ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Każdy sędzia popełnia błędy - mówił "TC" sędzia, nasielszczanin Paweł Sokolnicki

Szymon Marciniak jako sędzia główny oraz asystenci Paweł Sokolnicki i Tomasz Listkiewicz zapisali się w historii polskiego piłkarstwa. Jako pierwsi arbitrzy z Polski poprowadzili finał mistrzostw świata w Katarze, w którym Argentyna po rzutach karnych pokonała Francję. W opinii ekspertów oraz większości dziennikarzy sportowych (może poza Francją), trójka polskich arbitrów sędziowała prawie bezbłędnie.
Równo siedem lat pochodzący z Nasielska Paweł Sokolnicki w rozmowie z Tygodnikiem Ciechanowskim opowiadał o swojej drodze i pierwszych meczach na arenie międzynarodowej. Przypominamy czytelnikom tę rozmowę

 * Czy pamięta pan jeszcze swój pierwszy mecz w roli sędziego?
- Oczywiście, to było 15 lat temu, grali trampkarze na warszawskim Ursynowie. Sędziowałem wtedy jako główny, ponieważ ówczesne regulacje okręgowe stanowiły, że mecze drużyn młodzieżowych trzeba sędziować samemu. Prawdziwą szkołą życia były jednak mecze seniorów na najniższym szczeblu, czyli A i B klasa. W żargonie sędziowskim potocznie nazywamy je ,,bundesligą" i ,,serie a". Na tym poziomie kształtowały się predyspozycje sędziego, zwłaszcza pod kątem odporności psychicznej. Tam nasłuchałem się i naoglądałem sporo ciekawych rzeczy.
Specjalizacja, bo to jest właściwe określenie, na sędziego asystenta przyszła, gdy musiałem podjąć decyzję o dalszym rozwoju. Jako sędzia główny miałem zacząć prowadzić mecze w IV lidze lub uczestniczyć w egzaminach na szczebel centralny (I, II i III liga - przyp. red.) jako sędzia asystent. Wybrałem tę drugą drogę i jak się okazało po latach był to właściwy wybór.

* Jako młody chłopiec grał pan w Żbiku Nasielsk. Czy wtedy myślał pan o tym, żeby w przyszłości zostać arbitrem?
- Z grą, a raczej zabawą w Żbiku miałem do czynienia tylko w rozgrywkach młodzieżowych. Treningi piłkarskie kolidowały z moim zamiłowaniem do tenisa stołowego, na którym głównie się skupiałem. Pamiętam, że ówczesny prezes Żbika Aleksander Górecki, nawiasem mówiąc człowiek, dzięki któremu piłka w Nasielsku w ogóle istniała, namawiał mnie, bym bardziej angażował się w piłkę. Rozmawiał na ten temat z moim trenerem od ping-ponga Adamem Stamirowskim. Pamiętam, że treningi w Żbiku prowadził wtedy m.in. Andrzej Zawadzki. Ostatecznie stanęło na piłce, ale tej z celuloidu.
Generalnie nigdy nie myślałem o tym, że zostanę sędzią i będę biegał po boisku z gwizdkiem. Gdy byłem na pierwszym roku studiów, mój brat Daniel namówił mnie, żebym zapisał się na kurs sędziowski w Warszawie, bo może mi się to w przyszłości przydać. Złożyłem więc dokumenty, a później już się jakoś potoczyło dalej.

* Zawód sędziego bywa stresujący?
- To zależy od człowieka, jak do tego podchodzi, od jego charakteru. Patrząc czysto teoretycznie, na pewno jest duży czynnik stresogenny towarzyszący tej pracy. Osobiście nie mam problemu z reagowaniem na bodźce zewnętrzne, które stanowią nierozerwalną część meczu piłkarskiego. W pracy sędziego jedno jest pewne - nie ma ludzi nieomylnych. Każdy popełnia błędy i tego się nie uniknie. Utarło się, że sędzia musi być grzeczny i nieomylny. A to nie do końca prawda. Sędzia musi być twardy i zdecydowany. Nie można pokazać słabości w trakcie gry i na pewne zachowania nie można sobie pozwolić.
Przede wszystkim trzeba skupić się na wykonywaniu swojej pracy. To jest jedyny klucz.

* Czym zajmuje się sędzia piłkarski w tygodniu, gdy nie ma meczów. Pracujecie, dbacie jakoś o kondycję?
- Przygotowanie fizyczne i dieta sędziów to podstawa. Nawet najlepszy sędzia, który jest świetny teoretycznie, wyłapuje boiskowe niuanse, bez odpowiedniej motoryki nie da sobie po prostu rady. Jeśli prowadzimy mecz w weekend, to tydzień zaczynam od poniedziałkowego treningu niskiej intensywności, a w kolejnych dniach dokładam wytrzymałość szybkościową i samą szybkość. Do tego dochodzi siłownia, minimum trzy razy w tygodniu. Nie mniej ważna po meczach jest odnowa biologiczna. Tyle jeśli chodzi o trening fizyczny. Jest jeszcze praca na platformie UEFA przed komputerem i ocena sytuacji, prowadzenie szkoleń dla młodszych sędziów. W sumie uzbiera się tego sporo. Ponadto co trzy tygodnie spotykamy się w Spale na dwudniowych wykładach dla arbitrów zawodowych. Tydzień jest wypełniony różnymi zajęciami i praca dodatkowa w przypadku sędziego zawodowego jest praktycznie niemożliwa. No chyba, że jest się szefem swojej firmy i ma się dużo wolnego czasu.
Oczywiście treningi ulegają małym modyfikacjom, jeśli mecze wypadają w środku tygodnia.

* Ile kilometrów przebiegnie sędzia podczas meczu?
- Jeśli chodzi o mnie, czyli sędziego asystenta, który porusza się od linii środkowej do linii końcowej boiska, maksymalnie jest to jakieś 8 kilometrów. Sędzia główny przebiega średnio ok. 13 kilometrów. Przed rokiem prowadziliśmy mecz towarzyski w Amsterdamie pomiędzy Holandią a Meksykiem. Spotkanie miało naprawdę szybkie tempo, Szymon Marciniak przebiegł wtedy blisko 15 km. Nie słyszałem, żeby któryś z arbitrów przebiegł tyle co on.

* Szymon Marciniak jako sędzia główny, pan i Tomasz Listkiewicz jako asystenci oraz Paweł Raczkowski i Tomasz Musiał jako bramkowi. Wasz zespół został przez UEFA wytypowany do sędziowania piłkarskich mistrzostw Europy we Francji. Co to oznacza dla waszych karier?
- Niewątpliwie sukces, na który każdy z nas pracował latami. Tworzymy zgrany zespół, jesteśmy kolegami i to na pewno pomaga nam też w pracy. W tym składzie prowadzimy mecze od trzech lat i nie przechwalając się nie mieliśmy dotychczas żadnych wpadek. Trzymamy odpowiedni poziom i zostało to dostrzeżone. Przed samymi finałami czekają nas jednak dwa poważne sprawdziany. Pierwszy już w połowie stycznia na Cyprze i drugi w kwietniu we Francji. Będziemy tam oceniani, testowani i poddawani wielu badaniom.

* A jak pan ocenia szanse naszej reprezentacji?
- Mam nadzieję, że po mistrzostwach obie drużyny - sędziowska i piłkarska - będą równie zadowolone z wykonanej pracy...

* Sędziowaliście już też mecze Ligi Mistrzów. Jak wygląda to "od kuchni"?
- Do miasta, gdzie rozgrywany jest mecz, przylatujemy dzień wcześniej. Mamy treningi na stadionie, na którym odbędzie się spotkanie. Następnego dnia rano odbywa się odprawa techniczna i inspekcja stadionowa. Jeśli chodzi o sprawy techniczne, to wszystko jest zapięte na ostatni guzik, na co pracuje wiele osób. Później spędzamy czas w hotelu i półtorej godziny przed rozpoczęciem meczu meldujemy się na stadionie.

* Któryś z dotychczasowych meczów jakoś szczególnie został panu w pamięci?
- Ostatnio miałem dość trudny mecz w Manchesterze pomiędzy United a CSKA Moskwa w Lidze Mistrzów. Już w pierwszej połowie miałem mnóstwo sytuacji, w których musiałem ekspresowo podejmować decyzje. Myślę, że warto wspomnieć, że nie tylko pokazany spalony stanowi o podjętej przez sędziego asystenta decyzji. W zasadzie w większości są to sytuacje, które nie zostały zasygnalizowane, biorąc pod uwagę art. 11, czyli spalony. Jeśli chodzi o zachowanie kibiców i ich ewentualne wywieranie na mnie presji, to zupełnie nie mam z tym problemu. Podczas meczu wyłączam się i jestem skoncentrowany wyłącznie na grze.

* W Polsce sędziowanie meczów piłki nożnej wiąże się też z przykrymi momentami. Jak pana zdaniem ten poziom wygląda obecnie?
- To nie ulega wątpliwości, że poziom podniósł się i będzie stale rósł. Przez ostatnie lata wykonano tytaniczną pracę szkoleniową, również świadomość sędziów wzrosła. Obecny trener sędziów przy PZPN to uczestnik Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie i fachowiec w każdym elemencie. Oczywiście jesteśmy poddawani też stałej ocenie. W Polsce funkcjonuje tzw. system triple checking, czyli potrójna ocena wystawiana przez obserwatora, sędziego, który dokonuje samooceny, jak również obserwatora telewizyjnego. Zbiór tych ocen poddawany jest szczegółowej analizie przez Kolegium Sędziów PZPN. W Europie ten system ocen jest bardzo podobny.

* Jako sędziowie śledzicie to, co dzieje się w samej piłce, oglądacie mecze itp.?
- Jak najbardziej. Przede wszystkim pod kątem taktyki zespołów, których mecze będziemy sędziować. Każdy sędzia śledzi zapewne też programy piłkarskie w Canal Plus. Staramy się być na bieżąco na przykład z transferami, nie tylko w Ekstraklasie, ale także w Europie. Obserwujemy również poszczególnych zawodników i ich boiskowe zachowania. Wiemy, który będzie starał się wywierać na nas presję ciągłym dyskutowaniem, krzykiem czy też wymuszaniem.

* Czy mentalność polskiego piłkarza trochę wzrosła, czy nadal rządzi stereotyp, że liczy się tylko "fura, skóra i komóra"?
- W ciągu ostatnich lat poziom profesjonalizmu u piłkarzy znacznie się podniósł. Widać to też po zachowaniu zawodników w stosunku do nas. Nie ma już epitetów pod naszym adresem, żadnego wymachiwania rękoma itp. Pojedyncze przypadki wynikają pewnie z zaangażowania i walki. Oczywiście z jednymi piłkarzami lubimy się mniej, z innymi bardziej. Wszystko opiera się jednak na wzajemnym szacunku. Staramy się generalnie, żeby w trakcie meczu zawodnicy byli tylko numerami i kolorami koszulek, a nie nazwiskami.

* Kto wspiera pana poza boiskiem?
- Moją ostoją jest żona Kasia, która mimo że nie przepada za piłką nożną, to jest moim pierwszym kibicem. Córka Zosia i syn Tomasz uśmiechają się tylko, jak widzą tatę w telewizji. Należy wspomnieć też o mojej mamie i bracie. Poza tymi osobami jest jeszcze grupa ludzi, która mi wiernie kibicuje. A o tej sympatii dowiaduję się coraz częściej i jest mi niezmiernie miło.

Radosław Marut

Artykuł ukazał się w nr 52 "TC" z 29 grudnia 2015 r.

Komentarze obsługiwane przez CComment