Młodzi stąd uciekają. Milenialsi i Zetki nie chcą pracować w "Januszexie", chcą godnie żyć
Chociaż wciąż słyszymy, że stopa bezrobocia spada, a w październiku br. wyniosła w Polsce 5 procent, to tylko uogólnienie. Kiedy przyjrzymy się bliżej oddalonym od stolicy powiatom w województwie mazowieckim okazuje się, że nie jest tu tak kolorowo. Sprawdziliśmy, jakie perspektywy na pracę mają młodzi ludzie na przykładzie jednego z miast północnego Mazowsza.
Kiedy wpiszemy w wyszukiwarkę hasło: "pokolenie Z praca", czyli w odniesieniu osób dopiero wkraczających na rynek pracy, urodzonych po 1995 roku, czytamy, że "chcą wszystkiego naraz", "wybrzydzają, bo mogą", są roszczeniowi, niewiele z siebie dają, ale mają duże wymagania względem pracodawcy. Podobne opinie można przeczytać, kiedy w wyszukiwarkę wpiszemy hasło "milenialsi", czyli pokolenie Y, urodzone i wychowane w latach 80. i 90. XX. wieku. Właśnie na pracownikach reprezentujących te dwa pokolenia, osobach w wieku 25-35 lat się skupimy.
Zanim przejdziemy jednak do lokalnego rynku pracy, zacznijmy od różnic kulturowych, ponieważ są one istotne, aby zrozumieć wzajemne postrzeganie się różnych pokoleń.
Pracodawcy, wychowani w zupełnie innych czasach, często uważają, że praca to nie tylko zlecone zdanie wykonywane w określonych godzinach, ale swojego rodzaju "misja". To z kolei często przedstawiciele tzw. "boomerów", urodzonych m.in. w latach 50. i 60. XX. wieku. Młode pokolenie nierzadko stroi sobie żarty z „dziadersów" przedstawiciele pokoleń Z i Y. Kto z nas nie słyszał słynnych opowieści z cyklu „za moich czasów...kiedyś to było...", o tym jak nasi rodzice lub dziadkowie pokonywali "góry, lasy, jeziora i okopy", by dostać się do szkoły. Nie to co dzisiejsza młodzież, dowożona wprost pod szkołę.
Te same opowieści, tylko na temat pracy, słyszały pokolenia dopiero ją zaczynające. Starsze pokolenia chciały pokazać młodym, że praca to podstawa egzystencji, a dzięki niej rozwija się kraj. Natomiast młodzi, obserwując rodziców i swoje otoczenie co zobaczyli? Zmęczonych życiem ludzi, którzy niemal w całości poświęcili je pracy, nie mając z tego konkretnych gratyfikacji. Co więcej, nierzadko kosztem życia rodzinnego.
Pokolenia Y i Z nie chcą żyć pracą, chcą żyć i pracować, stawiając między tymi dwiema sferami wyraźną granicę. Chcą również żyć godnie, aby z pensji starczało im nie tylko na jedzenie i opłaty, ale także na przyjemności - podróże, czy hobby.
Rynek pracy dla młodych nie jest jednak łaskawy.
Minimalna płaca = minimalna praca
Przez ostatnie dziesięciolecia w Polsce zmieniło się naprawdę dużo, zwłaszcza w kwestii wykształcenia społeczeństwa. Przeprowadzony w 2021 roku spis powszechny wykazał, że wykształcenie co najmniej średnie ma 55,5 proc. populacji, zaś wyższym może się pochwalić 23,1 proc. Wyższe kwalifikacje młodych osób wiążą się z wyższymi oczekiwaniami co do pracy i zarobków, a to z kolei ma związek z wyludnianiem małych miasteczek i wsi.
Z takim zjawiskiem mamy do czynienia także na północnym Mazowszu. Młodzi, dobrze wykształceni ludzie nie szukają pracy w Żurominie, Płońsku, czy Ciechanowie. Ich celem są głównie duże ośrodki miejskie, gdzie mogą rozwinąć swoje umiejętności, a za pracę otrzymają godziwą zapłatę. Dobrze wykształcony specjalista IT, który w mieście otrzymuje wynagrodzenie ponad 10 tys. zł miesięcznie, nie zatrudni się w małej, lokalnej firmie, która zaoferuje mu co najwyżej połowę tej stawki. Nieco inaczej natomiast wygląda sytuacja lekarzy, których na „prowincji” bardzo brakuje, a stawki wynagrodzeń w szpitalach powiatowych robią wrażenie. Mimo to młodzi nie chcą tu pracować.
- Kilkoro młodych lekarzy złożyło w tym roku bon o zasiedlenie, gdyż mieli zamiar rozpocząć pracę w dużych miastach. Podejrzewam, że były to miasta, w których od dawna studiowali i mieszkali, jednak zastanawiało mnie, dlaczego akurat chcą pracować tam, a nie tutaj, gdzie lekarzy jest niewielu. Zapytałam i wcale nie chodzi o kwestie finansowe. Młodzi lekarze wolą iść do miejskiego, dużego szpitala, ze względu na lepsze warunki pracy i możliwość szkolenia się pod okiem profesorów. Tam mają szansę zapoznać się z wieloma interesującymi (pod względem naukowym) przypadkami – informuje Joanna Hajdas, dyrektorka Powiatowego Urzędu Pracy w Żurominie.
Pani dyrektor wskazuje również, że młodzi ludzie, którzy tak naprawdę dopiero wchodzą na rynek pracy, są zainteresowani stawką nie mniejszą niż 5 tys. zł netto na start. Co istotne, bardziej doświadczeni pracownicy w kwestii pracy mają mniejsze oczekiwania.
Młodzi ludzie wykazują także niewielkie zainteresowania stażami, właśnie ze względu na stosunkowo niską gratyfikację, a przecież, jak podkreśla dyrektor, to znakomity sposób na zdobycie jakiegokolwiek doświadczenia, które można wpisać na start do CV.
[Dalsza część tekstu pod zdjęciem]
Joanna Hajdas
Jesteś niezadowolony z zarobków? Zmień pracę!
Wydaje się proste, prawda? Owszem, jeśli młoda osoba mieszka w dużym mieście takim jak Warszawa, Poznań, czy Gdańsk, gdzie ofert pracy jest mnóstwo – tam jest ze znalezieniem pracy łatwiej. Osoba decydująca się zostać w w swoim miasteczku powiatowym, czy na wsi, słysząc takie rady z pewnością się zdenerwuje. Ale przecież bezrobocie jest niskie, prawda? No nie do końca...
Bezrobocie w kraju bezsprzecznie od kilku lat się zmniejsza, ale, posługując się przykładem Mazowsza, w Warszawie i powiatach ościennych, ale także w powiecie mławskim stopa bezrobocia oscyluje na poziomie zbliżonym do stopy krajowej. Tymczasem w chociażby w sąsiednim dla mławskiego powiecie żuromińskim, czy też w powiatach makowskim i pułtuskim bezrobocie jest dwu, trzykrotnie większe. Nie można to również nie wspomnieć o położonym na Mazowszu powiecie szydłowieckim, gdzie stopa bezrobocia przekracza 20 procent!
Młodzi ludzie szukający pracy „na prowincji” zmagają się z ogromną presją otoczenia, ponieważ panuje powszechne przekonanie, iż bezrobocie jest wszędzie niskie. Powstaje wrażenie, że to z poszukującymi pracy jest coś nie tak, skoro nie mogą znaleźć pracy, mimo tak dużego zapotrzebowania rynku na nowych pracowników.
W ten sposób młodzi ludzie, zniechęceni brakiem ofert pracy, mimo iż chcieliby zostać w rodzinnych stronach, są zmuszeni do „zarobkowej emigracji”. Jeśli wyjadą, zwykle już nie wracają. Nie założą tutaj rodziny, nie odprowadzą podatków. Efekt? W 2030 roku, czy już za 6 lat (!), w w ponad połowie gmin w naszym regionie, w tym w gminie Żuromin, odsetek osób mających 65 i więcej lat przekroczy 20 procent, a niemal na całym północnym Mazowszu (za wyjątkiem okolic Ostrołęki i Warszawy) więcej będzie osób w wieku produkcyjnym niż przedprodukcyjnym, a to bardzo niepokojące wieści. W gminie Żuromin już obecnie (dane GUS) dzieci i nastolatków jest znacznie mniej, niż osób, które już pracują. Emerytów na razie nie jest więcej niż 20 procent, ale jak pokazują statystyki, już niebawem będzie. Tymczasem miasteczko to już jest nazywane przez samych mieszkańców „miastem emerytów”.
[Dalsza część tekstu pod zdjęciem]
Dane demograficzne wskazują jednoznacznie, że nasze społeczeństwo się starzeje. Pracowników będzie mniej niż emerytów. To zagrożenie dla systemu emerytalnego, ale także dla samych pracowników, bo pracy nie ubywa, ubywa rąk do pracy. Grafika - GUS
Wśród osób bezrobotnych zarejestrowanych w PUP w Żurominie osoby w wieku 25-35 lat stanowią największą grupę – niemal 27 procent ogółu bezrobotnych. W tym przedziale wiekowym pracy poszukują 484 osoby, w tym aż 303 kobiety (ponad 62 proc.). Podobnie jest we wszystkich pozostałych powiatach regionu – od 24,2 proc. w pow. przasnyskim po niemal 28 proc. w pow. ciechanowskim.
Co robić w „kurominie”?
Powiat żuromiński to region, gdzie mieszkańcy zatrudnieni są zwykle w rolnictwie, administracji, czy handlu. Większe zakłady pracy można wymienić na palcach jednej ręki, w przeciwieństwie do sąsiedniego powiatu mławskiego, gdzie rozwijają się duże zakłady produkcyjne, co ma znaczący wpływ na stopę bezrobocia, ale i rozwój samego miasta.
W Żuromińskim jeśli ktoś się decyduje na założenie firmy, to, jak wskazuje dyrektor PUP Joanna Hajdas, zwykle jest to JGD (jednoosobowa działalność gospodarcza). W typowo rolniczym powiecie dominują gospodarstwa, zwykle duże gospodarstwa, a także fermy trzody chlewnej i drobiu. Żadne z tych miejsc nie zatrudnia wielu osób. Co więcej, gospodarstwa są głównie dziedziczone, a i z tym czasami są problemy. Młodzi nie chcą pracować na roli, bo niesie to wiele ograniczeń, zwłaszcza związanych z podróżowaniem i ograniczeniem czasu pracy. Poza tym gospodarstwo jest jedno, a dzieci bywa kilkoro. Jedno zostaje, a reszta „wyfruwa”, zwykle do dużych miast.
[Dalsza część tekstu pod zdjęciem]
Aneta Goliat
Zdaniem burmistrz Anety Goliat młodzi ludzie nie chcą zostać w Żurominie z kilku powodów. Jednym z nich jest właśnie obecność wielu ferm, które czynią ten teren nieatrakcyjnym krajobrazowo i... zapachowo. Ale przede wszystkim chodzi o brak miejsc pracy. Aneta Goliat wskazuje, że ten problem powoli udaje się rozwiązać, gdyż miasto niedawno sprzedało dwie działki w strefie ekonomicznej pod zakład produkcyjny, a teraz kolejną działkę innemu przedsiębiorcy. Niebawem będzie więcej miejsc pracy, ale, jak wskazuje burmistrz, rynek pracy w Żurominie potrzebuje pracowników technicznych, wyspecjalizowanych fachowców, a młodzi wybierają zwykle drogę, która zaprowadzi ich na studia, po których raczej ciężko znaleźć pracę w małych miejscowościach.
- My mamy naprawdę bardzo duży potencjał ludzki. Mamy ludzi w różnych w różnych zawodach, mamy szkołę zawodową, która może nam naprawdę bardzo pomóc w pozyskiwaniu przyszłych pracowników. Bo dzisiaj, jak się słucha też przedsiębiorców, to często słyszymy, że nie ma ludzi do pracy. Dlaczego ich nie ma? Kiedy było bardzo wysokie bezrobocie ludzie wyjeżdżali za granicę, do większych miast i większość z nich już tam ułożyła sobie życie – wskazuje na problemy z brakami wśród fachowców burmistrz Aneta Goliat.
Nowe zakłady pracy z pewnością poprawią sytuację, ale to wciąż może być za mało, chociaż niektórzy decydują się do Żuromina wrócić, chociażby na „pół gwizdka”.
Miasto bez przyszłości?
W 2016 roku dziennikarz WP, Marek Wawrzynowski, który przyjechał do Żuromina w poszukiwaniu informacji na temat jednego z piłkarzy napisał tak: „Więc wsiadłem w samochód i pojechałem do jego rodzinnego Żuromina. Miasta, w którym nikt z was nie chciałby mieszkać. Pośrodku niczego, w oddali od wielkich miast, bez perspektyw, bez przyszłości”.
I jest w tym nieco prawdy, ale od tamtego czasu sporo się zmieniło. Powstają nowe osiedla, bo jest popyt na mieszkania, powstają miejsca rekreacji, a i część osób postanawia wrócić. Burmistrz opowiedziała nam o pracownicy Urzędu Gminy i Miasta w Żurominie, która postanowiła porzucić urząd w Warszawie i rozpocząć pracę w spokojniejszych warunkach, choć za mniejsze wynagrodzenie. Ludzie, którzy w dużym mieście już uzyskali pożądany poziom zatrudnienia i mogą pracować zdalnie, wybierają mniejsze miejscowości, gdzie życie jest tańsze.
[Dalsza część tekstu pod zdjęciem]
Maciej Lewandowski
O porównanie Żuromina i Warszawy poprosiliśmy Maćka, który na co dzień mieszka w stolicy, ale pracuje i tu, i tu.
- Jeśli wziąć pod uwagę edukację, czy ścieżkę kariery, a nawet kwestie rozrywkowe, to zdecydowanie wybrałbym Warszawę, ale jeśli natomiast chcemy zacieśniać więzi międzyludzkie, zostać z rodziną, mieć łatwiejszy dostęp do natury zdecydowanie wybrałbym Żuromin – wskazuje Maciej Lewandowski, fotograf, właściciel firmy Picture It.
Na brak miejsc spotkań młodych, niedobory rozrywki i kultury wskazywała, jako czynnik niekorzystny dla zachęcania ludzi młodych do pozostania w rodzinnych stronach, także dyrektor PUP Joanna Hajdas.
Maciek dzieli pracę między Warszawę, a Żuromin, ponieważ ma sentyment do rodzinnego miasta i chciałby rozwijać swoją firmę oferując usługi także tutaj. Zaznacza także, że w ogóle prowadzenie firmy w Polsce dla młodych ludzi stanowi wyzwanie, głównie podatkowe. Czy jego dniem pokolenie milenialsów i zetek jest roszczeniowe?
- Myślę, że wymagania to normalna rzecz. Zatrudniają nas te starsze pokolenia, które tego nie rozumieją. Po prostu ja uważam, że praca powinna być godnie wynagradzana. Jest to podstawą. Jeśli tego nie ma zaczynają pojawiać się problemy, co doskonale rozumiem. Sam wiem, że za grosze jest ciężko przeżyć po prostu i nie chciałbym tego jeszcze raz przeżywać. Oferty pracy bez podania wynagrodzenia to w mojej ocenie żart – przedstawia swój punkt widzenia Maciek, który reprezentuje pokolenie milenialsów.
Fotograf z Warszawy (i Żuromina) na razie nie wyobraża sobie zatrudnienia dodatkowej osoby w firmie, jeśli chodzi o koszty i rozumie też potencjalnych pracodawców, chociaż on akurat może jeszcze działać samodzielnie.
Młodzi nie tacy źli, jak ich malują?
Temat rynku pracy dla młodych jest naprawdę trudny i związany z wieloma różnymi czynnikami, które wpływają na decyzję i pracodawców, ale także pracowników. Wiele mówi się o zawyżonych wymaganiach dotyczących płac dla młodego pokolenia pracowników, ale znacznie mniej o ich zaletach i propozycjach rozwiązać, które zapobiegłyby wyludnianiu się „Polski powiatowej”. Nasi rozmówcy, dyrektor Joanna Hajdas i burmistrz Aneta Goliat (jednocześnie pracodawczynie) oraz przedstawiciel młodego pokolenia są zgodni - młodzi ludzie są kreatywni, znają swoją wartość, szybko się uczą. Mierzą się z zupełnie innymi problemami współczesności niż starsze pokolenia, ale tak naprawdę wiele ich łączy.
Młodzi ludzie są wspaniali, ale potrzebują motywacji i odwagi w poszukiwaniu pracy. Czasami ich problemy ze znalezieniem zatrudnienia wynikają z nadopiekuńczości ich rodziców. Dyrektorka PUP w Żurominie zwróciła uwagę, że niekiedy z osobą bezrobotną do urzędu przychodzi... mama.
- Zdarzają się takie sytuacje. Wydaje mi się, że rodzice uważają, iż dziecko sobie nie poradzi, coś zostanie źle załatwione. W takich wypadkach mówimy, że mama nie jest stroną w tej sprawie. Więc mamy do czynienia z taką niesamodzielnością młodego pokolenia, bo zawsze ktoś dla nich coś załatwia. Ja nie mówię, że wszyscy, bo nie można tak mówić, że wszyscy są tacy sami. Młodzież nie jest wcale taka straszna. To fajni ludzie, którzy mają swoje pasje, mają zainteresowania, świetnie pracują. Znam też takie osoby i naprawdę – serce rośnie - podsumowuje Joanna Hajdas.
Młodzi chcą pracować i chcą godnie żyć, chociaż nie jest to wcale łatwe. W miastach wojewódzkich także słychać głosy o odbieraniu specjalistów przez Warszawę. Jeden z białostockich wykładowców prawa narzekał ostatnio publicznie, że młodzi prawnicy kształceni w mniejszych miastach uciekają z nich za pracą. W Białymstoku, jak pisał Łukasz Kierznowski, pod koniec listopada było 17 ofert pracy dla prawników, a w stolicy... 327. Wszystkie ważne budynki administracji publicznej są umiejscowione w największych miastach, dlatego nikt „prowincji” nie odwiedza. Bo po co?
Według danych ONZ aktualnie 55 procent światowej populacji mieszka w miastach, zaś w 2050 roku liczba ta może wzrosnąć do 68 procent. Młodzi ludzie szukają lepszego dostępu do kultury, rozrywki, ale też specjalistów, lekarzy, sportu. Jeśli mniejsze ośrodki nie wyjdą naprzeciw ich potrzebom, zwłaszcza w zakresie dostępności pracy, to już niebawem nie tylko gmina Żuromin, ale wiele gmin na północnym Mazowszu będzie zamierać. Ten proces już trwa. Analitycy wskazują na rynek nieruchomości do kupna na wsiach. Pomimo atrakcyjnych ofert nie ma zainteresowania. Ten sam los mogą niebawem podzielić miasteczka powiatowe. Dlatego już dziś warto walczyć o młodego pracownika.
Uzupełnieniem tematu rynku pracy dla młodych w Żurominie jest dostępny niżej materiał filmowy.
Komentarze obsługiwane przez CComment