Rozmowa z prof. Hubertem Rutkowskim - muzykiem, pedagogiem, wybitnym pianistą
Hubert Rutkowski - rocznik 1981, pochodzi z Krasnego. Jest absolwentem Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. S. Moniuszki w Ciechanowie w klasie mgr Joanny Makijonko, ukończył Akademię Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie w klasie prof. Anny Jastrzębskiej-Quinn. W kwietniu 2010 roku wygrał konkurs na stanowisko profesora w Wyższej Szkole Muzyki i Teatru w Hamburgu, jako jeden z najmłodszych profesorów w Niemczech. Od tego czasu prowadzi tam klasę fortepianu. Od 2014 roku jest kierownikiem Katedry Fortepianu na tej uczelni. Jako solista występował w Polsce (m.in. w Filharmonii Narodowej w Warszawie oraz Filharmonii im. Feliksa Nowowiejskiego w Olsztynie), we Włoszech, w Niemczech, Hiszpanii, na Litwie, Cyprze, Kubie, w Japonii i Peru. Jest założycielem i prezesem Towarzystwa Muzycznego im. Teodora Leszetyckiego w Warszawie.
* Czy od początku wiedział pan, że swoją przyszłość zwiąże z fortepianem i muzyką?
- Zdawałem do Państwowej Szkoły Muzycznej I st. w Ciechanowie faktycznie na fortepian, natomiast pojawił się też na mojej drodze akordeon. Jednak to ten pierwszy instrument naturalnie został ze mną na długie lata. Wybór mojej drogi zawodowej nie był jednak tak oczywisty. Dopiero kiedy wyjechałem do Warszawy, do szkoły drugiego stopnia, wtedy, faktycznie to wszystko nabrało dużo więcej sensu, ale te początki były różne. Nie od początku byłem przekonany co do tego, aby zawodowo związać się tylko i wyłącznie z muzyką. Miałem nawet pewien epizod na Politechnice Warszawskiej, zacząłem studiować techniki multimedialne. To była moja pasja, która została ze mną do dziś. Jednak po pewnym czasie stwierdziłem, że nie mogę "stać w rozkroku" i studiować dwóch kierunków jednocześnie, bo tak naprawdę nie robiłem tego dostatecznie dobrze. Musiałem wybrać - postawiłem na muzykę.
* Jak w takim razie wyglądają pana zajęcia ze studentami? Czy zmiana roli z ucznia na nauczyciela była wymagająca?
- Co ciekawe w mojej klasie jest też jeden uczeń z Mławy, a całe towarzystwo jest tu naprawdę międzynarodowe, niemalże z całego świata - jest to specyfika studiów muzycznych w Niemczech, że jednocześnie spotyka się wiele narodowości i kultur. Prowadzę lekcje indywidualne z każdym uczniem. W przypadku każdej osoby ta praca wygląda inaczej, bo każdy ma inne potrzeby, problemy i osobowość - w tej pracy nie ma schematu, za każdym razem wymagane jest inne podejście. Z drugiej strony, kontakt z tak wieloma osobami jest też dla mnie inspirujący.
Zmiana, przejście z bycia nauczanym, na instruktora jest dla mnie bardzo ważnym aspektem, bo tak naprawdę, już od dziecka wiedziałem, że w przyszłości chcę uczyć innych, i że będzie to ważny element mojej muzycznej drogi. Myślę, że zaszczepiła mi to moja mama, która była nauczycielką (pracowała w szkole podstawowej w Krasnem). Było to dla mnie naturalne, kiedy zacząłem uczyć. Oczywiście, kiedy jest się po tej drugiej stronie, okazuje się, że nie tylko trzeba przekazywać wiedzę, ale także, a może przede wszystkim analizować, jak lekarz. Za każdym razem muszę zastanowić się co "dolega" moim uczniom. Jakie mają problemy i jak je rozwiązać w najlepszy dla nich sposób. Czasami nie są to tylko problemy techniczne, ale też emocjonalne, czy związane z interpretacją danego utworu. Jest to bardzo złożony proces, który wymaga zaangażowania. Nauczanie nie polega tylko na pokazywaniu i powtarzaniu, trzeba znaleźć przyczynę problemu, a potem odpowiednie jego rozwiązanie. Coś w rodzaju trenera i zawodnika - cały czas się przygotowujemy i motywujemy, by końcowy wynik był jak najlepszy.
Więcej w świątecznym wydaniu "Tygodnika" z 12 kwietnia.
Komentarze obsługiwane przez CComment