Kampanijne zoo
Coś się kończy, coś się zaczyna. Tak jest w przyrodzie i dosłownie wszędzie. Teraz lato kończy się z wdziękiem i już jest mi go żal, pomimo upałów.
Za to kampania polityczna wystrzeliła w pełni, osiągając fazę bitewną. Można obawiać się o zdrowie i życie uczestników, także tych co kibicują. Nie jest to wprawdzie jeszcze poziom Ekwadoru gdzie w tegorocznym wyścigu prezydenckim dwóch pretendentów do najwyższego urzędu straciło życie w zamachach, ale gdy emocje sięgają zenitu i główne „bańki" ujadają jak psy, przypomina to nieco Polskie zoo. Pamiętacie?
Był taki program w publicznej jeszcze telewizji, gdzie wszyscy politycy prezentowali się jako kukiełki mające postać zwierząt. Lech Wałęsa był wtedy lwem a Lech i Jarosław Kaczyńscy zaledwie chomikami. Teraz pewnie byłoby odwrotnie (zresztą Wałęsa zawsze był raczej lwem przez dwa f...) a Donald Tusk byłby sprytnym lisem, albo i tygrysem. Jarosław już dawno głosił że opozycja to „element animalny". Mówił to ktoś, kogo powszechnie na forach społecznościowych nazywa się Kaczorem...dyktatorem, i który jest urodzonym politycznym drapieżcą.
Zresztą, czyż nie jest tak że w polityce trzeba mieć ostre pazury? Na szczęście nie wszyscy takie mają. W Ameryce polityków dzieli się na dwie grupy: jastrzębie i gołębie. Obecnie głównym jastrzębiem jest oczywiście Donald Trump (teraz pod zarzutem próby dokonania zamachu stanu), a jego naczelnym obrońcą Rudy (koniecznie) Giuliani. Gołębiem jest Joe Biden, który kiedyś był orłem, ale z racji wieku musiał pewnie zmienić pióra i modus operandi.
Dyskusję na temat „folwarku zwierzęcego" rozpoczął kiedyś Orwell, a u nas niedawno były minister spraw zagranicznych w rządzie Morawieckiego, profesor Jacek Czaputowicz. W wywiadzie dla Polsatu stwierdził że niektóre państwa są silne jak lwy, inne przebiegłe jak lisy, a jeszcze inne jak hieny i szakale. Przy czym Polskę, pod obecnym prawicowym rządem zaliczył do tej ostatniej grupy. Było to dość zaskakujące bo skrytykował politykę zagraniczną rządu którego sam jeszcze tak niedawno był członkiem. Chodziło o Ukrainę, ale nie tylko. Polska przyjęła przecież na siebie rolę głównego obrońcy Ukrainy w jej krwawych bojach z Rosją, a teraz dokonuje wyraźnej wolty, blokując ukraińskie zboże, które Ukraina musi eksportować by zwyczajnie przetrwać a także zmuszając Ukrainę do zmiany swojej polityki historycznej, w chwili niesłychanego trudu wojennego, kiedy codziennie giną ludzie. Spór jest o mordy na Wołyniu i jest to spór zasadny, ale czy akurat teraz musi być finalizowany? Czy to nie wygląda na szantaż? Tak to ocenia Jacek Czaputowicz i ja się z nim zgadzam. W życiu nie wystarczy mieć rację, trzeba jeszcze wiedzieć kiedy ją eksponować.
Podobnie i wszędzie indziej w polityce. Jak głosi premier na Wschodzie boimy się Grupy Wagnera (już teraz chyba bez jej szefa Prigożyna bo zginął w zamachu), a na Zachodzie Grupy Webera, szefa Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim. Ci ze Wschodu działają bezprawnie, zaś ci z Zachodu chyba jeszcze gorzej, bo się uparli na wprowadzenie rządów prawa, zatem na przestrzeganie ładu konstytucyjnego. A tego PiS boi się jak ognia. Premier podpisał wprawdzie z UE tzw. zasadę warunkowości (miliardy z KPO w zamian za praworządność), Sejm uchwalił ustawę, która miałaby to gwarantować, ale prezydent w swojej mądrości wysłał ją do Trybunału Konstytucyjnego, a tam trwa wielki spór o fotel prezesa i nawet wniosku nasz rząd nie jest w stanie wysłać o te obiecywane miliardy z KPO. Teraz premier obwinia Unię i oczywiście opozycję, a Czaputowicz nazywa to „politycznym szmalcownictwem".
Co do mnie pozostał bym przy polityce szakali....Premier Morawiecki oburza się że Weber wyraża swoje sympatie i antypatie odnośnie polskiej kampanii, a zapomina jak jeszcze niedawno hołubił w Warszawie Marine Le Pen w czasie wyborów prezydenckich we Francji, pomimo tego że ona nawet będąc tutaj nie ukrywała prorosyjskiego nastawienia. Także prezes Kaczyński w czasie hiszpańskich wyborów gromko popierał neofaszystowską partię Vox.
Teraz nawet ustawy, uchwalane w polskim parlamencie, często pisane na kolanie, wymagające wielu kolejnych nowelizacji, eksperci określają jako „brzydkie kaczątka". Obojętnie, czy to jest drobna ustawa o strzelnicach, czy też ustawa o wpływach rosyjskich, tzw. Lex Tusk, nakierowana na to żeby jeszcze bardziej usmolić przywódcę największej partii opozycyjnej. Eksperci i tak zarzucają im braki formalne, często zaś niekonstytucyjność. Nic to, chodzi przecież wyłącznie o to, żeby wygrać wybory i utrzymać się przy władzy, cel uświęca środki. Dlatego, razem z głosowaniem, mamy mieć też referendum, czyli pytania z tezą, przypominające słynne referendum z 1946 r.(3xtak). Prasa nazywa to referendum horrendum, albo tere-fere-rendum. Pytania w stylu:”czy jesteś za tym żeby słońce świeciło w dzień a księżyc w nocy"?
No i są jeszcze koty… "tłuste koty". Setki osób bez dostatecznego przygotowania biznesowego, które zarządzają wielkimi przedsiębiorstwami oraz Spółkami Skarbu Państwa, które zarabiają krocie. Media podają przykład Małgorzaty Sadurskiej, byłej szefowej kancelarii prezydenta, która teraz, będąc w zarządzie firmy PZU, zarobiła 2,36 miliona rocznie, czyli 20 razy więcej niż przeciętny pracownik tej firmy. Ale przecież dobrze wiemy że zarówno Daniel Obajtek z Pcimia, prezes Orlenu, jak i szefowie innych spółek, zarabiają miliony i budują pałace. A miała być skromność i pokora.Słusznie opozycja podnosi ten temat w kampanii.
Czasem ludzie pytają mnie czy ja chciałbym być w polityce. I czy byłbym jastrzębiem czy gołębiem. Odpowiadam, że owszem, miałem konkretne propozycje i od jednych i od drugich. Ale nigdy ich poważnie nie rozważałem. Bo wiem, że ja się do tej gry moralnie nie nadaję. Tam gdzie Polak Polakowi wilkiem jest, to nie mój cyrk, nie moje małpy.
Komentarze obsługiwane przez CComment