Krakowskie prostytutki i zbuntowani żacy z Mazowsza
Ależ to była historia! Jej echo jeszcze do dziś słychać w powiewie historii na krakowskich plantach, a wiele jej epizodów utrwalone zostało w pracach najwytrawniejszych historyków epoki nowożytnej i badaczy dziejów prawa w dawnej Polsce, a nawet twórców kultury, między innymi przez Jana Matejkę, autora namalowanego w 1893 r. obrazu „Wyjście żaków z Krakowa w roku 1549”, który do dziś można podziwiać na ekspozycji w Muzeum Narodowym w Krakowie, czy o 20 lat starszej powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego „Żacy krakowscy w roku 1549. Prosta kronika” (Lwów 1873).
Jednak dopiero niedawno – trochę więcej niż 100 lat temu – historia ta została powiązana z bohaterem roku 2024 na Mazowszu, czyli Stanisławem Grzepskim. Co prawda o jego młodszym bracie, Janie Grzepskim, który był jednym z głównych uczestników wydarzeń krakowskich z 1549 r. pisano już dawniej, ponieważ jego imię zostało odnotowane w dokumentach procesowych, to jednak osobę najwybitniejszego przedstawiciela rodziny Grzepskich z tą historią powiązali dopiero badacze z początku XX wieku. I aż trudno uwierzyć, że wszystko tak naprawdę zaczęło się od zwykłej sprzeczki dwóch krakowskich prostytutek i studiujących w stolicy żaków, wśród których nie brakowało młodzieńców z Mazowsza.
Był wtorek, 14 maja 1549 r., między godziną dwudziestą a dwudziestą pierwszą, nieopodal bursy przy nieistniejącej już kolegiacie Wszystkich Świętych – leżała ono przy trakcie wiodącym z Wawelu na Rynek Starego Miasta – pojawiły się dwie miejscowe prostytutki („gamratki”), o znanej w mieści reputacji, niejaka Julianna Cjanowska i jej towarzyszka Regina Strzelimuszanka. O pierwszej krakowskie dewotki opowiadały, że była szlachcianką, co porzuciła śluby zakonne, żeby się nierządowi oddać, a o sławie Reginy Strzelimuszanki niech świadczy fakt, że niedługo później za matkobójstwo skończyła w odmętach Wisły, utopiona w worku z zaszytym psem i kotem (zdaniem nieżyjącego już profesora Stanisława Salmonowicza był to bodaj jedyny wypadek zastosowania tej kary w Krakowie). Ale wróćmy do owego pamiętnego wieczoru majowego. Kiedy obie niewiasty lekkich obyczajów pojawiły się przy cmentarzu kościoła Wszystkich Świętych – przy którym mieszkali i gdzie na co dzień w zamian za upiększali swym śpiewem łacińskiej liturgii krakowscy żacy szkoły kolegiackiej oraz ubożsi studenci miejscowej akademii otrzymywali wikt i dach nad głową – pod adresem „gamratek” poleciały niewybredne epitety, na co Julianna odpowiedziała obscenicznym i wymownym gestem wykonanym w stronę pobudzonych młokosów. Ci z kolei, czując swoją siłę, jak to w grupie młodych bywa, ruszyli w stronę kobiet, zmuszając je do schronienia się na pobliskiej plebanii. A że miejscowej służbie kobiety te były dobrze znane – ponoć szły pocieszać proboszczowską czeladź, pod nieobecność gospodarza, który właśnie udał się na wieczerzę poza stolicę, ks. Andrzeja Czarnkowskiego, ówczesnego scholastyka krakowskiego i płockiego – więc młodzi służący, na czele z Janem Reszkowskim, postanowili pomścić krzywdę wyrządzoną kobietom, i ruszyli z bronią na sąsiednią bursę, gdzie doszło do przelewu krwi. W czasie walk został śmiertelnie ranny kilkunastoletni Jerzy syn Jana z Pienian, szlachcica z Wileńszczyzny. Kilku innych żaków i studentów zostało rannych, pozostali zaś rozpierzchli się w popłochu po całym Krakowie, szukając schronienia w sąsiednich bursach. Ich mienie zniszczono, a bursa Wszystkich Świętych została prawie całkowicie zdemolowana.
Następnego dnia rano pod kościołem Wszystkich Świętych zgromadziła się wzburzona młodzież studencka z całego miasta, a następnie udała na pobliski Wawel, aby złożyć wobec króla Zygmunta Augusta skargę na księdza Czarnkowskiego, notabene jednego z sekretarzy królewskich i osobę z bliskiego otoczenia ówczesnego biskupa krakowskiego, Samuela Maciejowskiego. Ponieważ tego dnia audiencja nie była możliwa, więc studenci wrócili po zwłoki zabitego kolegi do kościoła Wszystkich Świętych, i obnosząc je publicznie po całym rynku, udali się do kościoła przy szpitalu Świętego Ducha (dziś już nie istnieje) i tam je pochowali. W czwartek rano, 16 maja 1549 r., ówczesny rektor Akademii Krakowskiej, Mikołaj Szadek, wezwał wszystkich profesorów na wspólną naradę w sprawie zaistniałych faktów, a przedstawiciele studentów oraz oskarżony kanonik Czarnkowski zostali wezwani przed oblicze króla. W imieniu studentów przemawiali dwaj świadkowie zdarzeń: bakałarz Mikołaj Odachowski, rodem z diecezji wileńskiej, oraz właśnie Jan Grzepski, student pochodzący z diecezji płockiej. Swoje zeznania i mowę obronną wygłosił również ksiądz Czarnkowski, który – zgodnie z prawdą – oznajmił, że w czasie zajść był na plebanii nieobecny i za całe zajście winien odpowiadać Jan Reszkowski i jego kompani. Król zajął dość dwuznaczne stanowisko, a ciągnące się w następnych dniach sprawy sądowe i rozruchy – łącznie z napaścią na kanonika Czarnkowskiego oraz uwięzieniem w lochach przez strażników miejskich ucznia szkoły św. Anny z Krakowa, rodem z Warszawy, co było niezgodne z prawem, gwarantującym studentom wolność od prawa i sądownictwa miejskiego – doprowadziły ostatecznie do wydarzenia, które przeszło do historii jako „bunt żaków krakowskich” czy „wyjście studentów z Krakowa”. Ujmując to krótko: nie doczekawszy się sprawiedliwości, na znak sprzeciwu wobec arogancji władz i niemoralności wielu duchownych, krakowscy studenci opuścili miejscowy uniwersytet, i udali się w poszukiwaniu innego miejsca studiów. Doszło do tego ostatecznie 4 czerwca 1459 r., po mszy porannej w kościele św. Floriana na Kleparzu, skąd wyruszyli w kierunku Prądnika. Uniwersytet pozostał bez studentów, profesorowie bez utrzymania, a wszystkie krakowskie kościoły – a było to parę dni przez uroczystością Bożego Ciała – zamilkły, gdyż nie było komu śpiewać i asystować w bogatej liturgii ówczesnych nabożeństw. I aż trudno uwierzyć, że wszystko zaczęło się od dwóch prostytutek… Dla nas jednak najważniejsze jest to, że wśród zbuntowanych wtedy studentów było dwóch naszych ziomków, Jan syn Mikołaja z Grzebska oraz jego starszy brat Stanisław, który do Krakowa powrócił dopiero po siedmiu latach, aby dokończyć studia, a w późniejszych latach zostać wykładowcą na tamtejszej uczelni. Może to tylko drobny epizod, ale jednak spektakularny, a przede wszystkim świadczący o obecności Mazowszan w wyjątkowych wydarzeniach z dziejów Polski.
Komentarze obsługiwane przez CComment