Polscy pedagodzy niemieckimi „królikami doświadczalnymi”
Pozostając ciągle w atmosferze obchodów jubileuszu 250-lecia powstania Komisji Edukacji Narodowej, które – nie da się tego ukryć – trochę przyćmiła wyborcza gorączka ostatnich dni, chciałem przypomnieć historię nieżyjących już pedagogów z północnego Mazowsza, którzy w okresie ostatniej wojny padli ofiarą pseudomedycznych eksperymentów niemieckich lekarzy.
Było ich wielu, ale osobiście znałem trzy takie osoby – jednego nauczyciela z Mławy (Czesława Miłobędzkiego) oraz dwóch księży profesorów z Płocka (Lecha Grabowskiego i Józefa Góralskiego). Pierwszy z nich był znajomym moich rodziców, mławskich nauczycieli. Z kolei ks. Lech Grabowski był moim wykładowcą historii filozofii starożytnej i religioznawstwa. Natomiast ks. Józefa Góralskiego, wieloletniego profesora języka polskiego, poznałem dzięki memu proboszczowi, ks. Stanisławowi Kutniewskiemu, profesorowi łaciny w płockim seminarium. Okazuje się, że wojenne losy tych ludzi, które jeszcze dla mojego pokolenia były znane i budziły w nas – wtedy młodych uczniach i studentach – podstawę szacunku wobec tych osób, dla dzisiejszego pokolenia młodzieży brzmią wprost niewiarygodnie. A jednak naprawdę były one doświadczeniem całego pokolenia polskich pedagogów, w tym również wielu osób z północnego Mazowsza, które wiosną 1940 r. w ramach akcji skierowanej przeciwko polskiej inteligencji trafiły do niemieckich obozów koncentracyjnych i były tam wykorzystywane jako tania siła robocza oraz „króliki doświadczalne”. Od razu zaznaczmy, że ponad połowa aresztowanych przez Niemców nauczycieli i księży nie przeżyła wojny. Niektórych rozstrzelano już w 1939 r. Inni zmarli w latach 1940-1945 w obozach w Działdowie, Pomiechówku, Stutthofie, Oświęcimiu, Ravensbrück, ale przede wszystkim w Dachau i w Mauthausen-Gusen. Ostatnie z wymienionych obozów były miejscami wyjątkowej kaźni polskiej inteligencji z Mazowsza. Tylko nielicznym z osadzonych w tych obozach dane było doczekać wyzwolenia w 1945 r., ewentualnie dzięki nadzwyczajnym okolicznościom żywym opuścić obóz wcześniej. Jednak i ci, którzy obóz przeżyli, do końca swoich dni zachowali w pamięci traumę tamtych lat i nosili na ciele ślady obozowych kar i pseudomedycznych eksperymentów. Stąd właśnie trzech przywołanych przeze mnie pedagogów do końca życia miało problemy z poruszaniem się z powodu okaleczenia ich kończyn, nie mówiąc już o innych dolegliwościach. A wszystko to efekt niemieckiej pseudonauki dla której Żydzi nadawali się co najwyżej do preparowania czaszek i szkieletów do ćwiczeń z anatomii dla niemieckich i austriackich studentów medycyny, a Polacy w obozowych „laboratoriach” byli królikami doświadczalnymi w badaniach nad malarią, gruźlicą, hipotermią (ponoć w trosce o niemieckich lotników strącanych do oceanu przez alianckim pilotów) oraz byli wykorzystywani do testowania nigdy nie ujawnionych im leków. Żywym przykładem tych zbrodni są właśnie trzej wymienieni Mazowszanie, którzy o swoich obozowych losach niezbyt chętnie opowiadali.
Akcja „Inteligencja”
Wszyscy bohaterowie mojego felietonu zostali aresztowani przez Niemców w kwietniu 1940 r. w ramach operacji „Intelligenzaktion” (akcja inteligencja), skierowanej przeciwko polskim elitom na terenie rejencji ciechanowskiej. Jako pierwszy spośród nich został aresztowany ks. Józef Góralski, absolwent seminarium duchownego w Płocku i Uniwersytetu Warszawskiego (magister filologii polskiej), przed wojną nauczyciel języka polskiego w Gimnazjum i Liceum św. Stanisława Kostki w Płocku. Został zatrzymany w Sierpcu 6 kwietnia 1940 r. i po kilku dniach trafił do obozu w Działdowie, skąd 19 kwietnia wywieziono go do obozu koncentracyjnego w Dachau, a 25 maja do obozu w Mauthausen, a dokładnie do nowo założonej filii tego obozu, leżącej pobliskich w kamieniołomach w Gusen, dokąd przybył w pierwszym transporcie, razem z innymi nauczycielami z północnego Mazowsza. Natomiast od 8 grudnia 1940 r. aż do końca wojny przebywał w obozie w Dachau. Drugim zatrzymanym przez Niemców był ks. Lech Grabowski, również absolwent płockiego seminarium i Uniwersytetu Warszawskiego, krótko przed wojną mianowany dyrektorem Muzeum Diecezjalnego w Płocku. Został on aresztowany 9 kwietnia 1940 r. w Płocku (w jego aktach z ciechanowskiego Gestapo widnieje data aresztowania 5 kwietnia, ale w liście jego matki, który został włączony do tychże akt podano dokładną datę zatrzymania, czyli 9 kwietnia 1940 r.). Wraz z nim do więzienia w Płocku trafiło w tym czasie kilku innych księży oraz nauczycieli z Płocka, a wśród nich prefekt Państwowego Gimnazjum Żeńskiego, ks. Bronisław Artke, zagazowany w maju 1942 r. w zamku Hartheim, a także ks. Leon Kulasiński, kapelan szpitala miejskiego, na którym Niemcy eksperymentowali z gruźlicą oraz z innymi chorobami, i który zmarł w Dachau w listopadzie 1941 r., wkrótce po operacji. Przedstawiciele polskiej inteligencji aresztowani w Płocku, wśród nich ks. Lech Grabowski, zostali przewiezieni do obozu w Działdowie i potem trafili do Dachau oraz do Mauthausen-Gusen. Podobnie jak ksiądz Góralski również ksiądz Grabowski po opuszczeniu obozu w Gusen, od 8 grudnia do końca wojny był więziony w Dachau. Trzecim aresztowanym w ramach „Intelligenzaktion” był Czesław Miłobędzki, absolwent Państwowego Seminarium Nauczycielskiego w Mławie, przed wojną kierownik szkoły powszechnej w Miączynie Wielkim koło Szreńska. Zatrzymano go w domu jego teściów w Szreńsku 12 kwietnia 1940 r. (w aktach Gestapo podano datę 5 kwietnia). Razem z nim został zatrzymany dawny wójt gminy Mostowo Romuald Mroczyński z Garkowa oraz prezes Banku Spółdzielczego i właściciele mleczarni w Szreńsku, Mieczysław Kubiński. Po zatrzymaniu przewieziono ich do aresztu w Mławie, a potem do obozu w Działdowie, skąd 19 kwietnia Czesław Miłobędzki został wywieziony do Dachau (transport dotarł 21 kwietnia), po czym 26 maja 1940 r. trafił do obozu w Mauthausen-Gusen. Jak wspominał po latach, z grupy mławskiej, liczącej początkowo prawie 90 osób, obozową gehennę przeżyło zaledwie sześć osób !
Nieludzka medycyna i ludzkie postawy
Przebywający w obozie Mauthausen-Gusen i pracujący w kamieniołomach Czesław Miłobędzki latem 1943 r. został wytypowany w grupie dziesięciu więźniów z bloku nr 4 i skierowany do szpitala obozowego. Tam otrzymał dwie dawki nieznanych mu zastrzyków domięśniowych, a trzy dni później dwa kolejne zastrzyki w obie łydki poniżej kolan. Po 10 dniach na jego podudziach pojawiły się grube krosty barwy szaro-białej, a następnie powstały niegojące się rany, które pokryły całe nogi, czemu towarzyszyła wysoka temperatura. Jak zeznał po wojnie w szpitalu obozowym przebywał miesiąc – wtedy smarowano jego rany jakimiś maściami oraz podawano mu nieznane tabletki – a następnie wrócił do swego bloku i nadal pracował jako kamieniarz, choć rany na nogach miał jeszcze przez półtora roku, a ślady po nich całe życie. Kiedy w obozie wybuchła epidemia tyfusu plamistego jego osłabiony organizm został zainfekowany. Wtedy kolejny raz stanął w obliczu śmierci, gdyż Niemcy z zasady uśmiercali chorych zastrzykami z fenolu i benzyny. Uratował mu życie jego dawny kolega z mławskiego seminarium, również więziony w Gusen, Leon Roman – po wojnie nauczyciel w Liceum Pedagogicznym w Mławie – który dzięki pomocy doktora Adama Koniecznego zamienił próbkę zakażonej krwi Miłobędzkiego na swoją własną, zdrową krew. Dzięki temu Czesław Miłobędzki nie trafił do bloku zakażonych i ocalał. Po powrocie z obozu okazało się, że nie tylko jego nogi są nie do końca sprawne, ale również ma osłabione serce i dlatego leczył się systematycznie aż do 1953 r. Pomimo osłabienia już od 1945 r. powrócił do pracy nauczycielskiej – przez pierwszy rok pracował jako nauczyciel w Szkole Podstawowej nr 4 w Mławie (w latach 1966-1975 był dyrektorem tej szkoły). Natomiast Leon Roman, który uratował mu życie, pod koniec kwietnia 1945 r. sam zapadł na tyfus plamisty i tylko dzięki wyzwoleniu obozu i pomocy amerykańskich lekarzy mógł powrócić do zdrowia i do pracy nauczyciela, najpierw w Lubowidzu, potem w Raczynach i Radzanowie, a od 1950 r. w Mławie.
Wątpliwych sukcesów niemieckiej „medycyny eksperymentalnej” doświadczyli również dwaj wspomniani wyżej płoccy profesorowie: ks. Lech Grabowski i ks. Józef Góralski. W 1943 r. – wbrew własnej woli – zostali oni skierowani do doświadczalnej stacji malarycznej w obozie w Dachau, gdzie królował doktor Klaus Karl Schilling, profesor Uniwersytetu Monachijskiego i były dyrektor Oddziału Chorób Tropikalnych w Instytucie Roberta Kocha, członek NSDAP i SS oddelegowany przez Himlera do Dachau dla kontynuowania swoich badań nad malarią. Z jego polecenia wspomnianych księży próbowano początkowo zakazić malarią przez ukąszenie komara. Kiedy jednak nic to nie dało wstrzyknięto im dożylnie malarię „tertiana”, co po dwóch tygodniach spowodowało pojawienie się choroby. Obaj zakażeni kapłani przeżyli, choć ich stan był bardzo poważny. Ksiądz Góralski po zakażeniu przechodził później silną żółtaczkę. Z kolei młodszy od niego ksiądz Grabowski, zamiast leczenia chininą był „dla eksperymentu” szpikowany środkami stosowanymi przy chorobach wenerycznych.
powodowało to ogólne zatrucie organizmu i dlatego profesor Schilling skierował go do lecznicy obozowej (tzw. „izby wariatów”), gdzie miał umrzeć. Jak wspominał po latach, uratował go polski lekarz-więzień, doktor Adam Cyrkowicz z Krakowa, a także rywalizujący z autorytetem profesora Schillinga, młodzi lekarze SS. Jeden z nich zaordynował mu „koński środek” (zastrzyk wielkiej dozy wapnia) i kazał przenieść na oddział chorób skórnych. Terapia – wraz z Bożą pomocą – okazały się skuteczne, choć cierpienia młodego więźnia trwały jeszcze kilka miesięcy. Jednak pełnej władzy i czucia w kończynach ksiądz Grabowski już nie odzyskał, choć po półtorarocznej nauce chodzenia mógł znowu samodzielnie się poruszać. Po wyzwoleniu obozu pozostał na Zachodzie, obronił doktorat z filozofii w Paryżu, a do Polski powrócił dopiero w 1959 r. Z kolei ks. Józef Góralski po wyzwoleniu obozu przez kilka miesięcy pozostał w amerykańskiej strefie okupacyjnej, a jesienią 1945 r. powrócił do Polski. Od 1 listopada 1945 r. objął przedwojenne stanowisko profesora języka polskiego w Niższym Seminarium Duchownym w Płocku i pełnił je aż do przejścia na emeryturę w 1974 r.
Na zakończenie nasuwa się pytanie: jakie były losy ich lekarzy-oprawców ? Profesor Schilling w procesie załogi obozowej z Dachau został skazany na karę śmierci, którą wykonano w maju 1946 r. Na stryczku zawisło też kilku innych lekarzy-zbrodniarzy z Dachau oraz z Mauthausen-Gusen. Jednak większość lekarzy SS po krótkim pobycie w aresztach i więzieniach wyszła na wolność i nadal praktykowała w dziedzinie niemieckiej medycyny, nie za wiele przejmując się losem ich dawnych „królików doświadczalnych” z Polski. Ich dzieci i wnukowie nie chcą dziś wracać pamięcią do „wojennych” historii swoich przodków, a niektórzy z nich nadal widzą w Polakach jedynie tanią siłę roboczą ze Wschodu i przeszkodę w rozwoju nowej Europy. Analizując dokumenty Gestapo dotyczące wymienionych dziś mazowieckich nauczycieli i księży, w których zapisano, że każdy z nich jako „polski inteligent” został aresztowany „prewencyjnie” w celu zwalczania ewentualnych źródeł oporu przeciwko państwu niemieckiemu, a także śledząc ich powojenne losy, jestem przekonany, że ludzie ci nie tylko w historii mazowieckiej oświaty zajmują miejsce wyjątkowe, ale również są przykładem bohaterstwa i postaw ludzkich na które już dziś nie wszystkich stać.
Komentarze obsługiwane przez CComment