to pisarka pochodząca z powiatu działdowskiego, magister lingwistyki stosowanej, a od sześciu lat pełnoetatowa podróżniczka. W trakcie swoich podróży pracowała m.in. jako operator rollercoasterów w USA oraz systemów VR w Nowej Zelandii. Obecnie w pełni poświęca się pisaniu powieści. Jest laureatką licznych konkursów literackich oraz autorką czterech powieści, w tym bestsellerowej „Welesówny."
* Jak wyglądały twoje początki w świecie literackim? Co doradziłabyś młodym pisarzom, którzy chcą debiutować?
- Zaczynałam od wysyłania opowiadań na konkursy literackie, bo mnie samej powiedziano, że na krótkich formach najlepiej szlifuje się warsztat. Dopiero, gdy miałam kilkanaście pozycji w CV – zarówno wygranych, jak i publikacji w antologiach i największym polskim magazynie publikującym opowiadania, czyli Nowej Fantastyce, ruszyłam podbijać rynek wydawniczy. I mimo tego przygotowania na początku mi nie wyszło. "Welesówna", pierwsza książka, dla której szukałam wydawcy, przeleżała w szufladzie siedem lat, zanim udało mi się ją opublikować w tym roku – jako moją trzecią powieść. Ale było warto! "Welesówna" została bestsellerem. Właśnie to doradziłabym początkującym pisarzom – całe mnóstwo cierpliwości. Lepiej poczekać i wydać książkę w dużym wydawnictwie po latach, niż od razu w pierwszym lepszym miejscu.
* Co zainspirowało cię do pisania pierwszej książki?
- Ostatecznie zadebiutowałam „Styczniową letnią nocą”, czyli lekkim romansem Polki, która wyjechała do Nowej Zelandii na przygodę życia. Inspiracje miałam wokół siebie, bo pisałam tę książkę, gdy sama mieszkałam po drugiej stronie globu i podobnie jak główna bohaterka opiekowałam się dziećmi, a w wolnych chwilach zwiedzałam koniec świata. Główna bohaterka wyjechała przez złamane serce, ja byłam w Nowej Zelandii turystką przyłapaną przez covid. Gdy weszliśmy w lockdown, miałam idealne warunki, by napisać i doszlifować powieść. Plan, by zamiast niechcianej fantastyki napisać coś realistycznego, się udał. Znalazłam dla niej wydawcę w dwa dni.
* Ale więcej o Nowej Zelandii nie pisałaś?
- Mieszkałam tam trzy lata i wkrótce zaczęłam tęsknić za domem. Na tej tęsknocie wyrósł „Cypek”, którego akcję umieściłam w Bydgoszczy, gdzie studiowałam lingwistykę. Główna bohaterka „Cypka” przez całą noc chodzi po ulicach miasta, poszukując odpowiedzi na pytania o śmierć siostry – co okazało się dla mnie wspaniałym wyzwaniem, bo nie tak łatwo napisać książkę, której akcja trwa mniej niż dwadzieścia cztery godziny. Nowa Zelandia już zawsze pozostanie moim drugim domem, ale podczas pisania „Cypka” odkryłam, że najbardziej lubię pisać o Polsce i o Polakach. To nasze problemy są mi najbliższe i to właśnie o nich chcę mówić w moich książkach.
* Twoje książki często osadzone są na Mazurach. Jak duży wpływ miało to miejsce na twoją twórczość?
- Uwielbiam wracać na Mazury zarówno fizycznie, jak i na łamach moich powieści. Sama pochodzę z niewielkiej miejscowości w powiecie działdowskim, którą uwieczniłam jako Brzózkę w dwóch moich książkach – podobnie jak L.M. Montgomery, autorka Ani z Zielonego Wzgórza, zrobiła to swego czasu z nieśmiertelnym Avonlea. Życie jako część dużej społeczności, w której każdy każdego zna, jest motywem prezentującym nieskończone możliwości. Ja wykorzystałam je w „Welesównie”, gdzie fantastyczna bitwa słowiańskich bogów odbywała się pod czujnym okiem pani Tereski z warzywniaka, oraz w Poradniku grzebania kotów, gdzie główna bohaterka prowadzi śledztwo w sprawie zamordowanej przyjaciółki, a mieszkańcy Brzózki wiedzą więcej niż policja – i stają się kluczem dla rozwiązania zbrodni. Umieszczanie akcji na mazurskiej wsi pozwala mi więc na rozgrywanie fabuły w niestandardowy sposób.
* Twoja najnowsza książka „Poradnik grzebania kotów” opiera się na motywie true crime, czyli prawdziwych zbrodni. Skąd czerpałaś pomysły na fabułę?
- Z mojej własnej miłości do tego gatunku! Prawdziwe zbrodnie są uwielbiane przez młode kobiety i nie jestem tu ani trochę oryginalna. Po nie wiem ilu godzinach spędzonych na pochłanianiu true crime pomyślałam, że fajnie byłoby sprawdzić się w zupełnie nowym dla mnie gatunku. Filmy dokumentalne o prawdziwych zbrodniach były dla mnie pierwszym krokiem w kierunku researchu: ponieważ sama nie znałam się na prowadzeniu śledztwa czy mordowaniu niewinnych nastolatek, mogłam na podstawie prawdziwych zbrodni stworzyć historię przekonującą i realistyczną, bo opartą na faktach.
* Czy mimo różnych gatunków istnieje jeden wspólny temat lub motyw, który przewija się przez wszystkie Twoje powieści, niezależnie od gatunku?
- Tak! Wszystkie moje książki opowiadają o młodych kobietach, które szukają swojego miejsca na świecie. Uwielbiam pisać o dorastaniu – szczególnie tym późniejszym, po zakończeniu wieku nastoletniego, gdy zaczyna się już powoli czuć presję, by wiedzieć, co się chce ze sobą zrobić. Każda z moich bohaterek uczy się układać życie zgodnie ze swoimi zasadami: Zuzia ze „Styczniowej letniej nocy” odpuszcza sobie paranoiczną kontrolę swojego życia poprzez wyjazd do Nowej Zelandii, Lidka w „Cypku” pozwala sobie na przeżywanie żałoby po siostrze tak długo, jak będzie tego potrzebowała, Tosia w „Welesównie” uczy się łączyć obowiązki miejscowej kosmetyczki i wybranej przez boga śmierci opiekunki demonów, a Stefania w „Poradniku grzebania kotów” walczy o sprawiedliwość dla zamordowanej przed laty przyjaciółki.
* Czy masz jakieś rytuały związane z pisaniem? Może specjalne miejsce, godziny pracy lub coś, co pomaga ci utrzymać twórczy rytm?
- Prawda jest taka, że jeśli chce się pisać te 2-3 książki rocznie, to nie ma czasu na zawracanie sobie gitary rytuałami. Piszę, kiedy mogę, piszę, kiedy nie mogę, a jeśli jakimś cudem jestem między książkami to szlifuję i redaguję poprzednie, jednocześnie zezując na profile społecznościowe, gdzie buduję relacje z czytelnikami. To jest sekret utrzymania twórczego rytmu – nigdy nie przerywać. Już starożytni mówili: nulla dies sine linea, ani dnia bez kreski. Ja też staram się codziennie pracować nad powieściami, niezależnie od tego, czy mi się chce czy nie.
* Każda z twoich książek jest w innym gatunku. „Styczniowa letnia noc” to romans, „Cypek” to obyczaj, „Welesówna” to fantastyka młodzieżowa, a „Poradnik grzebania kotów” – to romans. Jak sobie z tym radzisz?
- Miałam trochę wyboistą drogę z odnalezieniem własnej ścieżki w pisaniu. Sama czytam bardzo szeroko i w różnych gatunkach, co potem skutkuje licznymi eksperymentami literackimi. Poza tym zaczynałam moją karierę jako bardzo młoda jak na pisarkę osoba – „Styczniową letnią noc” napisałam, gdy miałam dwadzieścia pięć lat (a pisanie książek to zawód, w którym zaleca się mieć trochę doświadczenia życiowego i przynajmniej minimalne pokłady oleju w głowie, nad czym nadal pracuję). W tym wieku eksperymentowanie jest normalne, a ja potrzebowałam wypróbować kilka różnych gatunków, zanim znalazłam drogę dla siebie.
* I myślisz, że je znalazłaś?
- W przyszłym roku wychodzą moje dwie kolejne książki w gatunku fantastyki (a moja fantastyka z reguły zawiera wątek kryminalny), a rok później kolejny kryminał. Nie odbieram sobie prawa do eksperymentowania, bo mam wielką przyjemność z próbowania nowych rzeczy (a wydawcy wciąż jeszcze tolerują moje pomysły), ale myślę, że skupię się od teraz głównie na tych dwóch gatunkach – uwielbiam snuć zagadki, prowadzić grę z czytelnikiem, podsuwać wskazówki i fałszywe tropy, a wreszcie zaskoczyć czytelnika w finale. Poza tym lubię słuchać czytelników, a „Welesówna” została bestsellerem – to była dla mnie dobra podpowiedź, co pisać, żeby się czytało.
Rozmawiał KRZYSZTOF BIEŃKOWSKI
Komentarze obsługiwane przez CComment