ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Kultura prowincyi a kultura narodu

Z kulturą na prowincyi, to jest tak, że prawie zawsze prowincya pobiera kulturę od metropolii. I nie ma w tym nic zaskakującego, bo właśnie dlatego prowincya jest prowincyą, że ma niewiele, albo zgoła nic, do zaoferowania w tej sferze, i musi się zasilać od mocniejszych kulturalnie ośrodków. Przy czym, nie chodzi tu o niezdolność czy brak talentów artystycznych lub organizacyjnych u ludzi z prowincyi, bo tacy są choć – aby coś osiągnąć – masowo emigrują, lecz o coś zupełnie innego.

Po pierwsze, jest to diametralna różnica w dostępie do finansowania przedsięwzięć kulturalnych (a chodzi o sumy różniące się o rząd lub dwa rzędy wielkości), a po drugie – powiedziałbym – znaczącym czynnikiem jest średni poziom zainteresowania kulturą u ludzi na prowincyi – przy czym myślę tu o przeciętnym odbiorcy.

Chcę też podkreślić, że mówiąc o kulturze rozumiem przez to nie, jak można by sądzić, występ jakiegoś przeciętnego artysty lub zespołu, posiłkującego się elektroniką na Zamku lub na Rynku otoczonym przez kebaby, albo – pożal się Boże – kabaretu serwującego w domu kultury dowcipy na poziomie przysłowiowej „budki z piwem”. To byłaby kultura masowa. Chodzi mi o ten rodzaj kultury, z którą obcowanie – oprócz ogłuszenia czy oszołomienia odbiorcy – dostarczy pewien rodzaj przeżycia emocjonalnego i intelektualnego, które wzbogaci estetycznie widza i zwiększy jego indywidualną wrażliwość.

Tak więc kultura, na ogół, nie bierze się z prowincyi; kierunek jest dokładnie odwrotny, to kultura na tę prowincję dociera. Są jednak znaczące wyjątki i taki wyjątek zdarzył się i potrwa do 25-go sierpnia w Ciechanowie. Prowincya chlubi się tym, że ma twórców ludowych. Bardzo rzadko ich widać, a jeżeli już, to na lokalnych imprezach, np. jarmarkach, lub epizodycznie w lokalnych programach telewizyjnych. Nie mają oni rozbudowanych witryn internetowych, są ledwie wzmiankowani w lokalnej prasie. Aby dowiedział się o nich świat, musi być ktoś, kto ma osobistą pasję do tego rodzaju sztuki i ich wypromuje, przy czym ta promocja rzadko ma wymiar finansowy, a znacznie częściej, tylko i wyłącznie – pasjonacki.
I tacy pasjonaci dotarli do Ciechanowa. Jest to małżeństwo Violetta i Leszek Dylikowie. Przywieźli do Ciechanowa swoją kolekcję rzeźb polskich artystów ludowych, a wystawę zatytułowano „Kapele i muzykanci – co w polskiej duszy gra. Polska rzeźba ludowa”. Jest to coś absolutnie wyjątkowego. I to nie tylko artystycznie i estetycznie, ale też socjologicznie. W rzadko wykorzystywanym locum, jakim jest piwnica gotycka Zamku Książąt Mazowieckich, pod kuratelą Muzeum Szlachty Mazowieckiej, kolekcjonerzy prezentują coś niebywałego, czym są te cenne eksponaty tematycznie ilustrujące oryginalność polskiej sztuki ludowej, którą mamy w zasięgu ręki, ale prawie nigdy nie zwracamy na nią uwagi, a to z braku czasu, bo pędzimy gdzieś dalej, a to przez nieuwagę, bo nie dostrzegamy jej w zalewie innych obiektów bardziej dominujących w otoczeniu. Głównie prezentowane są tu rzeźby muzyków, najczęściej w grupie, ale mamy też instrumenty, pojedyńcze figurki, całe obrzędy. 

Jest to, zapewne, niewielki ułamek kolekcji państwa Dylików, bo całość – choć trudno to ogarnąć za jednym posiedzeniem – jest do obejrzenia w katalogu wcześniejszej wystawy zatytułowanej „Pod hebanowym drzewem życia”, w Narodowym Muzeum Morskim w Gdańsku, do czego jest łatwy dostęp przez link opublikowany na Internecie: 
https://nmm.pl/wp-content/uploads/2022/07/pod-hebanowym-drzewem-zycia-2.pdf

Pełna kolekcja obejmuje wszystkie kontynenty, od Afryki (chyba najciekawsza część ekspozycji), przez obie Ameryki i Azję, po Australię i Oceanię, nie mówiąc o Europie, choć akurat w tym katalogu jest najmniej eksponatów europejskich.

Myślę, że to jest niesłychanie ważne dla tej garstki czytelników, którzy mają ambicje kulturalne, aby sobie uświadomić skąd w ogóle się bierze sztuka – czy właśnie nie ze sztuki ludowej? Przecież malowidła z jaskini Lascaux nie zostały wykonane przez artystów w dzisiejszym rozumieniu lecz przez kogoś z populacji plemiennej o wyjątkowym poczuciu piękna. Ta „plemienność” jest równoznaczna z ludowością. A czy słynne rzeźby antyczne, jak Wenus z Milo czy Dyskobol Myrona, nie mają znamion sztuki ludowej, w tym sensie, że tam tkwią ich źródła? Co prawda, nie są to przedmioty domowego użytku, w które starożytna Grecja obfitowała i które najłatwiej byłoby zakwalifikować do tej kategorii, a i historycy sztuki zapewne by mnie wyśmiali za to stwierdzenie, ale patrząc z perspektywy procesu twórczego trzeba by zapytać, czy można uznać tę twórczość za pokrewną rzemiosłu, i wtedy łatwiej byłoby o bardziej jednoznaczną odpowiedź. 

W Polsce, jeśli chodzi o rzeźbę w drewnie, w sztuce ludowej zdecydowanie dominuje tematyka sakralna. Matka Boska z Dzieciątkiem lub Ukrzyżowanie Jezusa są najczęstszymi motywami takich dzieł. Przychodzi mi tu na myśl wystawa fotograficzna „Na rozstaju dróg” autorstwa Dariusza Matli – zdjęcia przydrożnych kapliczek i figurek – którą mogliśmy oglądać w styczniu 2022 roku w galerii Ciechanowskiego Ośrodka Edukacji Kulturalnej COEK Studio. W prezentowanej kolekcji państwa Dylików mniej jest tego rodzaju rzeźb, ale też profil tematyczny tej wystawy jest zupełnie inny i zogniskowanie uwagi na muzykantach i kapelach działa tylko na jej korzyść. 

Patrząc na te dzieła i zachwycając się kunsztem artystów, zastanawiam się nad miejscem i znaczeniem sztuki ludowej w kulturze narodu. Przecież bardzo rzadko zdarza się, aby artysta ludowy uzyskał rozgłos albo miał znaczący wpływ na współczesnych lub potomnych. Doszukuję się w pamięci zaledwie paru zupełnie nieznanych szerzej nazwisk. Jednym z nich jest przedwojenny artysta ludowy, Jędrzej Wowro, o którego istnieniu dowiedziałem się przypadkowo studiując kiedyś dzieła Emila Zegadłowicza, który napisał „Balladę o Wowrze, powsinodze beskidzkim, świątkarzu, o Bogu prawdziwym i Chrystusie frasobliwym rzeźbiącym patrona Beskidu”. Zainteresowani mogą o nim poczytać w biograficznej książce Anny Glazik, „Świat wierzeń i fantazji w rzeźbie zamknięty. Twórczość Jędrzeja Wowry” (Wyd. Neriton, 2003).

Kuratorem wystawy jest kustosz Piotr Banasiak – śpieszę pogratulować. Ale mam jedno zastrzeżenie i to poważne: brak katalogu. Katalog jest bezwzględną koniecznością, jeśli go nie ma, to w zasadzie nie ma wystawy, bo po pewnym czasie, dość krótkim, nikt o niej nie pamięta. I jest tak, jakby wystawy w ogóle nie było. Wspomniany wyżej przykład z naszego własnego podwórka, to wystawa fotografii Dariusza Matli. Była to ważna wystawa a nie ma po niej śladu, żadnego artefaktu, który by o niej świadczył. Taki błąd nie ma żadnego wytłumaczenia i każdy kustosz dobrze wie, że jest to poważny mankament.

Jak mi się wydaje, bo w tym duchu Leszek Dylik odpowiedział na moje pytanie podczas wernisażu, kolekcjoner może mieć pewne obawy czy warto pokazać ten dorobek za granicą. Osobiście – jako zewnętrzny obserwator – myślę, że właśnie po to jest ta cała zabawa i będąca jej skutkiem kolekcja, aby uświadomić odbiorcom znaczenie i pozycję sztuki ludowej w całym spektrum artystycznym. A jeśli przy okazji uda się coś rodzimego wypromować w świecie, to tym większa chwała dla kolekcji i dla jej właścicieli. Wystawa jest czynna do 25 sierpnia 2024 r. i naprawdę polecam ją obejrzeć we wspaniałej scenerii piwnicy gotyckiej na Zamku.

Komentarze obsługiwane przez CComment