„Nadzieić”, czyli uprawiać nadzieję
Łąki, pola, kwitnący rzepak, w oddali las, gdzieniegdzie wąska nitka rzeczki – przed moimi oczami przemykał dobrze znany krajobraz. Miejscami trochę niżej, miejscami wyżej, ale to i tak nic w porównaniu do terenu, na którym wychowali się moi kuzyni. Dla nich pejzaż mazowiecki jest zbyt monotonny.
U nich jak pole zaczyna się blisko domu, kończy się o wiele wyżej lub na odwrót. Niezależnie od regionu, w naszym kraju, między „łąkami umajonymi”, i tam, gdzie góry, i tam, gdzie „doliny zielone” w krajobraz wpisują się krzyże i kapliczki. Przy nich w maju gromadzili się okoliczni mieszkańcy, by chwalić pieśnią „Panią nieba, ziemi” i do niej się z nadzieją zwracali. I nadal się gromadzą, nie tylko w małych miejscowościach, o czym się przekonałam, ale i w miastach, np. na warszawskim Bemowie w niedziele wieczorem przy kapliczkach na terenie jednej z parafii.
Otaczająca nas zieleń kojarzy się z nadzieją, a nadziei potrzebuje chyba każdy z nas, nie tylko zdający swoje egzaminy maturzyści czy ósmoklasiści oraz ich rodzice, którzy – w części przypadków – przejmują się bardziej niż ich latorośle. „Matko nadziei”, tak w naszym języku brzmi jedno z nowych wezwań „Litanii loretańskiej”, wprowadzone w języku łacińskim przez Stolicę Apostolską w czerwcu cztery lata temu. I kolejne: „matko miłosierdzia”. W języku, w jakim pisał Maciej Kazimierz Sarbiewski, którego ród wywodzi się z Sarbiewa w powiecie płońskim, zwany „chrześcijańskim Horacym z Mazowsza” (festiwal jego imienia odbywa się właśnie w maju, a gala miała miejsce w Płońsku), brzmią one: „mater spei” i „mater misericordiae”. To pierwsze wezwanie przywodzi mi na myśl tytuł wiersza: „Contra spem spero”, czyli „Wierzę wbrew nadziei” albo jak inni tłumaczą: „Wbrew nadziei – zachowuję nadzieję” (mam nadzieję), co uważam za odpowiedniejsze.
Czy zwróciliście państwo uwagę na to, że w naszym języku nie ma nazwy czynności pochodzącej od słowa: „nadzieja”? Od „wiary” jest „wierzyć”, od „miłości” – „miłować”, od „nadziei” – nie ma. „Nadzieić”, „nadziejować”? Nikt tego nie wymyślił, łącznie z autorką powyższego wiersza, urodzoną w maju Marią Konopnicką, mającą związki z ziemią ciechanowską za sprawą syna Jana, patronką nieistniejącego gimnazjum oraz centrum kultury. A przecież nadzieja ze swoją naturą czy w swojej naturze, według niektórych ujęć psychologicznych, bliżej ma do czasownika niż rzeczownika. „Myślę o uprawianiu nadziei jak o działaniach w oparciu o pewne umiejętności”, mówi Monika Kryj, coach i trenerka. Jej, bliskie mi, podejście do tematu odkryłam przypadkiem. Żeby „nadzieić”, pomocne będą pytania o: stawiane sobie cele, sposoby ich osiągania, sposoby podtrzymania swojej motywacji i radzenia sobie, gdy słabnie oraz o talenty i mocne strony w służbie nadziei.
Ileż nadziei jest w naszych dzieciach, co podkreślają białe stroje maluchów czy dzieci komunijnych, które po swojej uroczystości I Komunii Św. czy Odnowienia Przyrzeczeń Chrztu (zw. Komunią Generalną) biorą udział w tzw. białym tygodniu. Z nimi kojarzą się konwalie, widoczne w bukiecikach w rękach dziewczynek czy dekorujące maryjne ołtarze. Nie konwalie, lecz róża, oznaczająca nadzieję na przezwyciężenie trudności, stała się jednym z atrybutów majowej patronki, św. Rity z Cascii, córki, żony, matki dwóch synów, później bezdzietnej wdowy, która wstąpiła do zakonu augustianek; nabożeństwo ku jej czci odbywa się w Niedzborzu w powiecie mławskim. Obecnie patronka w sprawach trudnych i beznadziejnych, mimo przeciwności losu i cierpienia, uprawiała nadzieję. Można rzec: „nadzieiła”.
Komentarze obsługiwane przez CComment