Nie tacy straszni
– Ty też jesteś korespondentką wojenną – raczej stwierdził niż zapytał mężczyzna mojego życia, gdy oglądaliśmy komedię o dziennikarce sportowej, która spotyka się z korespondentem wojennym, zarazem pisarzem i chce stać się dla niego kimś ważniejszym niż bohaterka randki.
Popatrzyłam na męża ze zdziwieniem i ciekawością, takiego epizodu w moim życiu sobie nie przypomniałam. – Opisywałaś przecież wojenki… Rolników z dzikami, sąsiadów o miedzę, mieszkańców z samorządami – zaczął wyliczać z błyskiem w oku małżonek. W sumie, jeśli spojrzymy w ten sposób… Konflikty i spory, z którymi zgłaszali się do redakcji niektórzy czytelnicy, dla nich lub dla ich społeczności urastały do rangi, jeśli nie wojen, to wojenek lub przynajmniej bitew i potyczek. Korespondentka lokalnych czy regionalnych wojen brzmi lepiej niż terrorystka medialna, jak nazwał mnie kiedyś kolega z lat szkolnych.
Nie czuję się ani jedną, ani drugą. Po prostu słucham ludzi, a udzielone mi informacje i opowiedziane historie przekazuję dalej. Odnoszę wrażenie, że w dobie mediów społecznościowych jedni aż promują się za mocno, a inni od tego uciekają, uciekając też od prasy. Zdarza się, że ktoś robi wartościowe rzeczy, tworzy, działa społecznie, prowadzi z sukcesem rodzinną firmę, realizuje się w jakiejś dziedzinie życia, a wcale nie ma potrzeby o tym opowiedzieć. Jeśli nawet da się namówić na wywiad czy reportaż, potem wzbrania się przed tym, by jego zdjęcie znalazło się w gazecie. Jeszcze większym problemem staje się wystąpienie przed kamerą. Nagranie to wyzwanie dla obu stron, bo my dziennikarze i dziennikarki prasowi dopiero się tego uczymy. Większe doświadczenie mają nasze koleżanki i koledzy z radia czy redakcji internetowych, nie wspominając o telewizji.
Jak jesteśmy postrzegani jako grupa zawodowa? Z ubiegłorocznych badań, przeprowadzonych przez różne firmy na zlecenie m.in. Instytutu Finansów, wynika, że nie cieszymy się zaufaniem społecznym ani nasz zawód nie jest szczególnie poważany. Daleko nam do strażaków, ratowników medycznych, pielęgniarek i lekarzy. Wyprzedzają nas policjanci, rolnicy (ciekawe, czy po fali protestów to się zmieni?), nauczyciele. „Raczej nie mam zaufania” i „zdecydowanie nie mam zaufania” odpowiedziało 43 proc. respondentów, zaś umiarkowane i pełne zaufanie zadeklarowało 32 procent. Według innego badania cieszymy się 33-procentowym poważaniem i spadliśmy o dwa miejsca. Kogo wyprzedzamy? Według niektórych badań urzędników, youtuberów i influencerów, a według wszystkich – polityków. Najnowsze, styczniowe badanie też nie napawa optymizmem. Zawód dziennikarza kojarzy się negatywnie 20 procent Polaków aktywnych zawodowo, czyli jednemu na pięciu i znalazł się na piątym miejscu na piętnaście zawodów. Z drugiej strony mogłoby być gorzej, bo politycy kojarzą się negatywnie aż 70 proc. rodaków. Z tymi badaniami harmonizują inne, ubiegłoroczne, zlecone przez Fundację Media Forum, ale zrealizowane tylko w czterech powiatach „o zróżnicowanym nasyceniu mediami lokalnymi i różnej ich pozycji”. Respondenci w dużym stopniu deklarowali, że ich źródłem informacji nie są media, a „przede wszystkim rozmowy ze znajomymi, sąsiadami czy rodziną”. Z tego samego badania wynikało, że jego uczestnicy w niewielkim stopniu rozróżniają niezależne media lokalne i media samorządowe. Z drugiej strony niemal co piąty badany (19 proc.) zdecydowałby się na wykupienie subskrypcji lokalnego medium, gdyby była to jedyna możliwość dostępu do wysokiej jakości informacji lokalnych. Jak to jest z nami?
Ci, którzy z nami współpracują i nas znają jak mój małżonek, wiedzą, że nie jesteśmy tacy straszni jak nas malują.
Komentarze obsługiwane przez CComment