Sylwia Winnik: Historia to człowiek i jego los
Rozmowa z Sylwią Winnik, autorką reportaży z historią w tle, powieści dla dzieci, książki „Człowiek z bursztynu” i pierwszej beletryzowanej biografii Heleny Marusarz pt.: „Kurierka z Tatr”.
„Kurierka z Tatr” to pierwsza pani powieść dla dorosłego odbiorcy. Jak się ją pani pisało?
Reportaż istnieje w moim sercu od zawsze, więc pisanie książki należącej do innego gatunku stanowiło dla mnie wyzwanie. Obawiałam się na początku, czy mu podołam, jednocześnie cieszyłam się, że mogę je podjąć. Stres towarzyszył mi do momentu, gdy książka trafiła do pierwszego zewnętrznego czytelnika, bo to że chwalił ją mąż, mama, wydawca to jedno, ale nie wiedziałam, czy pochwali ją ktoś z zewnątrz. O napisaniu powieści marzyłam dość długo. „Kurierka z Tatr” to biografia beletryzowana, natomiast w moim sercu jest jeszcze pragnienie, żeby napisać powieść, która nie będzie inspirowana życiem, faktami, historią. Chciałabym, żeby to była literatura piękna, pełna symboli, realizmu magicznego, dająca pole do refleksji, ale w delikatny sposób, i ona dopiero przede mną.
Kim jest tytułowa kurierka?
To kobieta z krwi i kości, Helena Marusarz. Urodzona w okresie międzywojnia, Helenka jako dziewczynka chciała spełnić swoje marzenie o posiadaniu nart, o tym, żeby na nich jeździć i zdobywać medale, i rzeczywiście jej się to udało, bo siedem razy została mistrzynią Polski. Chociaż medali zdobyła więcej, bo brała udział w dwóch konkurencjach, oficjalnie mówi się o niej jako siedmiokrotnej mistrzyni Polski. Na pewno była dzielnym człowiekiem, bo gdy przyszła wojna, została kurierem tatrzańskim. Miała ogromne poczucie wolności.
(Ciąg dalszy pod zdjęciem)
Skąd u tak młodej osoby jak pani zainteresowanie historią II wojny światowej? Pierwszą książkę „Dziewczęta z Auschwitz” napisała pani, mając dwadzieścia kilka lat.
Wracają do mnie słowa babci, która widząc, że mnie ciągnie do pisania na takie trudne tematy, powiedziała, że jedna osoba ma predyspozycje, żeby zostać lekarzem, druga – sportowcem, a inna, żeby opisywać historie. Mama czytała książki historyczne, tata zbierał pamiątki, a babcia opowiadała mi dużo o swoim życiu, dzieciństwie i młodości po wojnie, bo urodziła się w czasie wojny. Kiedy jadę na Podkarpacie, skąd pochodzą moi dziadkowie ze strony taty, gdy widzę stare drzewo, zatrzymuję się i je dotykam, bo może pamięta ono moją babcię. Myślę, że to właśnie babcia Zosia zbudowała we mnie szacunek i miłość do historii drugiego człowieka. Natomiast II wojna światowa interesowała mnie od wielu lat, nie mogłam pojąć, skąd w ludziach tyle nienawiści, by mogli napaść na inny kraj jak Niemcy na Polskę, i skąd w ludziach tyle piękna i odwagi, że potrafili bronić jedni drugich, a nawet jedni za drugich umierać. Poszukując odpowiedzi na te pytania, zaczęłam pisać reportaże.
Pokazuje pani ludzkie losy na tle wielkiej historii.
Bo dla mnie, co powtarzam, historia to człowiek i jego los, jego decyzje i przeżycia. Oczywiście w rzetelnej książce historycznej muszą być i daty, i miejsca, i nazwiska, ale największym skarbem każdej opisanej przeze mnie historii jest człowiek, jego życie i decyzje, czasem znaczące tylko dla niego samego lub jego najbliższych, czasem dla większego grona, a w konsekwencji i dla świata. Helenka, która ze sportsmenki stała się kurierką, przeprowadzała przez góry nawet kobiety z dziećmi, i ratowała ludzkie istnienia.
Bohaterami pani reportaży są i mieszkańcy Mazowsza, a wśród nich urodzona w Pułtusku lekarka. Dlaczego akurat na nią zwróciła pani uwagę?
Danuta Brzosko-Mędryk, lekarka, pisarka, stała się jedną z bohaterek reportażu „Bezmiłość” nie tylko z uwagi na wspomnienia i książkę, ale też losy. Jej historia miłosna jest tak niezwykła, że aż trudno w nią uwierzyć. Gdy Danuta została więźniarką obozu, jej narzeczony, który pozostał na wolności, potrafił dotrzeć, mimo że był poszukiwany, z Warszawy na Majdanek i wejść jako pracownik cywilny do obozu. Oświadczył się i pragnął wziąć z Danusią ślub, ale ona nie chciała w obozie, więc pobrali się po wojnie. Uznałam, obserwując zainteresowanie czytelników romansami z historią i obozem w tle, które, niestety, często zawierają błędy i tworzą mylny obraz życia w obozie, że pokażę prawdziwe obozowe historie miłosne. By dokonać ich rekonstrukcji, spędziłam godziny w archiwum, przeczytałam ponad tysiąc listów, wspomnienia, grypsy.
Który z reportaży jest pani najbliższy?
Wszystkie są mi bliskie, zarówno już wspomniane, jak i „Dzieci z Pawiaka” oraz „Moc truchleje”, ale najbliższy mojemu sercu, bo bardzo osobisty, jest ten ostatni. Pisałam go podczas żałoby po dziadkach: babci Zosi, z którą byłam bardzo związana, dziadku, który zmarł niedługo później oraz drugiej babci, zmarłej kilka lat wcześniej, więc został mi tylko jeden dziadek. To książka o Wigiliach Bożego Narodzenia, świętach i przemijaniu.
Zaskoczyła pani czytelników, pisząc powieści dla dzieci oraz książkę w duecie.
To taka forma zachowania balansu (śmiech). Uwielbiam literaturę dziecięcą, detektywistyczną z elementami magii i postanowiłam napisać takie książki. „Tymek, czarny kot i zagadki pałacu Marianny” i „Tymek, czarny kot i śpiące lwy hrabiego” to powieści przygodowe, zarazem uczą poszanowania natury i zwierząt. Przemyciłam także trochę historii polskich zabytków. Poza tym ważne są relacje Tymka z rodzicami, którzy pod wpływem różnych wydarzeń pozytywnie się zmieniają. To lektura dla dzieci i rodziców. Natomiast „Człowiek z bursztynu”, książka napisana z Tomaszem Ołdziejewskim, to rodzaj reportażu i biografii, zawierającej elementy przygodowe. Z całą pewnością nie jest to poradnik, mimo że Tomek, polski Indiana Jones w świecie bursztynu, dzieli się swoją wiedzą. Postać bohatera książki była dla mnie ciekawa, a praca nad książką stała się przygodą (śmiech).
W świecie literackim jest pani również znana jako pomysłodawczyni i współorganizatorka Festiwalu „Czas na książki”, noszącego tytuł jak pani blog. Skąd pomysł na festiwal?
Chciałam zorganizować wydarzenie literackie, które będzie zrzeszać autorów, niezależnie od tego, na jakim etapie dorobku literackiego się znajdują. Zauważyłam, co mnie bolało jako blogerkę, a później autorkę, że debiutanci, mimo że mój debiut był bardzo udany, czy początkujący autorzy bywają pomijani podczas różnych wydarzeń. Cieszę się, że miasto Ząbkowice Śląskie z ząbkowickim Centrum Kultury i Turystyki oraz Biblioteką Publiczną podjęły się wyzwania i dzięki nim mógł się mój pomysł zrealizować. Jestem im za to wdzięczna, jak i sponsorom, którzy nas wspierają.
Festiwal odbył się po raz piąty, pięć lat temu pani debiutowała – mały jubileusz.
Zaczęłam pisać pięć lat przed debiutem, więc piątka mi towarzyszy (uśmiech). A w przyszłym roku ukaże się pięć książek, o których mogę wspomnieć, w tym dwie z cyklu o Tymku i dwie o wspaniałych kobietach. Kocham pisanie. To dla mnie rodzaj wolności, możliwość pokazania trochę samej siebie i, przede wszystkim, innych ludzi i ich losów. Dlatego rozumiem osoby, które chcą pisać i chętnie prowadzę zajęcia dla nich. Bez pisania nie mogłabym funkcjonować. Dziękuję, że sięgacie państwo po moje książki.
Cały wywiad ukazał się w nr 51-52 "TC" z 19.12. (dostępne też wydanie elektroniczne)
Komentarze obsługiwane przez CComment