Marutowisko
Dziś w tym miejscu trochę prywaty. Będzie o najmniejszej komórce społecznej, do której mam przyjemność należeć, o rodzinie Marutów.
Zacznijmy od tego, że ta „najmniejsza komórka” w tym przypadku wcale nie jest taka mała, bo liczy ponad 100 członków. A chodzi tylko o potomków moich rodziców: Jana i Katarzyny (rocznik 1913). Mieli siedmioro dzieci (2 córki i pięciu synów); 20 wnuków, 38 prawnuków oraz 9 praprawnuków.
Skąd więc ta setka? - ktoś zapyta. Ano stąd, że do rodziny z czasem automatycznie doliczamy drugie połowy: mężów, żony, partnerów… Do celów statystycznych i porządkowych w odróżnieniu od „prawdziwych” Marutów żartobliwie zwani są przez nas „przywłokami” (bo przywlekli się do Marutów ze świata). Określenie może takie sobie, ale mnie się podoba i nikt się nie obraża.
Ukuty od nazwiska termin „Marutowisko”, to nazwa zjazdów rodzinnych naszej familii, których na przestrzeni ostatnich 16 lat odbyło się już cztery (jeden niepełny z powodu epidemii koronawirusa).
Właśnie wróciłem z ostatniego spotkania, które odbyło się na początku czerwca na południu Polski, w okolicach Krakowa. Trwało pełne 3 dni, było niezwykłą imprezą, która miała wiele wymiarów.
Moja gałąź rodziny pochodzi z Rzeszowszczyzny, większość rodzeństwa tam pozostała i tam rodzą się kolejne pokolenia Marutów i „marutopodobnych”. Tylko najstarsi w poszukiwaniu wykształcenia i pracy opuścili Podkarpacie i wyjechali na „ziemie odzyskane”. Ale nie stracili kontaktów z matczyzną-ojczyzną.
Kiedyś, a myślę o latach 50. czy 60. ub. wieku utrzymywanie żywych kontaktów było trudniejsze, wymagało o wiele więcej zachodu, niż obecne kontakty w dobie internetu i autostrad.
Ta bratersko-siostrzana więź między naszym rodzeństwem, a teraz także między naszymi dziećmi (ciotecznymi i stryjecznymi) jest faktem, zjawiskiem normalnym, ale bardzo dla nas ważnym.
Szczególnie widoczna była na IV Marutowisku. Zjawiło się na nim 90 osób (spośród 102, które znalazły się w drzewie genealogicznym rodziny – wielka plansza wskazująca, kto od kogo pochodzi, była prezentowana przez cały zjazd). Najstarszy, brat Stanisław, ma ponad 80 lat, najmłodszy – syn wnuczki mojej siostry Olaf... 8 dni.
Co można robić przez 3 dni w ośrodku wypoczynkowym, w domkach kempingowych (dodajmy – nieźle wyposażonych), w takiej gromadzie ludzi nawet gdy to jest rodzina, krewniacy. Przywitać się, co słychać? jak zdrowie? jak praca? jak się żyje na emeryturze?
I co dalej? No właśnie! „to dalej” jest wcześniej zaplanowane, obgadane na internetowej grupie „Marutowisko”, każdy może coś zaproponować, a najlepiej od razu podjąć się organizacji. Idea przewodnia – luz, zabawa, życzliwość, pozytywna energia. Nie nudzimy się, bawimy, integrujemy!
Nie jest wskazane zostawić samopas tak dużą grupę ludzi. W tym celu konieczne jest zaplanowanie kilku punktów programu. Na ostatnim naszym zjeździe były to np. rekreacyjne gry i zabawy dla najmłodszych, turnieje, konkursy i quizy dla średnich i najstarszych. Dla wszystkich chętnych kochających wodę i ryby - zawody wędkarskie. Organizatorzy poszczególnych „konkurencji” znani byli wcześniej, to chętni, którzy chcą i potrafią coś podobnego zorganizować (albo „ochotnicy przymusowi”). Zabawy więc było co niemiara, były elementy rywalizacji (puchary i dyplomy), objawiały się rodzinne talenty wszelkiego autoramentu, we wszystkich dyscyplinach.
Dodajmy jeszcze, że ośrodek wybrany na ostatni zjazd był wręcz idealny do tego typu spotkań, bo było miejsce do kąpieli, plac zabaw, udostępniony był również basen i sauna. Czego więcej potrzeba wielopokoleniowej rodzinie?
Najważniejszym momentem zjazdu jest zawsze „wieczór rodzinny”, podczas którego głos może zabrać starszyzna oraz wszyscy chętni. Prezentowany jest dorobek wszystkich „podrodzin” (jak wspomniałem Marutowisko ma ich 7, każde liczące kilkanaście, kilkadziesiąt osób). W takiej masie zawsze znajdzie się osoba(y), która potrafi, bądź to na żywo, bądź w formie prezentacji fotograficzno-muzyczno-filmowej opowiedzieć coś ciekawego, wzruszającego, ważnego o swoich. I właśnie tak było na IV Marutowisku…
***
PS Jeszcze raz przepraszam za „prywatę”, ale wiem, że są rodziny, które organizują podobne spotkania, planują, bądź o nich marzą. Tych ostatnich szczerze zachęcam - spróbujcie, naprawdę warto! Na pewno w rodzinie są tacy, którzy zechcą i potrafią to zrobić .Może parę tych ciekawostek organizacyjnych z Marutowiska wam w tym pomoże.
Komentarze obsługiwane przez CComment