Mody (wyborcze)
– To się porobiło! W Warszawie sześciu, u nas pięciu – mówi znajomy. – Co oni tak ciągną do ratusza? – pyta. Już chcę odpowiedzieć, że nie wszędzie ciągną, bo w moim mieście tylko jeden, za to w Ostrołęce tylu co w stolicy, w Radomiu – siedmiu, a w Płocku i Siedlcach – tylu co w mieście zamieszkania znajomego, czyli w Pułtusku, ale przerywamy rozmowę.
Próbują się do nas dodzwonić różne osoby, bo czas gorący, przedwyborczy i około świąt (piszę te słowa przed Wielkanocą, państwo przeczytacie je w oktawie), co ze sobą nie bardzo idzie w parze, ale ktoś wymyślił, że będzie szło. Gdybyśmy dłużej rozmawiali, przypomniałabym znajomemu, że jego urokliwe miasto od lat cieszy się powodzeniem i na fotelu w gabinecie z widokiem na rynek i zamek chce zasiąść czterech lub pięciu kandydatów. Podobnie było i w grodzie Ciechana podczas ostatnich i przedostatnich wyborów, za każdym razem czterech stanęło w szranki, tym razem nikt tego nie uczynił. Ale to nie jedyny fenomen. Czas zadać pytanie, jakie złoża ukrywa gmina wiejska Ciechanów, skoro aż ośmioro o nią się ubiega.
Kandydatów na radnych ci u nas, i nie tylko u nas, dostatek. Grę o powiat ciechanowski podjęło pięć drużyn, o pułtuski – cztery, w innych powiatach – podobnie, do miast i gmin wiejskich – to samo, jedni z dużych komitetów, drudzy z mniejszych lokalnych, nieliczni z własnych jednoosobowych startują, by w radach zasiadać. Promują się na różne sposoby, jak to określił znajomy ciechanowianin, zapanowała baneroza. Nie da się wyjść na spacer po mieście, by jakieś oczy na ciebie nie spoglądały i jakaś twarz się do ciebie nie uśmiechała. Z balkonów, okien, płotów, znad płotów, z przystanków (na każdym inna), samochodów, bilbordów, banerów i plakatów, z góry i na wysokości naszych oczu. Mało ważne czasem otoczenie, nieuporządkowany teren czy góra śmieci w tle, ważna promocja. Lanseroza kwitnie. Nazwa nie pochodzi od Lancelota z opowieści arturiańskich i daleko niektórym, oj, daleko do tego rycerza, choć pewnie w myślach widzą siebie inaczej, a inne osoby z tej samej listy jako drużynę Okrągłego Stołu. Drużyna – słowo to przypadło do gustu różnym grupom i być może porównują siebie (po cichu) do innych drużyn znanych z kart książek. Jak tu odróżnić się od innych zabiegających o status radnego, w tym „swoich”? Można powiesić baner np. na tirze albo … do góry nogami, sfotografować się na tle ratusza, zrobić kolaż z postacią kandydata wyskakującego z lodówki lub kandydatki jako fajnej babki z babką piaskową, goszczącą na wielkanocnych stołach. Jedne pomysły są trafione, drugie budzą mieszane uczucia. Bardziej okupowana niż kilka lat temu jest też przestrzeń wirtualna; odwiedziny na portalu społecznościowym oznaczają, że natkniemy się na kandydatki i kandydatów, poza tym będą na nas czekać zaproszenia do grona znajomych od ludzi, z którymi wcześniej nie mieliśmy kontaktu. Oby nas potem rozpoznali na ulicy, w co wątpię. Ciekawość budzą dyskusje, polemiki, sprawy w trybie wyborczym, wypominanie sobie czynów lub ich braku. Kolejna moda: powołanie własnego komitetu przez osoby utożsamiane z daną partią, co trąci wstydem za tę partię i oznacza gest od niej odcięcia różnie tłumaczony, w tym bezpartyjnością potencjalnych radnych. I jeszcze jeden trend: kandydaci nie chodzą po domach lub o wiele rzadziej, bo do nas nikt nie dotarł, nad czym mój małżonek ubolewa, bo chętnie by zadał kilka pytań. I na koniec zjawisko, o którym wspominałam, a które mnie cieszy: więcej kobiet kandydujących na gospodarzy gmin i radnych, liderek list do powiatu, choć nie wszędzie. Wiele z nich znam i żałuję, że reprezentują różne komitety, a nie zjednoczą sił.
– To się porobiło! A może nie? Norma? Znaki czasów? Jak szanowni czytelnicy myślicie?
Komentarze obsługiwane przez CComment