Najważniejsza jest wola walki
Rozmowa z Edwardem Staniszewskim, pasjonatem sportu, mieszkańcem Modły (gm. Wiśniewo)
* Podobno nie uważa się pan za sportowca.
- No tak… Uprawianie biegów nie jest moim zawodem, sposobem zarabiania na życie, lecz hobby, rozrywką, relaksem, a także czymś, co służy utrzymywaniu kondycji fizycznej i psychicznej.
* Pan – amator – zaliczył, zdaje się, kilkanaście maratonów…
- …a nawet ok. 50.
* Brawo! Ta liczba robi wrażenie.
- Zaczynałem od startów na krótszych dystansach: 10, 15 km, półmaratonu. W maratonie po raz pierwszy uczestniczyłem w 1992 roku, mając 53 lata.
* Była to próba?
- Zupełnie dobrze ją zniosłem, co mnie zachęciło, aczkolwiek liczyłem się z uwarunkowaniami. Po pierwsze, wtedy biegi jeszcze nie były tak popularne jak dzisiaj, a po drugie w grę wchodziła kwestia dojazdów i kosztów, które trzeba pokrywać z własnej kieszeni.
* Pana zagraniczne maratony?
- Każdy maraton - zagraniczny czy krajowy - jest inny. Startowałem w Atenach, Paryżu, Berlinie, Rydze, Pradze. Za szczególne swoje wyróżnienie uważam udział w biegu w Grecji - w 1996 roku, w stulecie wskrzeszenia nowożytnych Igrzysk Olimpijskich. Start odbył się w historycznym mieście Maraton, a meta znajdowała się przy Akropolu w Atenach. Dystans – 42 km 195 m – pokonywaliśmy przy 30-stopniowym upale. Niezapomniane przeżycia. Niesamowite wrażenie wyniosłem również z Paryża, gdzie byłem jednym z 22 tys. maratończyków. Start i meta były usytuowane przy Łuku Tryumfalnym.
Zaznaczę, że maratony we Francji czy w Niemczech to jest święto biegania. Dość powiedzieć, że tam kierowcy samochodów cierpliwie czekają na zwolnienie drogi przez biegaczy. W Polsce bywa z tym rozmaicie. Na przykład podczas maratonu wrocławskiego, w którym startowałem, kierowcy się denerwowali, trąbili…
* Pan indywidualnie wyprawiał się na zawody w obcych krajach?
- Nie. Wyjeżdżałem z kolegami z TKKF Promyk w Ciechanowie, m.in. z Zenkiem Lewandowskim. Sam pewnie nie wyruszyłbym za granicę. Tak czy inaczej, przy okazji zwiedziłem kawałek Europy, co też się liczy.
*Wiem, że był pan obecny także na listach wielu krajowych maratonów.
- W nich częściej startowałem, m.in. w Warszawie i Lęborku.
* Wiem też, że maratończyk na trasie przeżywa kryzys.
- Nierzadko dopada go po trzydziestu kilometrach. Niemoc, brak sił, skurcze mięśni i w ogóle brak ochoty do kontynuowania biegu, a do tego niejednokrotnie czarne paznokcie i pęcherze na stopach. Mimo że doświadczałem kryzysów ani razu nie zszedłem z trasy. Chodzi o to, żeby pokonać samego siebie.
Cały wywiad w bieżącym papierowym wydaniu „TC”.
K.J.
Komentarze obsługiwane przez CComment