Przyszło nowe
I przyszedł maj ze swoim rozkwitem, rozświergotaniem, rozśpiewaniem, świeżością i nowością. Idzie nowe, aż chce się powiedzieć, a właściwie: przyszło nowe. Również w samorządzie.
Po raz pierwszy wiosną, a nie złotą polską jesienią lub tą bardziej deszczową. Przyszło, co oznacza zmiany, mniej lub bardziej wyczekiwane, nieraz nieprzewidziane i tak zaskakujące, że ani autorzy książek, ani scenariuszy nie wymyśliliby ich, uważając, że odbiorcy uznają je za nieprawdopodobne. Tymczasem okazują się możliwe, tymczasem się dzieją.
Jeśli pozostał ten sam gospodarz terenu, to często nastąpiła zmiana w radzie, a w wielu gminach nowy gospodarz będzie współpracował z odmienioną, czasem i odmłodzoną, radą. Żeby daleko nie szukać, zerknę do ciechanowskiego ratusza i tzw. szklanego domu, czyli siedziby powiatu. W obu miejscach zobaczyliśmy podczas obrad nowe twarze. Idąc tym śladem, zajrzę do oznaczonego kłosem i kluczem budynku, gdzie zapadają decyzje odnośnie jednej z moich ulubionych gmin. A tam nowy, ale już znany, gospodarz i odmieniona, jakby ktoś machnął czarodziejską różdżką lub przekręcił na palcu magiczny pierścień, rada. Z poprzedniego składu zostało tylko trzech panów, reszta to nowe panie i nowi panowie. Właśnie, pań jest chyba więcej niż w minionych kadencjach. Zapowiada się ciekawie i być może to mnie będzie dane z nimi współpracować. Nowi radni otrzymali mandat społeczny i odebrali zaświadczenia także w innych moich ulubionych samorządach, z którymi współpracuję od lat, czyli powiatu pułtuskiego i miejsko-wiejskiej gminy Pułtusk; w drugim przypadku samorządową przygodę rozpocznie dwadzieścia pięć procent radnych.
Patrzę na nowe twarze, czytam o nowych osobach w samorządach i przypominam sobie swoje początki. Będąc młodą, a nawet bardzo młodą, bo na pierwszym czy drugim roku studiów, dziennikarką… Zacznę, parafrazując słowa Ewy Szumańskiej, ale dalej nie mogę rzec, że „wszedł do mnie pacjent i zagaił”, bo to ja szłam, wysyłana przez redaktora, do różnych urzędów, w tym rejonowego, i zagajałam. Albo szłam na sesję, gminną, bo samorząd wówczas istniał tylko na szczeblu gminy, i siedziałam jak na tureckim kazaniu, po czym wracałam obładowana kartkami. Redaktor wybierał mi z tego temat i miałam napisać krótki artykuł, posiłkując się otrzymanym materiałem tudzież własnymi notatkami. Ależ było trudno! Chyba starocerkiewnosłowiański nie sprawił mi tylu trudności co te urzędowe pisma i nie wywołał takiego bólu głowy, a jeśli, to porównywalny, za to łacina, której uczyłam się już w liceum, na pewno nie. Z nawiązywaniem kontaktów miałam mniejszy problem, kierując się radą mamy: „Koniec języka za przewodnika”. Gdy czegoś nie rozumiałam, wstyd chowałam do kieszeni i pytałam. Spotkany po latach, ówczesny wojewoda ostrołęcki pamiętał mnie z tamtych czasów, bo byłam najmłodszym przedstawicielem mediów bywającym w urzędach, w dodatku kobietą, co większość osób dziwiło (takie były czasy). Rozgryzanie urzędowych pism, coś jak niemal uczenie się nowego języka, przydało mi się, gdy, po przerwie, jako dziennikarka uczestniczyłam w sesjach samorządów już różnych szczebli. Początki znów nie były łatwe, mimo że potrafię czytać ze zrozumieniem, ale nie tak trudne jak za pierwszym razem. I tak moja współpraca z samorządami trwa dwadzieścia lat, a w trakcie kadencji czuję się niemal osiemnastą radną powiatu, dwudziestą drugą miasta, szesnastą gminy, i zdarza się, że dostrzegam i rozumiem więcej, co piszę z przykrością, niż niektórzy radni.Przyszło nowe. Nawet wspomniany wojewoda, potem wieloletni starosta nie został wybrany starostą, a znajomy wójt, poeta i historyk, wójtem. Powodzenia, samorządy!
Komentarze obsługiwane przez CComment