Kolejna na linii
Przychodzi baba do lekarza. Znamy to wszyscy. Ale zanim przyjdzie, musi się do niego dostać. Cofnijmy się więc nieco.
Dzwoni baba do lekarza, a właściwie do przychodni. Numer zajęty. Po którymś razie udaje się jej połączyć, ale zanim wciśnie wymagane kolejne numery, musi wysłuchać komentarza o nagrywaniu rozmów i czymś jeszcze. Słucha i… zostaje rozłączona. Powtarza całą procedurę. Męski głos informuje ją, że jest szósta czy ósma na linii, a wszyscy konsultanci są zajęci. Siedzi, trzęsąc się z zimna (gorączka rośnie) i czeka. Głos robi się coraz dziwniejszy jakby miał do wykonania zadanie aktorskie, rozciąga mocno sylaby, a nie każdą słychać, aż wreszcie zanika. Baba może poczekać w ciszy, gorzej, że zostaje rozłączona. Po ponad dwudziestu minutach na linii. Próbuje dodzwonić się ponownie. Przypuszcza, że do lekarza, do którego chciała się dostać, już nie będzie miejsc. Trudno. Ma nadzieję, że w ogóle zostanie przyjęta. Przecież potrzebuje pomocy. Za którymś razem udaje jej się połączyć. Słucha grzecznie tego samego. W końcu znajomy męski głos: jesteś enty na linii, konsultanci zajęci. Mija prawie godzina od pierwszej próby połączenia. Babę wszystko boli, a najbardziej głowa, dreszcze nią trzęsą, najchętniej położyłaby się do łóżka i nakryła kilkoma kołdrami, ale obawia się, że gdy się położy, to z osłabienia zaśnie. Siedzi więc na krześle i czeka. W końcu jest w pierwszej piątce, o, czwarta itd. Kobiecy głos zastępuje męski. Do wybranego lekarza nie ma już możliwości dostania się, do innych – jest. Nawet przed godziną dziewiątą. Nie ma konsultacji online, trzeba przyjść. Baba zakłada na siebie kilka warstw ubrań, zastanawia się, jak zejdzie z trzeciego piętra, a potem pójdzie do przychodni, skoro kręci się jej w głowie i jest strasznie zmęczona. Ale nie ma wyjścia, Asklepios wzywa. Tu przychodzi z pomocą małżonek, który zawozi połowicę i czeka na nią. Wszystko babie się dłuży: wizyta, test (wyszedł negatywny), powrót do lekarza i ciąg dalszy wizyty. Lekarz uważny, dociekliwy i sympatyczny o nazwisku znanego pisarza stwierdza, że oskrzela i płuca czyste, infekcja, choć ostra, wirusowa i antybiotyku nie trzeba podawać, za to trzeba wspomóc organizm innymi medykamentami. I dużo pić, w tym elektrolity. Baba słucha i dziękuje. W pobliskiej aptece realizuje receptę i, gdy przychodzi do płacenia, robi jej się słabo. Dobrze, że leki zaczynają po kilku dniach działać. Temperatura spada: z 39 do 38, potem do 37. Baby już nie trzęsie i głowa nie boli, za to jest osłabiona.
A co z tymi wszystkimi starszymi, naprawdę starszymi paniami i panami? Jeśli ktoś z nich mieszka sam, na przykład na trzecim piętrze, i leży z gorączką, jak dostanie się do lekarza? Czy uda mu się przebić przez system rejestracyjny w Asklepiosie czy innej przychodni? Czy uda mu się zamówić wizytę domową i to na NFZ, a nie prywatnie, bo go nie stać? A jeśli nie, co wtedy? Uzyska chociaż teleporadę, mimo że wiele przychodni z nich zrezygnowało, chyba że chodzi o przedłużenie recepty na stałe leki? Tak sobie myśli baba, wdzięczna mężowi za wsparcie i wdzięczna, że mimo trudności uzyskała pomoc lekarską. I za to, że poczuła się lepiej. Co prawda prawa ręka ją boli, tym też trzeba będzie się zająć, jak i kręgosłupem, bo, jak sugerował lekarz, ból może pochodzić od kręgosłupa. Trzeba będzie znów spróbować się zarejestrować do lekarza, ten pewnie da skierowanie do specjalisty i na badania, i się zacznie. Dobrze byłoby też zapisać się do fizjoterapeuty. Terminy pewnie odległe, ale spróbować trzeba.
O kolejnej wizycie lekarskiej baba stara się nie myśleć, a właściwie jak Scarlett O’Hara pomyśli o niej jutro (dosłownie lub w przenośni). Gdy zbierze siły.
Komentarze obsługiwane przez CComment