Nieszukana recepta
Dzwoniący o szyby deszcz, szczęście, które chce przyjść, ale boi się mroków, rozpacz, która płacze – takie obrazy pamiętamy z wiersza Leopolda Staffa, a podobne z utworów poetów młodopolskich.
Złota polska jesień zakłada szarą szatę, dzień staje się coraz krótszy, za oknem coraz mniej światła i temperatura coraz niższa, a z tym krajobrazem koresponduje stan duszy, psychiki, nasz nastrój. Któż z nas nie doświadczył jesiennej melancholii, przygnębienia, apatii, splinu, chandry? Może nie w tym roku, bo zima zaskoczyła samą siebie i pierwszy śnieg spadł już w listopadzie, a drugi nie czekał na grudzień, ale kiedyś, wcześniej. Jak sobie z tym stanem poradziliśmy czy radzimy? A może żyjemy w ten sposób, że go nie odczuwamy?
Rozmawiając z koleżankami czy znajomymi o tym, co działo się rok temu czy kilka lat temu, obserwując wpisy wspomnieniowe, jakie podsuwa mi znany portal, przeglądając zdjęcia, te do nich dołączone lub te, które znajdują się w komputerze, zdziwiłam się, i to bardzo. Uświadomiłam sobie bowiem, że moja jesień, nie tylko malowniczy październik, ale i dużo mniej malowniczy listopad, jest pełna wydarzeń, które organizuję lub współorganizuję, lub w których biorę udział i potrzebuję się do nich przygotować. Dzwonię, piszę maile i wiadomości, zapraszam, ustalam szczegóły, tworzę program, mniej lub więcej czytam, szukam ciekawostek, prowadzę rozmowy – charakter i zakres działań zależy od wydarzenia. W listopadzie właśnie zorganizowałam trzy zloty kobiet (z pasją): pierwszy odbył się w mieście nad Narwią, a jego uczestniczki miały okazję zobaczyć i zabytki Pułtuska, i Kuźnię Kurpiowską w Pniewie, poznać folklor i popróbować potraw Kurpi Białych, na drugi złożyło się zwiedzanie zamkowo-pałacowo-dworkowe w klimacie staropolsko-romantyczno-pozytywistycznym, ale był też czas na rozmowy i relaks, zaś trzeci stał się wariantem drugiego, z wizytami w Ciechanowie i Gołotczyźnie (tylko Opinogóry nie odwiedziłyśmy) oraz rzutem oka na Sokołówek, w którym istniała szkoła rolnicza, otwarta piętnastego listopada 1909 r. Niezamierzenie drugi zlot odbył się w okolicach Dnia Wiedźmy (wiedźma to ta, która wie, przypomnę) i święta Matki Bożej Ostrobramskiej, Matki Bożej Miłosierdzia. Zloty poprzedziły wyprawy z bliskimi licealnymi koleżankami, a to do Gniewu, a to do Torunia czy w inne miejsca. Jesień, jak się okazało, potrafi też obfitować w prowadzone przeze mnie spotkania. Zaczęło się chyba od spotkania z Iloną Gołębiewską, autorką powieści obyczajowych, w ciechanowskim powiatowym domu kultury sześć lat temu, potem byli poeta Zdzisław Zembrzycki i Radosław Kowalski, autor thrillera psychologicznego (wydaje mi się, że to był listopad), spotkania związane ze szkołą rolniczą w Sokołówku i jej jubileusz cztery lata temu i tak się potoczyło. Spotkania w ramach Nocy Bibliotek dwa lata temu, tym razem w miejskiej książnicy, i siedem ubiegłorocznych spotkań z pięcioma autorami w trzech powiatach też wpisują się w jesienny kalendarz (już wspomnień). Ten rok również przynosi spotkania autorskie przez całą jesień, włącznie z grudniem, oraz inne wydarzenia, nie tylko w moim mieście.
Czyżbym niechcący, nie szukając, znalazła receptę na jesienną chandrę, melancholię, jesienny splin, szczególnie listopadowy? Dobre książki i spotkania, w tym autorskie, dobre towarzystwo i pasja – to widocznie mój sposób na ten szary, dżdżysty czas. Dziękuję wszystkim, których spotkałam podczas tych wydarzeń; organizatorom (szczególnie ciechanowskiej miejskiej bibliotece), pisarkom i pisarzom, uczestniczkom i uczestnikom, znajomym i nieznajomym; być może mi pomogliście, a ja wam. „Szanujmy wspomnienia", śpiewali Skaldowie. Szanujmy i wyciągajmy z nich wnioski.
Komentarze obsługiwane przez CComment