Prawacy za Tuskiem, czyli z czym mierzy się premier
Bodaj najbardziej bulwersującym wydarzeniem politycznym ostatniego tygodnia było oświadczenie Donalda Tuska w sprawie nowej strategii migracyjnej. Będzie to praktycznie biorąc pierwsza taka strategia po 1989 r. Długo przez wszystkich wyczekiwana. Przewidziana jest na lata 2025-2030. Jednym z jej głównych założeń, najbardziej kontestowanym, jest możliwość zawieszenia prawa do azylu.
Rząd już ją przyjął na posiedzeniu 15 października, przy czterech głosach „odrębnych". Zgłosili je wszyscy ministrowie Lewicy. Dyskusje jakie się toczą w mediach, wskazują, że przeciw są także profesorowie prawa (w tym liberalna Ewa Łętowska) oraz organizacje pozarządowe, szczególnie te które pomagają uchodźcom. Wskazuje się, że prawo do azylu jest prawem człowieka i jest zawarte zarówno w Konstytucji RP, jak również w Konwencji Genewskiej z 1951 r. oraz w unijnej Karcie Praw Podstawowych. Przyznam, że sam także byłem tym faktem wzburzony, bo kiedyś, jeszcze w czasach PRL-u, ja także skorzystałem z prawa azylu na Zachodzie. Dotyczy on teoretycznie tylko tych osób, które są w swoich macierzystych krajach prześladowane z powodów politycznych. Teoretycznie, ponieważ w ostatnich zwłaszcza latach prawo to było nagminnie nadużywane przez ludzi, którzy po prostu wyjechali ze swoich krajów ze względów ekonomicznych, aby poprawić sobie poziom życia. Gorzej, że korzystali z niego różni „przebierańcy", uzurpujący sobie status uchodźców, a tak naprawdę pracujący na rzecz wrogich wywiadów, głównie Rosji. Dlatego na liberalnym Zachodzie niektóre rządy (ostatnio rząd fiński) zaostrzyły procedury azylowe.
W naszym społeczeństwie w tej sprawie nigdy nie było konsensusu. Wiadomo, jak trudną mamy sytuację na granicy z Białorusią. Rząd powołuje się na działania hybrydowe Putina i Łukaszenki mające na celu zdestabilizowanie państwa polskiego. W tym celu przygotowuje się i szkoli całe grupy rzekomych „uchodźców". Ale są też między nimi osoby zwiedzione przez pracowników służb możliwością łatwego przedostania się do strefy Schengen i znalezienia pracy.
Rząd stoi przed poważnym wyzwaniem. I okazuje się, że opinia publiczna popiera stanowisko premiera. W sondażu Instytutu Badań Pollster większość Polaków (54%), wypowiedziała się za możliwością zawieszenia prawa do azylu. Ciekawe że najbardziej za byli wyborcy KO i Konfederacji (62%), ale także Trzeciej Drogi (57%), a nawet PiS (53%). Przeciw byli tylko wyborcy Lewicy (za 41%, przeciw 36%). Można zatem stwierdzić że zdecydowana większość „prawaków" poparła w tej sprawie Donalda Tuska, co jest moim zdaniem niemałym precedensem. Inna sprawa że radykalna prawica, pomimo swej awersji do premiera, poparłaby każdy jego ukłon w prawą stronę, byle był rażący dla liberałów. Dla przykładu, we wrześniu 2008 r. propozycje Tuska w kwestii przymusowej kastracji farmakologicznej pedofilów po wyroku znalazły zrozumienie wyłącznie po prawej stronie. Pewnie gdyby zaproponował wpisanie do kodeksu karnego karę spalenia na stosie albo łamania kołem, też mógłby go ktoś poprzeć, choćby z kręgów Ordo Iuris. Przecież średniowiecze było chrześcijańskie jak nigdy.
Ale okazało się, że ograniczenia prawa do azylu Tuska poparła także Unia Europejska. Jeśli jest to ograniczenie „czasowe i proporcjonalne, to działa w ramach prawnych" - stwierdziła Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej. Solidarność z Polską wyraził szczyt Rady Europejskiej, gdzie stwierdzono że „Rosja i Białoruś, oraz żaden inny kraj nie mogą nadużywać prawa do azylu". Sam Tusk wskazywał później na powszechne w UE zrozumienie naszych polskich problemów. Stało się jasne, że podobnie jak w sprawie KPO kilka miesięcy temu (Tusk wpłynął na „odmrożenie" miliardów dla Polski), tak i tym razem autorytet polskiego premiera odgrywa ogromną rolę i działa to wyłącznie na korzyść naszego kraju. Tusk twardo przeciwstawia się agresji Rosji, ale jednocześnie utrzymuje dobre kontakty z Zachodem, w przeciwieństwie do poprzedniego rządu, który realizował „doktrynę dwóch wrogów", skompromitowaną w 1939r. Zostało to poniekąd uznane także w kręgach prawicowych gdy kilka lat temu ukazała się książka Piotra Zychowicza „Pakt Ribbentrop - Beck", przedstawiająca w formie beletrystycznej historię alternatywną, w przypadku gdyby Polska weszła w sojusz z Niemcami. W dyskusji która się wywiązała po publikacji książki, wielu na prawicy było zdania że tak byłoby lepiej dla Polski.Teraz na Zachodzie nie ma Hitlera, obecny rząd stara się utrzymywać konstruktywne stosunki z sojusznikami, co nie wyklucza różnicy zdań w wielu kwestiach, szczególnie z Niemcami.
Sam premier prowadzi jednak dość ryzykowną grę, bo z jednej strony walczy o demokrację i praworządność, z drugiej podejmuje działania, które są niezwykle kontrowersyjne. W ten sposób traci sympatię wielu na lewicy (vide krytyka Agnieszki Holland), a zyskuje zaufanie, nawet na prawicy. W sondażach zaufania społecznego góruje nad wielu innymi politykami, w szczególności nad Jarosławem Kaczyńskim. Jeśliby przyjąć że zarówno krajowa jak i międzynarodowa pozycja Tuska się umacnia, nie jest wcale wykluczone że to poseł PSL Marek Sawicki miał rację już kilka miesięcy temu gdy oświadczył że to nie Rafał Trzaskowski czy Radek Sikorski będą kandydatami na prezydenta, lecz właśnie Donald Tusk… Paradoksalnie, ci którzy go najgłośniej krytykują, jak na przykład prezydent Andrzej Duda, najbardziej dodają mu skrzydeł. Orędzie prezydenta w Sejmie było czarno-białe, zatem mało "prezydenckie", krytykujące nawet politykę migracyjną rządu, choć sam Duda jeszcze niedawno się o taką upominał. Chodziło po prostu o "zezłomowanie" Tuska, jak to barwnie określił jeden z polityków zwiniętej właśnie partii, zwącej się, po różnych zmianach Suwerenną Polską. Ta partia została już wchłonięta przez PiS, natomiast premier Tusk wchłonąć się nie da. Jeżeli zostałby prezydentem, Polska stałaby się silną demokracją a sam urząd głowy państwa zostałby odbudowany. Czy tak się stanie zależy od tego kto będzie kandydatem Koalicji Obywatelskiej. Dowiemy się o tym 7 grudnia.
Komentarze obsługiwane przez CComment