O diablicach ze Strachowa i Łysej Górze
Któż nie słyszał, zwłaszcza spośród młodszego pokolenia, o szkole magii i czarodziejstwa w Hogwarcie? Ale szkoła czarownic w podpłońskim Strachowie? Brzmi to co najmniej zastanawiająco.
Gdyby jednak wierzyć wymuszonym torturami zeznaniom i opowieściom pewnych „złych niewiast” (tak określano je w płońskich aktach sądowych), to okaże się, że bliżej nam do – z samej nazwy groźnie brzmiącego – mazowieckiego Strachowa niż do powieściowego szkockiego Hogwartu. Jak to możliwe? Niech przemówią same „diablice”, czyli nasze mazowieckie czarownice, adeptki Strachowa i zarazem bywalczynie sabatów na tamtejszej Łysej Górze, w większości zapomniane już dzisiaj gwiazdy „show ze stosami” sprzed ponad trzech wieków.
Był rok 1701. Krótko po spaleniu czarownic z Kołązobia, Ćwiklina, Płońska, Kucic i Szymak, o których pisałem w poprzednim felietonie, właściciele dóbr strachowskich, bracia Lasoccy herbu Dołęga, do których należało kilka wsi po obu brzegach Płonki, w tym Strachowo Wielkie i Strachowo Małe, oskarżyli o czarowstwo cztery kobiety: Grzelinę z Pruszkowa, Katarzynę Stankową, Wardecką ze Strachowa oraz niejaką Jadwigę. W związku z tym zjechał do Strachowa sąd ławniczy płoński, któremu przewodniczył podwójci Maciej Waskowic. W czasie posiedzenia sądu, z nieodłącznymi w tego rodzaju sprawach torturami, dokonywanymi na oczach okolicznej szlachty i włościan, najbardziej zatwardziała okazała się Grzelina z Pruszkowa, która nic nie wyznała i nie przyznała się do winy. Nieco bardziej rozmowne okazały się „złe kobiety” ze Strachowa – Wardecka i Jadwiga, ale też do winy się nie przyznały. Natomiast widząc ich męki dobrowolnie zeznawała Katarzyna Stankowa. Od razu przyznała się, że jest czarownicą i przez półtora roku oddawała się diabłu trzy razy w tygodniu. Bywała też na Łysej Górze pod Strachowem, gdzie widziała inne czarownice, w tym sądzoną Wardecką, który była tam szynkarką i „wszystkim czarownicom nalewała miód i wino” oraz spółkowała z diabłem o imieniu Maciek. Według jej zeznań, pewna Królowa (czarownice miały też swoją hierarchię) do swoich usług miała tam aż 50 diabłów. Stankowa obwiniła też młode Dziedzicówny z Pruszkowa, córki Jana Dziedzica, Mariannę, Małgorzatę i Agnieszkę, które parę razy widziała na Łysej Górze. Ponadto w strachowskich sabatach uczestniczyć miały dwie szlachcianki – pani Jakubowa z Idzikowa oraz pani Goszczyńska z Goszczyna. Ale że miały one szlacheckie pochodzenie, więc ława wójtowska ich sądzić nie mogła. Natomiast na świadka przeciw czterem oskarżonym białogłowom wezwano przed sąd chłopa ze wsi Pruszkowo, Jana Dziedzica. Ten obciążył zeznaniami wszystkie cztery czarownice: Grzelinę, Katarzynę, Jadwigę i Wardecką ze Strachowa, ale za to od śmierci własne córki uratował. Sąd biorąc pod uwagę dobrowolne przyznanie się do winy Katarzyny Stankowej skazał ją na ścięcie mieczem, a potem rzucenie jej ciała na stos. Z kolei trzy pozostałe oskarżone miały być żywcem spalone, co też uczynił mistrz sztuki katowskiej Krystian z Płocka. On też wykonał karę chłosty na trzech siostrach Dziedzicównych, które przy stosie otrzymały od niego po 50 rózg każda i przysięgły, że już nigdy nie pojawią się w miejscu, gdzie bywały, a jeżeli słowa nie dotrzymają, to będą karane „mieczem albo ogniem według ich zasług”.
Wspomniany już w poprzednim felietonie Zygmunt Lasocki, doktor praw Uniwersytetu Jagiellońskiego, który prawdopodobnie jako ostatni miał w ręku przed wojną akta miejskie płońskie z przełomu XVII i XVIII wieku z wpisami przywołanych tu spraw, słusznie domniemywał, że Strachowo uchodziło wówczas za główną siedzibą „złych niewiast” w całej okolicy i było „rodzajem wyższej szkoły czarownic”. Potwierdzają to również inne sprawy z podpłońskich posiedzeń sądu wójtowskiego. Z akt procesu w Szerominie z 1708 r., w którym sądzono i skazano na stos Konstancję Kucharzową, dowiadujemy się, że czarowstwa nauczyła się ona od niejakiej Katarzyny Szynczewskiej, która namawiała ją, „aby z nią była w Strachowie na większe nauki”. Bywała również na tamtejszej Łysej Górze, razem z Rainą, gospodynią księdza Koperskiego, którego „oczarowała” i do grobu wpędziła. Z kolei w czasie procesu wspomnianej Katarzyny Szynczewskiej, który odbył się wkrótce, wyszło na jaw, że w Strachowie czarownice przechowywały „wielkie czary”. Były to trupia ręka i zasuszona żmija, zakopane w izbie pod progiem. Ponadto Katarzyna była zaślubiona z diabłem Matysem, z którym „obcowała jako z mężem swoim”, a także uczestniczyła w sabatach na Łysej Górze, tańcząc i jedząc jako przysmaki obrzydliwości, których nie da się tu wymienić, za co skazano ją na spalenie żywcem na stosie, czego dokonał mistrz Jan Jędrzyszczyk z Płocka.
Również w aktach procesu, który odbył się w sierpniu 1712 r. w Strachowie, z powództwa podstolego ciechanowskiego Pawła Lasockiego i jego żony Teofili, ujawniono kolejne „diabelstwa” czarownic ze Strachowa. Dwie z nich, Marianna Jańska i Ewa Wojtowa, miały „zakopać czary” pod progiem domu państwa Lasockich, aby „ich zdrowiu i substancji szkodziły”. Ponadto sądzona tam była niejaka Elżbieta ze Strachowa, która ponoć umiała za pomocą czarów z liści myszy robić. W czasie badania „kazała sobie przynieść liść olszowy”, aby swoje moce ujawnić, ale nic jej nie wyszło. Mimo to zeznała, że miała za męża czarta Kazimierza, po czym sąd gajowy, pod przewodnictwem podwójciego płońskiego Wojciecha Urbańczyka – tego samego, co mu na płońskim cmentarzu cztery lata wcześniej ksiądz Waskiewicz „gębę obił” – skazał ją na stos, podobnie jak wcześniej wymienione Mariannę Jańską i Ewę Wojtową. Wspomniana Elżbieta, tylko dzięki wstawiennictwu obecnych na procesie szlachciców, doczekała się zmiany wyroku i uniknęła spalenia żywcem. Sąd postanowił bowiem, żeby była przez kata ścięta, a dopiero potem jej ciało na stos rzucone. O wspólnych zabawach na Łysej Górze, a także w Puszczy Kampinoskiej, z udziałem Barbary Przybylskiej i Zofia Klukowskiej z Wronina, wraz z ich diabłami, mówią akta sprawy z 1709 r. Obie kobiety skazano na spalenie żywcem na stosie, ale w czasie tortur zdążyły jeszcze się pożalić, że ich diabły należały do „pośledniego gatunku, gdyż byli starcami i prostakami”. Spośród bywalczyń strachowskiej Łysej Góry znamy też niejaką Ewę, czarownicę, która szkodziła dzieciom pisarza ziemskiego ciechanowskiego, Konstantego Przedwojewskiego, do czego przyznała się „tak dobrowolnie, jako też i na torturach”, jak zapisano w płońskich aktach. Zapewne wspomniane akta podobnych wzmianek na temat wychowanek strachowskiej szkoły magii i czarodziejstwa, a także zajęć praktycznych na przyległej do wsi Łysej Górze, zawierały więcej, ale ostatnia wojna zabrała je nam nieodwracalnie.
Jedno jest pewne – to zdążył jeszcze Zygmunt Lasocki sprawdzić – po 1712 r. spraw o czary w Płońsku i w okolicy już nie odnotowano. Nie zmienia to faktu, że owym Katarzynom, Jadwigom, Ewom, Elżbietom, Mariannom, Konstancjom, Rajnom czy Grzelinom, i dziesiątkom innych „złych niewiast”, które były w rzeczywistości ofiarami zabobonu i ciemnoty (nie tylko „ludowej”, ale i tej szlacheckiej, i mieszczańskiej), życia nie dało się już przywrócić. Jak pisał doktor Lasocki, bywały zapewne wśród nich także „obłąkane i histeryczki, które same wierzyły w swoją siłę czarnoksięską lub stosunki z diabłem”. Ale czy i dziś takich nawiedzonych nie mamy? Również imiona ich diabłów – podobnie jak w całej ówczesnej Polsce – tak swojsko brzmiące: Maciek, Matys, Kazimierz (Kazik), Stach, Bartek czy Rokita, dalekie są od imion biblijnych czartów czy chociażby postaci z Harry Potera. Co to za czarty? Czasami miały ich zdradzać tylko jakieś znaki zewnętrzne, np. jedna dziurka w nosie, nogi koźle, krowie, kurze czy bocianie, ale czy takie diabły mogły wywoływać strach wśród czarownic? Nic więc dziwnego, że nasze „diablice” – choć na torturach zaprzysięgały się, że „pod przymusem” – chętnie się z diabłami spotykały, i to nie tylko na Łysej Górze, nawet parę razy na tydzień. Swoją drogą niejedna dzisiejsza dyskoteka takie wzięcie strachowska Łysa Góra chciała by mieć. A te kobiece żale na torturach, że taka „Królowa to miała na swych usługach 50 diabłów”, a one biedne tylko „starych i prostych” czartów „podlejszego sortu”, czy nie pokazują prawdziwych kobiecych potrzeb i nawet do dziś za serce niejednego chwytają? Tragedia ludzka pozostaje jednak tragedią. I mimo, że po 1712 r. show ze stosami powoli na północnym Mazowszu zanikał, a Strachowo już tylko z nazwy „strasznym miejscem” pozostało, to jednak ani ówczesne zarządzenia królewskie, ani listy biskupów i statuty synodalne (np. te z 1733 r. wydane w Pułtusku), ani nawet publiczne piętnowanie przez oświeconą szlachtę zabobonu i ciemnoty, nie były w stanie zahamować haniebnego zwyczaju torturowania, pławienia oraz palenia na stosie rzekomych czarownic przez niektóre małomiejskie i wiejskie ławy sądowe, i to aż do 1776 r. Dziś – całe szczęście – pozostały już tylko Łyse Góry, nie tylko w okolicach Płońska (jedna z nich służy za stok saneczkowy w mławskim lesie), różne Strachowa, czy to z nazwy, czy z dawnych wspomnień, a także – niestety już nieliczne – dawne księgi sądowe, skrywające niejedną jeszcze tajemnicę naszej mazowieckiej przeszłości.
Komentarze obsługiwane przez CComment