ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Wielkie serce, wielki głos. Pamięci Andrzeja Ładowskiego

Na zdj. Andrzej Ładowski z Anną Druszcz (po lewej) i Ewą Mieszkowską (fot. zbiory prywatne)

W dzisiejszym numerze TC (nr 50/2023) wspominamy zmarłego 7 listopada Andrzeja Ładowskiego, lokalnego barda z miejscowości Zalesie. Cały artykuł dostępny także w elektronicznym wydaniu (tutaj). Jako zapowiedź proponujemy tekst przysłany przez panią Annę Druszcz, poetkę i przyjaciółkę zmarłego pana Andrzeja.

Serce w strunach zaklęte….

„Dzień dobry, nazywam się Andrzej Ładowski, czy pani Anna Druszcz?”. Głos bardziej niż drżący odezwał się w słuchawce mojego telefonu. „Czy na pewno pani Anna Druszcz? Wie pani, ja trochę gram na gitarze, czy to pani napisała wiersz dla Nadii Walczącej Księżniczki? Mam do pani wielką prośbę, chciałbym zaśpiewać pani wiersz, bo nie wiem czy pani wie, ale ja już zaśpiewałem jedną piosenkę dla Niusi. Proszę wysłuchać na Fb od „dziadka Shreka”. Proszę się nie obawiać, przygotuję, prześlę za pośrednictwem messengera, a pani zdecyduje… Ja prosty chłopak z Pragi jestem, u mnie tak, to tak, nie, to nie…” Bardzo zaskoczona zgodziłam się… 

Pan Andrzej (bo wtedy jeszcze nie byliśmy po imieniu), długo nie kazał na siebie czekać, może dwa, może trzy dni nie więcej i przesłał mi własne nagranie z dyktafonu na messenger… Byłam ciekawa jego interpretacji. Po wysłuchaniu wykonania to ja dłużej zastanawiałam się. Myślę, iż upłynął tydzień zanim oddzwoniłam… Nie, nikt mnie nie namawiał, nie prosił, tam po drugiej stronie słuchawki ciepły, męski głos pozostawił mi wiele samodzielnej przestrzeni za wyjątkiem słów: „ Długo kazała Pani czekać na siebie…”

To było nasze pierwsze telefoniczne spotkanie, od tamtej pory minęło sporo czasu, czasu, który zaczynał się tworzeniem melodii do wierszy napisanych dla małej dziewczynki walczącej z chorobą nowotworową - Nadii Totoń. Pisałam dużo, a pan Andrzej dzielnie mi towarzyszył, na początku komponował tylko do wierszy dedykowanych Nadii, później, aczkolwiek bardzo ostrożnie, do kolejnych tekstów mego autorstwa, które były dla niego w jakiś sposób znaczące… Nie wiem, jak to się stało, bo przecież nikt z nas tego nie planował, ale nasze „telefoniczno-internetowe bycie” przerodziło się w bardzo osobisty kontakt. Rzadko spotyka się osobę, której nie trzeba tłumaczyć charakteru własnej pisaniny. Andrzej (bo bardzo szybko przeszliśmy na ty) w lot czuł charakter utworu, mówił, że jest prostym chłopakiem z Pragi.  Ale to była nieprawda, był niepowtarzalnym konglomeratem wrażliwości, szlachetności, otwartości i tak pięknie zamieniał słowa w muzykę – kochał To! 

Miał trzy miłości w życiu, pierwszą żonę Ewę, która zmarła bardzo wcześnie na czerniaka, drugą żonę Danusię, która również zmaga się z poważną chorobą i muzykę, tę ostatnią miłował bez pamięci… Jeśli mówił o najbliższych, to bardzo często wspominał syna Grzegorza, wnuczkę Patrycję i sąsiada, który był mu jak rodzina.

Był bardzo płodnym autorem muzyki, śpiewał tak pięknie i autentycznie, iż niemal w tej samej chwili zjednywał sobie wielkie grona słuchaczy ze szczególnym uwzględnieniem słuchaczek. Te ostatnie, choć istniały w pokaźnych ilościach, nigdy nie przysłoniły  relacji z małżonką. Danusia była królową, tak pięknie o niej mówił, tak bezszelestnie się nią opiekował, czasem nawet myślałam, gdyby szukać wzorca relacji małżeńskiej…, ale po co szukać, był Andrzej, a on stanowił niedościgniony wzorzec tego, o czym wiele par tylko może pomarzyć…

Tekstów zaczęło przybywać wraz ze smutną, otaczającą nas rzeczywistością. Każdy spadek formy Nadii skutkował tekstem i niemal automatycznie powstawała do tego muzyka. Mijały dni, z przewagą tych gorszych, a nasza codzienność wypełniała się coraz większą wzajemną obecnością. Prawie identyczna wrażliwość na krzywdę, ból, cierpienie drugiego człowieka powodowały, iż nasze kontakty stały się codziennością. Codziennością w najlepszym tego słowa znaczeniu, one zbudowały pokoleniowy most, ubrały się w wiele form artystycznych… 

Jedną z nich była promocja mojej drugiej książki. Andrzej bez najmniejszego zastanowienia wpadł na pomysł: „Słuchaj nie wiem, kto będzie tworzył dla Ciebie oprawę muzyczną na Twoim autorskim spotkaniu, ale ja chętnie przyjadę i dla Ciebie zaśpiewam”. Na początku myślałam, że to żart, bo przecież na oczy nie widzieliśmy się nigdy, dzieliło nas ponad 400 km, ale gdy do spotkania pozostał zaledwie miesiąc, a Andrzej kazał sobie rezerwować miejsce w hotelu, poczułam, że nie żartuje… Przyjechał na spotkanie, pokonując ogromną odległość, walcząc z własnymi trudnościami w poruszaniu się. Nigdy nie usłyszałam jednego słowa skargi, utyskiwania na los, okoliczności…. Po spotkaniu można było o nim powiedzieć: „veni, vidi, vici”. Skradł serca publiczności, ale, co dla mnie najważniejsze, zamieszkał w sercach mojej rodziny, najbliższych i przyjaciół…. Echo po jego wystąpieniu nie przestawało wybrzmiewać na długo po jego wyjeździe.  

Jaki był Andrzej na scenie? Otóż od pierwszego dotyku struny był bardzo uważnym wykonawcą, nawiązywał z ogromną lekkością w połączeniu z prędkością światła niesamowity kontakt z publicznością. Otwierał usta, by kraść ich serca! Był cudownie autentyczny, niesamowicie spontaniczny, malował obrazy miłości na strunach i w duszy. Kiedy wykonywał walca, widownia spontanicznie poderwała się i kilkoro uczestników zaczynało tańczyć, a On? On cieszył się każdym ruchem powietrza uruchomionym przez wirujące na parkiecie pary… Była w tym moc, moc kilkuset lat doświadczeń przeniesionych w sposób niepojęty do realiów naszych czasów. Nasz wspólny znajomy, pan Piotr Chudy mawiał, iż urodziłam się o dwieście lat za późno. Myślę, iż Andrzej również korzenie miał bardzo głęboko osadzone w tamtym stuleciu…

Nie byliśmy monotematyczni, mówię o nas w kategorii twórców, żywo interesowały nas sprawy ogólnoświatowe ze szczególnym uwzględnieniem relacji międzyludzkich. Radość, ból, niesprawiedliwość, miłość, czułość. Tam, gdzie rodziły się wielkie emocje. Zdarzało się tak, że po wysłuchaniu drażliwej treści w TV, radio, jednocześnie dzwoniliśmy do siebie z propozycją nie do odrzucenia, wybrzmiewającą mniej więcej w taki sposób „ słuchaj, coś trzeba zrobić , jak myślisz?”

Ale priorytetem była Nadia Totoń – dziewczynka o hebanowych oczach i sercu… Skradła nasze uczucia, połączyła nas artystycznie i emocjonalnie. Działo się tak, iż rozpoczynałam dzień od telefonu Andrzejowego i słów: „Słuchaj, pani ładna, walczymy nie poddajemy się, to dla Tego Dzieciaka…” Czułam się wtedy pewniej, bezpieczniej… Gdy w naszych życiach zadziewały się trudności, małe lub większe katastrofy, cudowne fajerwerki radości, byliśmy przy sobie… Nikt nigdy nikogo nie musiał prosić, nikt nigdy nie musiał udowadniać, że potrzeba wzajemnego towarzyszenia… Wiedzieliśmy, że tak musi być, że tak postąpiłby każdy pachnący człowieczeństwem człowiek… Okazało się, iż zdobyliśmy wzajemnie największą z możliwych życiowych nagród. Staliśmy się rodziną z wyboru, przyjaciółmi od codzienności…

Pewnego dnia poczułam nieodpartą chęć napisania wiersza dla mojego Taty, po opublikowaniu go na blogu  Andrzej zadzwonił do mnie i powiedział: Ja muszę to zaśpiewać z twoim czy bez twojego pozwolenia, MUSZĘ!!! Kiedy usłyszałam po raz pierwszy utwór „Tato” w wykonaniu Andrzeja, zalałam się łzami, to było niezwykle poruszające wykonanie, nie było tam  zbędnego patosu, za to tak wielki ładunek emocjonalny, który przenosił mnie do lat dziecięcych, do mojego domu… Byłam wdzięczna.
Minęło trochę czasu, wspólnie z Andrzejem doszliśmy do wniosku, że należałoby upamiętnić jego utwory tak wyłącznie dla nas, dla rodziny i domowników, i powstała płyta. Domowe nagranie z utworami Andrzeja Ładowskiego. Andrzej poprosił znajomego o przygotowanie wybranych utworów tak, aby można było je zapisać na płycie CD, co zostało uczynione.  Resztą zajęłam się sama. Kiedy otrzymał przesyłkę, wiecie Państwo ile waży szczęście? Tamten wyraz Andrzejowych oczu nie mieścił się w żadnych kategoriach wagowych. Istniał od minus nieskończoności do plus nieskończoności…. Był żywym antidotum na całą prozę dnia codziennego. Andrzej unosił się! 

Był bardzo skromnym człowiekiem, kiedy przyjechał na kolejną promocję mojej książki i zobaczył na widowni salę po brzegi wypełnioną gośćmi, powiedział do mnie: „Anuś, wielu ich, trema mnie zżera”.

Nie wiem czy tak bardzo się stresował jak opowiadał, ale w każdym calu był amatorskim profesjonalistą. Z szacunkiem podchodził do słuchacza, przed wystąpieniem przyjeżdżał dużo wcześniej, próbował, sprawdzał nagłośnienie. Ustawiał mnie po kątach, mówiąc: „podejdź tam, idź jeszcze dalej, jak słychać, poczekaj powtórzę…. Powtarzał, Anuś, ludzie są ważni...”

Był laureatem wielu konkursów, w tym również w Ośrodku Kultury Arsus w Dzielnicy Ursus m.st. Warszawy, gdzie występował pięciokrotnie. W kwietniu bieżącego roku w konkursie pt: „Kocham Cię, Ojczyzno” wyśpiewał tam pierwszą nagrodę w kategorii solisty. Była to dla mnie szczególna nagroda, ponieważ Andrzej zaśpiewał utwór „Tato” mego autorstwa… Brał czynny udział w życiu kulturalnym na terenie swojego miejsca zamieszkania, gminy. Występował w kościele, przedszkolu w ośrodkach zajmujących się profilaktyką uzależnień. Często śpiewał w duecie z panią Ewą Mieszkowską. 

Aktywnie uczestniczył w prezentowaniu swej twórczości na forach internetowych, gdzie zaskarbił sobie uznanie i przyjaźń. Poznawał tam ludzi, którzy tworzą z potrzeby serca. Do takich osób należały: Pani Ewa Kołacz i Pani Katarzyna Jerz-Manowska. To One pokonując setki kilometrów towarzyszyły mu w ostatniej drodze. 

Nie sposób mówić o Andrzeju w czasie przeszłym, to karygodne zaniedbanie. On jest, choć w innej przestrzeni, czuję Jego obecność. Swoją życiową postawą, sercem, podejściem do świata i ludzi zasłużył sobie na wieczną pamięć.

 

Komentarze obsługiwane przez CComment