ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Choroba to nie powód, by wpadać w panikę

Rozmowa z dr inż. Wiktorem Ilwickim, mieszkańcem Giżycka, leśnikiem, uczestnikiem 26 turnusów w Ośrodku Mieszkalno - Rehabilitacyjnym dla Osób Chorych na Stwardnienie Rozsiane w Dąbku.

* Pan przebywał już na 26 turnusach rehabilitacyjnych w KOMR  w Dąbku.  To jest chyba swoisty rekord?

- Być może, aczkolwiek w Dąbku spotykałem mieszkańców tego ośrodka (nazywani są mieszkańcami, nie pensjonariuszami – red.), którzy też wiele razy korzystali z jego dobrodziejstw.

* W książce wydanej na 30-lecie KOMR napisał pan, że Dąbek stał się „moim drugim domem”. Proszę mi pozwolić  wrócić do tej sprawy w dalszej części rozmowy. Tymczasem, trzymając się porządku chronologicznego: kiedy się pan dowiedział, że  jest chory na stwardnienie rozsiane (SM)? 

- To dłuższa historia. Otóż w 1976 r., gdy byłem uczniem Technikum Leśnego w Białowieży, nagle poczułem bezwładność ciała i okropne zawroty głowy. W konsekwencji znalazłem się w szpitalu w Hajnówce. Wyszedłem z niego z diagnozą: „Pansimusitis” (zatoki). Rzeczywiście, w wieku 13 lat chorowałem na zatoki, ale tę bezwładność skojarzyłem przede wszystkim ze skutkami wypadku, jakiego doznałem, jadąc na motocyklu (uraz głowy). Wie pan, jeśli się ma 19 lat, to się nie myśli o chorobach.

* Ciąg dalszy?

- Rok później, gdy już studiowałem leśnictwo w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, przestałem widzieć na prawe oko. Trafiłem do szpitala na Woli. Rozpoznanie: zapalenie nerwu wzrokowego. Zalecenie – farmokologia. Cóż, studiowałem, trochę pracowałem, studenckie życie biegło swoim torem. Co jakiś czas jednak odczuwałem ucisk w pasie, niedowład nóg, zmęczenie, niekiedy podwójne widzenie, ale po odpoczynku zaburzenia mijały i powoli zacząłem się przygotowywać do nowej „normy”. W 1981 r. okazało się, że mam uszkodzony ośrodkowy układ nerwowy. Wtedy, gdy byłem już na finiszu studiów, dostałem skierowanie do Instytutu Psychoneurologicznego w Warszawie. W tej lecznicy usłyszałem diagnozę: stwardnienie rozsiane.  

* To nie musiało brzmieć jak wyrok. Co prawda nie ma skutecznego leku na tę chorobę, ale można ją powstrzymywać.

- Mając żonę, dziecko, dyplom wyższej uczelni i stypendium fundowane, chciałem podjąć pracę w Nadleśnictwie Giżycko, ale po pewnym czasie (odpoczynku). Jednakże lekarka z IN zasugerowała mi, że powinien rozpocząć pracę zawodową od razu, bez zwłoki. Tak też uczyniłem.

Cały wywiad w bieżącym wydaniu „TC”.

Komentarze obsługiwane przez CComment