16 lipca 1940 r. ciężko chory ks. Tyburcjusz Górecki, proboszcz nowomiejski, jest już bardzo słaby. Przy łóżku czuwa gospodyni. „Czy ty wiesz, że to dziś Matki Boskiej Szkaplerznej? Dziś będę u Niej." - powiedział. Po chwili dodał: „Chciałbym jeszcze wejść na ambonę i powiedzieć kazanie o Niemcach, jak się oni ze mną obchodzili."
Miałem przyjemność rozmawiać z ludźmi, którzy pamiętali ks. Góreckiego (dziś już nie żyją). „Cóż to był za ksiądz! Ogromny patriota, znakomity mówca. Od czego by zaczął, to zaczął, a na św. Piotrze skończył” – wspominała śp. pani Zofia Bilińska. Uczył jej religii i jako jeden z niewielu miał wśród uczniów autorytet, ale nie strachu, jak inni nauczyciele, którzy nie szczędzili kar cielesnych, ale z szacunku do kapłana.
Pani Stefania Wódecka zapamiętała słowa, jakie wypowiedział ks. Górecki podczas kazania krótko przed wybuchem wojny: "Która matka źle powiedziała na syna: >>niech cię pierwsza kula nie minie<<, niech teraz odwoła te słowa!" Po czym błogosławił zebranych Najświętszym Sakramentem. A kościół płakał. Płakali wszyscy, bez wyjątku, nie tylko kobiety.
Na przełomie sierpnia i września 1939 wygłosił płomienne kazanie („Nie oddamy nawet guzika!”) Niemieccy koloniści odgrażali mu się za to, dlatego musiał na jakiś czas opuścić parafię.
Bóg i Ojczyzna
Ks. Marceli Przedpełski, proboszcz sąsiedniej klukowskiej parafii w swojej „Kronice” napisał: „Ks. Górecki z Nowego Miasta uszedł dn. 3 września a wrócił dopiero do domu dnia 11 października - przyczyna: nieprzyjazny stosunek z miejscowymi Niemcami: z Grabia, Nowego Miasta i innych. Tułał się naprzód w Woli Kiełpińskiej, potem w Kobyłce, potem znów w Woli, dłuższy czas w Nasielsku, wreszcie dopiero około połowy października, gdy się zmieniła pierwotna wroga żandarmeria, która wciąż czyhała na niego, rychło jej wlezie w łapy, powrócił. A zamieszkiwali na plebanii. Przyszli inni, ale i ci nie byli lepsi od pierwszych. Plebanię całą zniszczyli, meble i rzeczy wszystkie rozgrabili, bibliotekę spalili. Ksiądz zamieszkał w organistówce, służba gdzie indziej; gdy posłał kościelnego na plebanię, aby mu zwrócili niektóre książki, odpowiedzieli, że nie ma potrzeby, bo >>teraz będą niemieckie książki<<. Archiwum parafialne częściowo także zniszczone. Miejscowy Niemiec, młynarz zabrał zaraz plebańskie morgi (Jerke), wszystko zboże ze stodoły, wykopane przez księdza kartofle, chciał zabrać i buraki pastewne, ale to mu się nie udało.”
Dzień później, 12 listopada, ks. Górecki odprawił cichą Mszę za ojczyznę. Został po niej aresztowany.
„W dn. 12 listopada [ks. Górecki – przyp. P.S.] będzie zaraz po sumie aresztowany przez miejscową żandarmerię /…/ i wkrótce wywieziony samochodem do Płońska i tam osadzony w więzieniu, w którym przebędzie aż do dnia 31 listopada, tzn. przez 18 dni! Tam będzie bity, znieważany, kopany, traktowany nie jako człowiek, ale jako pies! i to musiał znosić z ciężką chorobą serca! Wreszcie na usilne i ciągłe prośby parafian, a nawet i samych Niemców kolonistów - będzie zwolniony, ale z zakazem wyjeżdżania nawet do chorych, mówienia kazań itp., słowem będzie inwigilowany, jako niebezpieczny. Szczęście, że dostanie wikariusza w osobie miejscowego parafianina, ks. Pilitowskiego, który go wyręczy w ciężkiej pracy.” – pisał ks. Przedpełski.
Ks. Górecki nie powrócił już do zdrowia. Zdążył jeszcze przeegzaminować dzieci do I Komunii. Pocieszał dziewczynkę, której matka zatruła się grzybami. Chłopcy, korzystając z chwilowej nieobecności księdza, odkryli właz do krypty pod kaplicą południową, ks. Górecki zobaczywszy to, zaniepokoił się. „Coście zrobili?” Bał się, że dowiedzą się o tym Niemcy i może mieć kłopoty. Po czym miał pokazać dzieciom ślady po pobiciu. Ciało było liliowe. „Ja już nie doczekam waszej Komunii.” Miał rację. Nie doczekał nawet ich spowiedzi.