W pogoni za… mieszkaniem
„Co słychać?”, pytają znajomi i twarzoksiążka. Zawsze można odpowiedzieć: „Zależy, gdzie ucho przyłożyć”. Poproszeni o uściślenie pytania, przyjaciele czy znajomi interesują się różnymi dziedzinami mojego życia.
Do wielu z nich, szczególnie mieszkających w stolicy, ale też w Gdańsku czy w Białymstoku, sama się w ostatnich tygodniach odezwałam. Oferty internetowe mnie przerażają, więc postanowiłam w myśl powiedzenia: „Koniec języka za przewodnika” popytać znajomych i poprosić o rozejrzenie się wśród ich znajomych. Tak udało mi się w ubiegłym roku, więc próbuję to powtórzyć, choć jest trudniej.
Czego poszukuję? Tego, co wielu rodziców tegorocznych maturzystów i studentów, którzy zmienili uczelnię i miasto. W odróżnieniu od co niektórych zaczęłam poszukiwania dosyć późno. Jako jedna z pierwszych zajęła się tą sprawą Agnieszka Jeż, znajoma pisarka, która na swoim profilu autorskim dała ogłoszenie prywatne. Jej najstarsza córka, edukująca się na południu kraju, a w nie w stolicy, do której ma przysłowiowy rzut beretem, dla odmiany zaczyna studia w Gdańsku i szuka pokoju do wynajęcia. Przeglądanie ofert przez mamę przyniosło refleksję, że dominują trzy typy pokoi: „cztery metry kwadratowe, do spania rozkładany fotel, a najlepiej, żeby wynajmujący tam nie nocował; pokój, w którym od sześćdziesiątego siódmego nic nie zmieniono, sztuczne kwiaty w gratisie; 2500 PLN i to bez opłat”. Na koniec pani Agnieszka poprosiła: „Gdyby ktoś znał inną ofertę, byłabym wdzięczna za info”. Zadzwoniłam więc do mojej bliskiej koleżanki, mającej mieszkanie w Gdańsku, ale już jej córka sama wybrała sobie współlokatorkę. Podczas spotkania z licealnymi koleżankami dowiedziałam się, że syn jednej z nich też zdecydował się na Gdańsk i jego mama szuka mieszkania do wynajęcia. Pomyślałam, że skontaktuję obie panie, lecz szybko zostałam wyprowadzona z błędu, bo syn chce mieszkać sam. Poprosiłam gdańskie koleżanki, by miały oczy i uszy szeroko otwarte. Potem okazało się, że jedna z pułtuskich znajomych chętnie wynajmie mieszkanie dla córki i jej koleżanki w Łodzi, a znajoma z Warszawy – pokój w Białymstoku. W pierwszym z miast nie mam kontaktów, w drugim – mam, więc spróbowałam pomóc. Na razie bez skutku. Ktoś inny dla swojego syna wynajmował już pokoje w Szczecinie i we Wrocławiu, a teraz wynajmuje w Krakowie, i stwierdził z przykrością, że „wszędzie jest tak samo”, to znaczy „jeśli pokój ma piętnaście metrów, to wynajmujący wciskają do niego dwie osoby i cena wynosi 2 tys. zł za pokój”.
Nie musiałam długo czekać, gdy przed moją rodziną stanęło takie samo wyzwanie jak przed wspomnianymi matkami oraz takie jak rok temu. Wtedy jednak pokój był potrzebny na okres przejściowy, zanim syn wprowadził się do wrocławskiego akademika. Z pomocą przyszli znajomi, a właściwie znajomy ich znajomej. Teraz poszukujemy nie na miesiąc, tylko cały rok akademicki, dwóch pokoi lub mieszkania, bo z podobnym problemem boryka się kolega syna, a uczelnia nie zapewnia akademika. Mimo że posiadam w stolicy rodzinę, przyjaciół i znajomych jest trudno, bo albo nie mają warunków, by użyczyć pokój studentowi, albo jeśli posiadają drugie mieszkanie, wynajęli je komuś na kilka lat lub przynajmniej do końca roku, albo je remontują, albo ich dziecko ma współlokatora lub woli mieszkać samo. Natomiast znajomi znajomych oczekują kwot, które zwalają z nóg. Jest trudniej i drożej niż myśleliśmy. Cóż, stolica się ceni. Ale do podobnego wniosku doszła koleżanka, która w minioną sobotę udała się w pogoni za mieszkaniem do Gdańska. Obejrzała ich aż dziesięć. Ten etap dopiero przed nami. Na razie poszukiwania trwają, nie poddajemy się.
Komentarze obsługiwane przez CComment