Futbol amerykański zasługuje na więcej uwagi w Polsce
Rozmowa z Tomaszem Kempką, działdowianinem, graczem futbolu amerykańskiego, zawodnikiem Berlin Rebels
*Masz dopiero 25 lat, a już od jakiegoś czasu podbijasz świat polskiego futbolu amerykańskiego. Od zawsze chciałeś iść w stronę sportu?
- Tak! Sport zawsze był w moim życiu. Zaczynało się od koszykówki pod okiem pana Szczurewskiego, później była piłka nożna. Chyba każdy grał w piłkę (śmiech), trenowałem też kickboxing u Adriana Kowalkowskiego, a jak studiowałem w Gdyni to boks. Ale to futbol inspirował mnie. Super Bowl (finałowy mecz o mistrzostwo w futbolu amerykańskim NFL, będący najważniejszym sportowym wydarzeniem roku w Stanach Zjednoczonych – przyp. red.) jest niesamowitym wydarzeniem, sporo tego oglądałem. Chciałem od razu spróbować swoich sił, ale nie mogłem znaleźć drużyny w Trójmieście. Myślałem nad ,,Seahawks Gdynia”, ale klub został rozwiązany. Nie zdemotywowało mnie to i w końcu znalazłem swój pierwszy klub w 2022 – ,,Białe Lwy Gdańsk”. Miałem 22 lata. Jak wtedy zacząłem, to już został tylko futbol.
*Czym ta dyscyplina zdobyła twoje serce?
- Adrenaliną! Polubiłem ją przy okazji trenowania kickboxingu i boksu. Potrzebowałem jej z powrotem i znalazłem to w futbolu. Ten sport jest bardzo kontaktowy, dużo rywalizacji, jest skomplikowany, choć może nie wyglądać na taki. Ta złożoność zdecydowanie mnie wkręciła.
*Miałeś możliwość rozwijania swojej pasji w Działdowie, czy jak tylko trafiła się okazja to uciekłeś stąd? Był tu ktoś, kto podzielaliby twoją pasję?
- Niestety nie miałem takiej możliwości. Futbolu amerykańskiego nie ma w Działdowie. Miałem wtedy tylko kolegę, którego poznałem przez koszykówkę. On też interesuje się sportami amerykańskimi. Kiedyś przypadkowo zgadaliśmy się na temat futbolu. Okazało się, że on ma piłkę w domu, porzucaliśmy nią trochę na orliku, ale to byłoby na tyle, jeśli chodzi o Działdowo.
*Dwa sezony zagrałeś w Gdańsku, kolejny niedawno skończyłeś w Warszawie, a jak to się stało, że nagle na tej mapie pojawił się Berlin?
- Skończyłem swój sezon w warszawskim ,,Warsaw Mets” w czerwcu. Chyba od razu, po ostatnim meczu z ,,Lowlanders Białystok” dostałem informację, że jest opcja dograć sezon w Berlinie. Ich running back (biegający – przyp. red.), czyli pozycja na której ja gram, został kontuzjowany. Mieli miejsce, to powiedziałem dlaczego nie. Wszystko działo się bardzo szybko. Mój pierwszy mecz w Berlinie był kilka dni po wspomnianym spotkaniu w Białymstoku. Mecz graliśmy w niedzielę, w czwartek pojechałem na trening do Berlina, a już w sobotę graliśmy w Kilonii. Absolutna jazda bez trzymanki, a w tym wszystkim musiałem nauczyć się planu na grę. To zupełnie inny typ futbolu, niż ten który mamy w Warszawie. Mnóstwo nauki było przede mną. Tydzień to mało czasu na decyzję, ale zaryzykowałem i udało się.
*Tak ważną decyzję podjąłeś w tydzień?
- Tak, to był zdecydowanie impuls. Jakiś czas temu przeprowadziłem się do Warszawy i teraz tam mieszkam tylko i wyłącznie ze względu na futbol. Tak sobie powiedziałem, że jeszcze jestem młody, mogę robić takie niezobowiązujące w żaden sposób rzeczy. I tak zrobiłem. Warszawski sezon był bardzo krótki. Po chwili zaczęło brakować mi tego futbolu. Przygotowania trwają masę czasu, a sezon skończył się po raptem po 7 lub 8 meczach. Chciałem więcej, dlatego długo nie zastanawiałem się nad decyzją czy grać w Berlinie czy nie.
*Bardziej towarzyszył ci stres czy ekscytacja?
- Jestem na takim etapie, chyba sobie to wypracowałem, że jak coś trudniejszego było do podjęcia, to się ekscytowałem. Wychodzę z założenia, że jeżeli takie decyzje się pojawiają, to idziesz w dobrą stronę. Chyba tak powinno wyglądać życie - wychodzisz z tej strefy komfortu i robisz różne nowe rzeczy. Gram z ludźmi, którzy poświęcili futbolowi całe życie, widzę jak się stresują. Ale są takie momenty, gdy to nastawienie nagle zmienia się - jesteś już na boisku tuż przed meczem, potrafisz powiedzieć sobie ,,jestem przygotowany, jestem gotowy na ten mecz, zagram najlepiej jak potrafię”. Pewność siebie w sporcie robi robotę.
*W trzy lata poznałeś Gdańsk, Warszawę i Berlin. Spodziewałeś się, że to wszystko potoczy się w ten sposób?
- Nie, absolutnie nie. Mój pierwszy sezon w Gdańsku był dość nijaki. Wszystko szybko łapałem, ale na pewno nie byłem zawodnikiem, który mocno się wyróżniał. Drugi sezon to była totalna przepaść. Myślę, że mogę powiedzieć, że byłem najbardziej punktującym zawodnikiem. Wtedy ktoś z pierwszej ligi mnie, zawodnika drugiej ligi, wypatrzył. Trener, z którym do tej pory pracuję, prowadzi moje treningi personalne. On zaproponował mi Warszawę, wtedy był tam trenerem głównym. To były wakacje, jak otrzymałem ofertę przejścia. Spojrzałem na Messengera, a tam krótka wiadomość czy nie chciałbym u nich zagrać. Wszystko działo się szybko, sam w to dalej nie wierzę. Dlatego nie planuję nic do przodu, to chyba samo gdzieś tam jest zaplanowane. To są tylko 3 lata w tym sporcie, bardzo szybko się odnalazłem i jakoś potykam się o te szanse. Wszystko toczy się tak jakbym chciał.
*Jak się gra za granicą, a jak w Polsce?
- Za granicą poziom jest zdecydowanie wyższy. W futbolu amerykańskim w Polsce są limity na graczy zagranicznych. Nie orientuję się, jak to jest u nas w Polsce z graczami europejskimi, ale amerykańskich możesz mieć tylko dwóch – przeważnie jest to jeden zawodnik defensywy i drugi ofensywy. W lidze niemieckiej jest zupełnie inaczej. Tam tych zawodników może być 6, a europejskich bez limitu. Mam tam znajomych z różnych stron świata, głównie z Francji, Szkocji i Wielkiej Brytanii. Tam tę kulturę amerykańską się czuje. Mam większą styczność z językiem angielskim - absolutnie wszyscy, sztab i zawodnicy mówią po angielsku. Notatki też są przygotowywane w tym języku. Poziom jest wyższy, wszystko jest lepiej zorganizowane. Na pewno jest też bardziej widowiskowo, jest więcej kibiców. Kiedyś wyczytałem, że jest to drugi sport w Niemczech, jeśli chodzi o popularność, zaraz po piłce nożnej.
*Nie spodziewałam się...
- Też byłem w szoku, ale chyba tak jest. Są drużyny, które mają dość sporą bazę kibiców. Mój pierwszy mecz totalnie mnie zszokował. Graliśmy w Kilonii, było około 2 tys. kibiców. Tam, gdy jest mecz, to wygląda to, jak jakieś święto. My, jako ,,Berlin Rebels”, jeszcze nie mamy, aż tak wielu kibiców – są mecze innych drużyn, gdzie nawet 10 tys. osób może zakręcić się na trybunach.
*Jak wygląda życie sportowca? Treningi, zjazdy, przygotowania. Dużo poświęcasz na to czasu?
- Praktycznie cały wolny czas. Nie do końca mogę nazwać się jakimś zawodowym sportowcem. Niby dostaję za to pieniądze, ale to nie są takie stawki, które pozwalają mi zrezygnować z mojej pracy. Pracuję normalnie 5 dni w tygodniu, a swój wolny czas muszę poświęcać na treningi i sesje terapeutyczne. Futbol to też dużo nauki. Przed każdym meczem trzeba analizować przeciwnika, jego mocne i słabe strony. Trzeba się do tego przygotować, mamy spotkania online, to zajmuje dużo czasu, więc tak naprawdę w wolnym czasie głównie jest futbol.
*Ameryka kocha futbol. Dla nich Super Bowl jest niczym nieoficjalne święto narodowe. A jak to jest tutaj? Myślisz, że ta dyscyplina przyjęła się u nas, czy powinna zostać lepiej doceniona przez Polaków?
- Zdecydowanie powinna zostać lepiej doceniona. Niestety na razie jest to dyscyplina niszowa. Niewiele osób się nią interesuje. Moje osiągnięcia gdzieś tam niosą się przez Instagrama i Facebooka, i to jest jedyna droga. Moim zdaniem ten sport mógłby zrobić robotę, jeśli mielibyśmy jakiś sposób, aby zachęcić ludzi do oglądania go. Może trzeba trochę go wytłumaczyć. Teraz na meczach futbolu, kluby często specjalnie przygotowują kibicom kartkę z krótkim omówieniem zasad. Podczas meczu speaker podpowiada, dlaczego tak się stało, dlaczego ktoś wszedł w posiadanie piłki, a dlaczego nie. Z własnego doświadczenia wiem, że jak pokazałem ten sport moim znajomym, zaprosiłem ich na mecz to wiem, że do dziś dalej śledzą te rozgrywki. Zdecydowanie futbol amerykański zasługuje na więcej uwagi w Polsce.
*Kto jest twoim najwierniejszym fanem?
Moja mama! Jak dowiedziała się, że będę grał w Warszawie, to była chyba na każdym moim domowym meczu. A jak nie może być to obowiązkowo śledzi transmisje w Internecie.
*Jak zareagowała na Berlin?
Była w szoku, ale radość ogromna. Ona rozwiała resztki moich wątpliwości, które dotyczyły dojazdów. Może trochę marudziłem, ale mama od razu wybiła mi to z głowy zachęcając, abym skorzystał z takiej szansy.
*Co uważasz za swoje największe osiągnięcie?
Zdecydowanie transfer do Berlina, granie i poznawanie ludzi z całego świata. Można spełnić się zarówno sportowo, ale też nawiązać nowe znajomości. Jest to mega miłe, rozwijające doświadczenie i jestem z tego bardzo dumny.
*Jak zmiana drużyny wpływa na twoje kontakty z osobami, które zdążyłeś już poznać w poprzednim klubie?
- Nie zmieniłem całkowicie drużyny. Tak, jestem zawodnikiem Berlina, ale też nie powiedziałem Warszawie do widzenia. Jest to otwarty temat. Nie ukrywam, że liczę na to, że zagram do końca września dobrą końcówkę sezonu w Berlinie i na następny rok przeniosę się tam na cały sezon i wtedy tam zamieszkam. Na ten moment tam dojeżdżam. Jest to bardzo męczące. Zmiana środowiska i znajomych jest okej, poznajesz nowych ludzi, a mam wrażenie, że środowisko sportowe bardzo szybko przyjmuje nowe osoby. Pytaj i zawsze uzyskasz odpowiedź. Nie tęsknię za chłopakami z Warszawy, bo jestem z nimi w stałym kontakcie.
*Co jeszcze jest na twojej liście celów? Masz taką listę?
- Pracuję nad nią. Wychodzę z założenia, że warto jest mieć zawsze jakiś cel, jakikolwiek on nie byłby. Łatwiej się wtedy do niego dąży. Wszystko dzieje się tak szybko. Jakby ktoś rok temu powiedział mi, że będę mieszkał w Warszawie to bym śmiał się z tego. Jestem zakochany w Trójmieście, kocham morze, studiowałem nawigację w Gdyni, miałem okazję trochę popływać po morzu. Myślałem, że z tym od razu zwiążę swoje życie po studiach. Jednak nagle pojawiłem się w tej Warszawie, nic nie było planowane. Takiego celu, żeby tam grać też nie było, o Berlinie nawet nie będę już mówił. Absolutnie nie planowałem gry w lidze niemieckiej. Chcę się po prostu spełniać, a co mi da to spełnienie to jeszcze nie do końca wiem, bo wszystko dzieje się tak szybko.
*A może kiedyś USA?
- Byłoby miło, ale mam już 25 lat. W tym wieku w Stanach masz już taki swój szczyt formy. Tam wszystko dzieje się szybciej. Ale kto wie, może życie znów mnie zaskoczy, tak jak to było do tej pory.
*Mówi się, że po 30-tce to już tylko emerytura sportowa. Zawsze tak jest?
- Patrząc na aspekt mojego wieku można powiedzieć, że późno zacząłem grać w futbol. To nie do końca są same wady. Tak jak mówiłem, ten sport jest bardzo kontaktowy, występuje mnóstwo kontuzji, ale można na to spojrzeć w inny sposób. Gram krótko, mój organizm nie jest ,,zużyty”, więc to mocna zaleta. Ludzie, którzy grają od dziecka są mocno wyeksploatowani, a ja jestem świeży. To na pewno jest przewaga. Tak się mówi, że sportowcy grają do 30-tki i koniec, ale to nie zawsze jest prawda. Wyjątkiem jest chociażby LeBron James (rocznikowo ma 40 lat).
*Masz jakieś kontuzje za sobą?
- Takiej poważniejszej to nie. Wydaje mi się, że jak ktoś myśli o tych kontuzjach i się ich boi, to one wtedy dopiero mają miejsce. Człowiek sam sobie je manifestuje. Mnie to omija, ale rzeczywiście zdarzają się nieszczęśliwe sytuacje w tym sporcie. Najczęstsza kontuzja w futbolu to problemy z kolanami i wstrząśnienia mózgu.
*W takim razie, gdzie możemy oglądać twoje mecze?
- Jestem przekonany, że w Niemczech osoby interesujące się futbolem mogą oglądać mecze na różnych kanałach sportowych. Dla oglądających w Polsce mogą być one niedostępne. Inną opcją jest oficjalna strona ligi niemieckiej. Niestety mecze dostępne są w formie PPV ( pay-per -view). To chyba koszt około 6 euro.
*Może na koniec krótko wytłumaczyłbyś naszym czytelnikom zasady futbolu amerykańskiego?
- To nie do końca jest tak jak w piłce nożnej, że mamy 11 zawodników, którzy są stale na boisku. Tutaj mamy tzw. jedenastkę ofensywną i jedenastkę defensywną. Czasami zdarza się, że jeden zawodnik gra tu i tu, ale to raczej musi być wyróżniający się człowiek, potrafiący grać w dwie strony. W jednym momencie na boisku jest jedenastka ofensywy jednej drużyny i jedenastka defensywy drugiej drużyny. Ofensywa jest w posiadaniu piłki, próbuje przesuwać ją w głąb boiska. Jest to liczone w jardach. Piłkę przesuwa się poprzez różne akcje, mogą być to np. biegi z piłką – ja tak robię. Jeśli zostanę powalony w danym miejscu to właśnie w tym miejscu kończy się akcja. O tyle, o ile przesunąłem piłkę z poprzedniego miejsca biegnąc do przodu, o tyle sędziowie przesuwają znaczniki i z tego miejsca zaczynamy kolejną próbę ofensywną. Częste są też akcje podaniowe, w których to rozgrywający rzuca do jednego ze skrzydłowych. Piłkę przesuwany aż do pola punktowego. Punktacja to bardzo złożony temat, a mecz trwa średnio od dwóch do trzech godzin.
Rozmawiała Agnieszka Jaroszewska
Komentarze obsługiwane przez CComment