Leonard Sobieraj: Czuję się spełniony
Rozmowa z Leonardem Sobierajem, dyrektorem Muzeum Mazowieckiego w Płocku, menedżerem kultury i muzealnikiem.
* Od prawie 20 lat jest pan cenionym muzealnikiem, dyrektorem znanego w kraju muzeum, nominowanym do tytułu Płocczanina Roku. Jednak większość ciechanowian jak usłyszy pana nazwisko myśli: zespół "Ciechanów" i WDK w Ciechanowie, także PSKOiB. Do dzisiaj jest pan tu częstym gościem. Wielu kojarzy też pana z folklorem i Ludowym Zespołem Artystycznym "Promni". O tym, że z zawodu jest pan inżynierem jeszcze nie słyszałemâŚ
- To prawda. Jestem inżynierem po Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego i tak zaplanowałem wtedy swoją przyszłość. Spełniłem też w ten sposób marzenie swoich rodziców. Ale życie lubi zaskakiwać. Okazało się, że w zawodzie inżynierskim nie pracowałem nigdy. Wspomniał pan o folklorze, nauczaniu, zarządzaniu w kulturze i muzealnictwie. Tak, do kolejnych zawodów wchodziłem - można tak powiedzieć - od kuchni. Zaczęło się w Ludowym Zespole Artystycznym "Promni" podczas studiów na SGGW. To był przypadek. Ale później się okazało, że to określiło moją przyszłość. Początkowo "Promni" to miała być studencka przygoda, która się niedługo skończy, pozostawi wspaniałe wspomnienia, przyjaźnie. Na szczęście tak się nie stało. Przede wszystkim zostałem zawodowym choreografem. Zdałem egzamin i dostałem âpapiery" potwierdzające średnie wykształcenie artystyczne. I wtedy zrozumiałem, że folklor, etnografia, taniec ludowy to coś co mnie bardzo interesuje, chociaż jeszcze myślałem, że będzie to dodatek do głównego zawodu. Tak robili moi koledzy. Jednak los miał inne plany.
* Wspomniał pan o przyjaźniach w "Promnych"⌠Pamięta pan jeszcze kogoś z tamtych czasów?
- Oczywiście. Mamy grupę ok. 100 osób, wspieramy się spotykamy przy różnych okazjach. Nawet organizujemy cykliczne spotkania doroczne w różnych miastach lub u któregoś z byłych członków zespołu. Towarzyszą nam żony i dzieci. "Promni" to była dla nas szkoła życia. Zespół nauczył nas organizowania sobie czasu, bo trzeba było poświęcać mu go sporo, radzenia sobie ze stresem zwłaszcza na koncertach i tournee, odpowiedzialności za siebie i innych, wzajemnego zaufania. Dostarczał też wiedzy. Właściwie mogę powiedzieć, że zespół określił przyszłość każdego z nas, bo większość mimo zawodów związanych z rolnictwem poszła dalej i została ekonomistami, prawnikami, politykami, biznesmenami. W kulturze pracuję tylko ja i przez jakąś część swojego życia nasz mentor Stanisław Kolbusz, późniejszy dyrektor Centrum Animacji Kultury a także Centralnej Biblioteki Rolniczej - dzisiaj już na emeryturze.
* A jak znalazł się pan w Ciechanowie? Przez pochodzenie?
- Tak, pochodzę stąd, chociaż lepiej jest powiedzieć, że jestem mazowszaninem. Urodziłem się w Pułtusku, mieszkałem w Gołotczyźnie, a potem w Mławie. Tam chodziłem do szkoły podstawowej i połowy średniej. Maturę zdałem już w Ciechanowie w 1976 r. Do dziś spotykamy się z połową klasy IV mb. Bardzo interesowałem się wtedy historią. Dużo na ten temat czytałem. Chciałem nawet studiować historię, ale rodzice, którzy są nauczycielami powiedzieli, że wystarczy nauczycieli w domu. Wiedza historyczna bardzo mi się teraz, tutaj w muzeum, przydaje.
* I po studiach ponownie Ciechanów?
- Rozpocząłem pracę jako nauczyciel choreografii w Państwowym Studium Kulturalno-Oświatowym i Bibliotekarskim w Ciechanowie. Miał to być etap w moim życiu, lecz władze mnie tu zatrzymały. Powstał Ludowy Zespół Artystyczny "Ciechanów" złożony ze słuchaczy PSKOiB i Liceum Ogólnokształcącego im Zygmunta Krasińskiego. Dostałem mieszkanie i zostałem tu na blisko 20 lat. Doświadczenia, które kiedyś zdobyłem w "Promnych" wykorzystywałem w Ciechanowie.
* Sentyment do Studium panu pozostałâŚ
- O tak, ta szkoła była dla mnie bardzo ważnym etapem życia i mojego zawodowego rozwoju. Do dzisiaj byli słuchacze Studium odwiedzają mnie w domu, czasami całymi grupami. No i przecież moja żona, Ilona, jest byłą słuchaczką k-o. Dzięki Studium rozpocząłem pracę w Wojewódzkim Domu Kultury i to właśnie wtedy musiałem podjąć decyzję: czy wybrać drogę inżynierską czy pracy w kulturze. Wybrałem kulturę.
* Aż został pan dyrektorem WDKâŚ
- To był rok 1990, akademii âku czci" już nie było. Trzeba było stworzyć zupełnie nowy program działalności domu kultury. Pojawiła się więc m. in. Kupalnocka, Blues na Zamku, Międzynarodowy Festiwal Teatralny "Dionizje", Ogólnopolski Konkurs Plastyczny dla profesjonalistów. Rozwijaliśmy Sâtrashâydło, które było już wcześniej, wspieraliśmy młodzieżowe zespoły muzyczne. Tu się nauczyłem tworzenia kultury, upowszechniania kultury, szeroko rozumianej edukacji kulturalnej.
* Jak może pan podsumować ten swój ciechanowski okres?
- Bardzo dobrze. Fascynowały mnie imprezy, które udało się tu zorganizować, na które przyjeżdżali znani artyści ze świata. Zespoły folklorystyczne, teatralne, muzyczne. Na zamku śpiewał Tadeusz Nalepa, wystawiane były opery m.in. "Straszny Dwór" Moniuszki. Dionizje otwierały koncerty popularnych wówczas artystów jak Katarzyna Groniec, Anna Maria Jopek, Jacek Wójcicki, Krystyna Janda a na Kupalnockę przyjeżdżały nawet zespoły zza oceanu. Starałem się, żeby wszystko było na najwyższym poziomie.
* Do muzeum wszedł poan również kuchennymi schodami?
- Nigdy nie pomyślałem, że będę muzealnikiem. Wyobrażałem sobie. że będę menedżerem kultury. Oczywiście znałem muzeum secesji, kiedy dostałem propozycję przejścia do Płocka bardzo się nad nią zastanawiałem. Nie wiedziałem czy podołam. Ale stwierdziłem, że jak nie podołam to się zwolnię. Wszystko jednak dobrze się ułożyło. Przez szereg lat wzmacniałem te działy, z których muzeum było znane, a więc przede wszystkim secesję, ale także zbiory historyczne, regionalne, archeologiczne, numizmatyczne. Tuż po przeprowadzce odbyłem rozmowy z pracownikami wszystkich działów pytając co uważają za rozwój i co powinniśmy zrobić. I tak stworzyliśmy wystawę stałą âX wieków Płocka". Otrzymaliśmy za nią nominację do najważniejszej dla muzealników nagrody - Sybilli.
* Ale opracowywaliście też nowe planyâŚ
- Oczywiście. Muzeum musi żyć i odpowiadać oczekiwaniom współczesności. Dlatego pojawiło się art dĂŠco. To zupełnie nowy projekt. W 2004 r. zostałem dyrektorem muzeum secesji. Ja je tylko przeniosłem. Nie zbudowałem przez to zamku. Ale w przypadku art dĂŠco to jest właśnie ten zamek, który stworzyliśmy wspólnie z pracownikami muzeum od fundamentów. Pochwalę się nieco. Pomysł był mój. Piętnaście lat temu rozpoczęliśmy tworzenie kolekcji, bo trochę eksponatów mieliśmy. Pomysł się wszystkim spodobał. I ludziom sztuki, i ludziom nauki. Wszyscy nam pomagali. Dzięki temu zebraliśmy ok. 2 tys. obiektów i wystawa w ubiegłym roku została otwarta. Wybraliśmy tysiąc, które prezentujemy w zupełnie nowej siedzibie. Kolejny tysiąc mamy w magazynach. Powstaną z nich wystawy objazdowe, pokazywane w muzeach całej Polski.
Dumni jesteśmy z mebli. Udało na się zebrać 19 kompletów, których dzisiaj nie ma szans zdobyć na rynku antykwarycznym. Niektóre były bardzo drogie, ale rozumiał to nasz organizator, czyli Urząd Marszałkowski. Wsparł nas też PKN Orlen.
Kolejny temat nie ruszany wcześniej to osadnictwo olenderskie nad Wisłą. Stworzyliśmy skansen osadnictwa nadwiślańskiego w Wiączeminie Polskim. Kupiliśmy od ewangelików działkę z nieczynnym, rozwalającym się kościołem, szkołą podstawową i zarośniętym, rozkradzionym cmentarzem. Szkołę niestety trzeba było rozebrać i odtworzyć, ale kościół uratowaliśmy, cmentarz oczyściliśmy i pielęgnujemy. Ściągnęliśmy jeszcze dwa gospodarstwa i odtworzyliśmy na miejscu. Skansen powstał od zera. Za tę ekspozycję otrzymaliśmy również nominację do Sybilli i ostatecznie wyróżnienie. Zapraszam do Wiączemina Polskiego, bo to jest piękne miejsce.
* Macie również jeden z obrazów Tamary Łempickiej. Tylko dwa muzea w Polsce mogą się tym pochwalić.
- Mamy "Martwą naturę" namalowaną w 1949 r. Drugi obraz jest w Muzeum Narodowymi w Warszawie. Nasz jeździ po całej Europie. Niedawno dostał zaproszenie od Galerii Tretiakowskiej w Sankt Petersburgu, ale ze zrozumiałych względów odmówiliśmy.
Komentarze obsługiwane przez CComment