ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Gdy przekroczysz linię, to świat stanie otworem…

foto: zbiory prywatne

Spotykamy się w gościnnej, sochocińskiej  bibliotece. Moja rozmówczyni pochodzi z Opola, potem jej domem była Warszawa, a kilka lat temu z mężem i trójką dzieci zamieszkała w Królewie (gm. Joniec). I wówczas zdecydowała o założeniu Fundacji „Wkra Możliwości”. To organizacja, która w okolicy już jest znana, a która ma na celu rozwój okolicznych szkół i uczniów poprzez organizację różnych zajęć i wycieczek, ferii czy zakup wyposażenia. To także fundacja, która utworzyła działające do dziś Kluby Malucha w Płońsku i Sochocinie.

* Kobieta, która przeniosła się na wieś z dużego miasta i założyła fundację. Kim jest Ewa Szczepańska?

- To bardzo trudne pytanie. Mogę powiedzieć, że cały czas jest małą, zagubioną dziewczynką, która jednak, mimo wszystko, osiąga wiele. Myślę, że każda z nas tak ma, że w głębi serca czuje się jakaś taka mała, ale pokonuje swoje lęki i słabości. I albo zatrzymuje się, bo nie chce już dojść dalej, albo linię przekroczy. I wówczas okazuje się, że świat stoi otworem i można z niego korzystać.

* Jak się rozpoczyna twoja historia jako osoby dorosłej. Ukończyłaś studia i co było dalej?

- Pochodzę z Opola, wyjechałam na studia do Warszawy i tam po studiach zostałam w Warszawie. Byłam nauczycielką i  była to moja praca marzeń, tak naprawdę nie wyobrażałam sobie innej drogi dla siebie. Uczyłam z pasją, tak sądzę. Pracowałam w szkole śródmiejskiej w Warszawie, miałam swoją klasę i realizowałam się w tej pracy. Jaka byłam wówczas? Wszędzie było mnie pełno, szukałam nowych możliwości dla swoich uczniów, zresztą trafiłam do takiej szkoły, której dyrekcja też nowych możliwości szukała, dzięki czemu było wiele dodatkowych zajęć. Ale nie wchodząc w szczegóły, po jakimś czasie poczułam zmęczenie, może za dużo tego było, może za dużo energii w to wkładałam. Poczułam się jakaś stłamszona i zmęczona. I wtedy zaszłam w ciążę i zostałam mamą. Też w tym się realizowałam - wychodziłam z założenia, że warto poświęcić czas dziecku i z nim pobyć. Ale w pewnym momencie poczułam, tak trochę, presję, bo jest presja, by jak najszybciej wrócić do pracy, rozwijać się, nie być tylko gospodynią domową. Mocno ją odczuwałam, czułam u siebie stany depresyjne. Wróciłam do pracy, można powiedzieć, z doskoku, to było przedszkole – dwa, trzy razy w tygodniu, a także szkoła językowa, żeby wyjść z domu, ale też być z dziećmi. To był dobry dla mnie czas. Tak było w Warszawie. A potem postanowiliśmy się przeprowadzić…

* Zapragnęłaś zamieszkać na wsi?

- Królewo nie było naszym miejscem z wyboru, widocznie siła wyższa tak chciała. Po prostu musieliśmy się przeprowadzić. Wynajmowaliśmy mieszkanie w Warszawie, byłam wtedy w trzeciej ciąży. Chcieliśmy mieć swoją własną przestrzeń. Ja wtedy nie miałam jeszcze prawa jazdy, więc nasz wybór padł na Kobyłkę, żeby było blisko Warszawy, bo nie było nas stać na Warszawę.  W Kobyłce zarezerwowaliśmy sobie mieszkanie i wtedy przyszła pandemia, urodziłam dziecko i zamieszkaliśmy z teściami na 40 mkw. Mieszkanie było w bloku, a pod nami mieszkała pani, której wszystko przeszkadzało. Potrafiła przyjść i powiedzieć, że nie może znieść tego tuptania dzieci. Nie było sympatycznie. I dlatego zrezygnowaliśmy z mieszkania w Kobyłce, bo nasze przyszłe mieszkanie było na górze i ktoś mieszkałby pod nami. Doszliśmy do wniosku, że musimy szukać miejsca, w którym nikt nie będzie nam przeszkadzał, gdzie będziemy mieć przestrzeń. Ale z uwagi na nasze ograniczenia budżetowe nasza odległość od Warszawy musiała się zwiększyć. I tak szukając domu, trafiliśmy do Królewa. To był taki etap, również z uwagi na covid, że mieliśmy dość miasta. W Królewie nam się bardzo spodobało, był las, było pole i było super. I jeszcze mili ludzie, którzy zaczekali na nas, bo byli inni chętni na ten dom. Widocznie tak Bóg chciał, byśmy tu zamieszkali. I mieszkamy już 4 lata.

* Spodobało ci się wiejskie życie? 

- Z początku były ochy i achy, jak tu jest cudownie, a później trochę dopadła nas rzeczywistość. Ja całe życie mieszkałam w mieście i w ogóle niewiele wiedziałam o życiu na wsi, z czym to się je. Nie zdawałam sobie w pełni sprawy, że są takie miejsca, gdzie nie ma dojazdu. Tak, zrobiłam prawo jazdy, jeszcze przed wyprowadzką z Warszawy, ale dla mnie było to dziwne, że nie ma tu alternatywy i  jeśli ktoś nie ma prawa jazdy i auta, albo kogoś, kto gdzieś odwiezie, to jest odcięty od świata. Druga rzecz, byłam nauczycielką i dla mnie, choć trwała pandemia, realia w szkole nie przystawały do tego, co było w mieście, gdzie dzieci mają więcej zajęć, więcej możliwości. Dlatego chciałam coś zrobić, by to zmienić…

* I założyłaś fundację?

- Wiedziałam, że są granty, ale by móc je pozyskiwać, trzeba mieć organizację pozarządową. Ja się na tym nie znałam, poprosiłam więc o pomoc Mazowiecki Ośrodek Ekonomii Społecznej, i oni już wszystko zrobili za mnie, można powiedzieć, poprowadzili za rączkę, napisali statut, powiedzieli, co mam dalej robić. Wtedy miałam taką wizję, że teraz to będzie się już super rozwijać, będą darczyńcy wpłacać pieniądze, że wszystkie szkoły będą się rozwijać. Tylko nie wzięłam pod uwagę, że nic nie jest takie proste, że – może te środowisko nie jest na to jeszcze gotowe. Zaczęłam szukać ludzi, którzy chcieliby ze mną coś robić. Zresztą najmłodsze moje dziecko miało wtedy rok, więc stwierdziłam, że trzeba otworzyć Klub Malucha, gdzie mamy z dziećmi mogą się spotykać. Nie było najpierw przestrzeni na spotkania, ale potem wójt gminy Joniec udostępnił nam lokal. Taki był początek, to były fajne spotkania i potem zrobiłyśmy z mamami kilka pikników. Wizja, że przyjdą do nas darczyńcy, nie do końca się sprawdziła. Z czasem ludzie się przekonali, zauważyli nas. Cały czas usiłowałam zdobyć dla fundacji granty, wcześniej byłam przekonana, że każdy będzie zdobyty, a rzeczywistość była taka - co napisałam grant, to on nie przechodził. W pierwszym roku przeszedł tylko jeden duży grant, zresztą był fajny, bo 9 szkół skorzystało z tego projektu, dzieci obejrzały spektakl i koncert.  

* Czas pokazał, że nie zniechęciłaś się…

- W drugim roku pomyślałam,  że trzeba pisać na wszystko i na 9 złożonych grantów dostaliśmy pieniądze na 7 czy 8. Byłam sama i powstał problem, jak to teraz zrobić. Tym bardziej, że do każdego grantu jest dokumentacja. I wtedy pojawiła się w moim domu ospa, to było coś, co mnie połączyło z Jadzią Księżopolską, bo przez to się poznałyśmy. Dołączyła do fundacji. I to było też boże działanie, że w tym momencie,  w którym ja byłam przerażona, że nie dam rady, pojawiła się Jadzia. Przejęła stery, a ponieważ jest osobą skrupulatną, uporządkowała dokumentację, zajęła się kilkoma grantami. I od tamtego momentu widać, że fundacja dobrze działa. Jadzia, tak jak ja, przeprowadziła się w te okolice z miasta i miała podobne spostrzeżenia co do możliwości edukacyjnych dzieci na wsi . Różnica jest widoczna, ale to nie jest tak, że tu jest źle. To było fajne, że chciała do mnie dołączyć. To nie jest tak, że fundacja ma środki,  by płacić,  robiłyśmy to społecznie.

* Mówiłaś już o Klubie Malucha. Ale realizujecie jeszcze wiele innych inicjatyw?

- Przez trzy kolejne lata realizowaliśmy projekty, z roku na rok było ich więcej, w trzecim roku dostaliśmy nawet środki z MEN na projekt: ” Kto ty jesteś? Polak mały”  dla wszystkich przedszkolaków z trzech gmin: Joniec, Nowe Miasto i Sochocin,  i to był bardzo intensywny projekt, gdzie było wiele zajęć dodatkowych i wycieczki. Do tej pory zajmowałyśmy się tym, aby jak najwięcej pozyskać środków dla szkół w okolicy,  np. z grantu fundacji BGK, która już nie istnieje, doposażyliśmy szkołę w Królewie – kupiliśmy szafki i rodzice wybudowali altanę z pozyskanych środków. Wszędzie, gdzie możemy sięgamy po środki, by wspierać okoliczne szkoły i uczniów. Cały czas to robimy, wszystko, co będzie wspierać edukację  szkolną i pozaszkolną. Teraz zorganizowaliśmy ferie dla dzieci ze szkół z gmin Joniec i Nowe Miasto, ale nie z dotacji, trochę dołożyła gmina Joniec, większość to środki od darczyńców. Wspieramy nadal mamy prowadząc Klub Malucha. W momencie, gdy wychodzi się do innych mam, to nie tylko można porozmawiać, ale coś fajnego razem wymyślić, a i wzmocnić się psychicznie. I te kluby są w Sochocinie z zajęciami we wtorki i w Płońsku, gdzie spotykamy się w czwartki. Można do nas dołączyć, może przyjść z dzieckiem nie tylko mama, ale babcia, ciocia czy niania. Prowadzimy w klubie zajęcia dla dzieci, dostosowane do wieku i ilości uczestników.

* Plany na przyszłość?

-  Wizja na przyszłość jest taka, że jako fundacja mamy środki i zgłaszają się do nas lokalne organizacje i mówią, jaką mają potrzebę, a my jesteśmy w stanie tą potrzebę sfinansować. Udało się nam się już w tym wymiarze, że gdy dom kultury potrzebował transportu, udało się go zapewnić. Tak byśmy chciały. Taki przykład - szkoła chce jechać do Warszawy, to my możemy wyjazd sfinansować, albo materiały do zajęć. Widzę, że teraz powstaje wiele organizacji, również w Sochocinie, bardzo dużo robią i fajnie byłoby, gdyby była organizacja, która może finansować różne pomysły. Może będziemy uruchamiać działalność gospodarczą fundacji i prowadzić szkolenia dla firm i pracowników, by w ten sposób pozyskać środki na działalność. Mamy darczyńców stałych, którzy wpłacają mniejsze kwoty co miesiąc i kilka firm przekazujących większe darowizny. To pozwala nam pokryć podstawowe koszty, jak poczta, obsługa księgowa a także działalność klubów malucha.  Reszta to dotacje. Teraz ubiegamy się o środki na trzy projekty, zobaczymy, czy je pozyskamy, w tym na półkolonie i na zajęcia pozalekcyjne, minimum w trzech szkołach. Planujemy zajęcia z  języka angielskiego w działaniu, gdzie przez kolejne moduły w praktyce, i poprzez zabawę, dzieci uczą się słownictwa, także zajęcia artystyczne.

* Nazwałaś fundację „Wkra Możliwości”…

- Tu są lasy, więc miał być las możliwości, ale ta nazwa była zajęta. A ja chcę dawać możliwości, których tu jest mniej, niż w dużym mieście, więc możliwości musiały być w nazwie. Obok jest las, jest też rzeka, a to jest Wkra. Wyczytałam, że płynie inaczej, nie w stronę morza,  ale w stronę gór, „pod prąd”.

* Chcesz powiedzieć, że też płyniesz pod prąd?

-  Dla mnie pod prąd to coś takiego, że można inaczej. Można mieszkać na wsi, można czerpać po te środki publiczne. Można usiąść i powiedzieć, bo mnie na nic nie stać, a można powiedzieć: ok, pójdę do SPA, napiszę projekt i pójdzie ze mną 20 innych mam. I to się udaje. Mogę usiąść i stwierdzić: moje dzieci mają gorzej, a mogę postarać się pozyskać środki, by to zmienić. I nagle okazuje się, że się da. Da się zrobić wycieczkę za darmo, da się zaprosić teatr czy koncert z filharmonii, wiele rzeczy się da.

* Powiedziałaś, że czujesz się małą dziewczynką. Co byś powiedziała kobietom, które czują tak, jak ty?

- Małe dziewczynki mają w sobie najwięcej energii. One nie są może odważne, ale właśnie one mają tą energię i  gdyby przestały być dziewczynkami, to by ją straciły. Ta dziewczynka w nas, to jest ta, która zawsze szuka eksploruje, której się chce. Powiedziałabym, że dobrze, iż czują się jak małe dziewczynki, niech nie przestają, tylko niech znajdą w sobie trochę odwagi. W życiu trzeba czasem być trochę naiwnym, choć ja kilka razy „przejechałam się” na charakterze małej dziewczynki, która jest taka trochę naiwna, ale trzeba tego doświadczyć, bo potem wstaje się o wiele silniejszym i wiadomo, czego unikać.

***

Fundację „Wkra możliwości” można wesprzeć poprzez darowizny na nr konta: 32 1140 2004 0000 3102 8195 8562, również przelewem online na stronie internetowej www.wkramozliwosci.pl, ale również poprzez aplikację fanimani, robiąc zakupy przez Internet.

 

Komentarze obsługiwane przez CComment