Wędrujące szopki i dawni mazowieccy szopkarze
Już sto lat temu wędrujące po Mazowszu szopki bożonarodzeniowe były tradycją zamierająca, ale ciągle jeszcze w niektórych rejonach kultywowana, może trochę z sentymentu, trochę dla zabawy, albo po prostu dla zarobku.
Tak wynika z opowieści płockiego „dyrektora szopki” Stawickiego, który w pewną kwietniową niedzielę 1917 r. na zaproszenie żony płockiego burmistrza, Marii Macieszyny, relacjonował jej różne szopkarskie zwyczaje, a co najważniejsze sprzedał, czy też przekazał jej, swoją szopkę – wykonaną około 1916 r. – która obecnie stanowi jeden z unikatowych eksponatów na ekspozycji etnograficznej Muzeum Mazowieckiego w Płocku. Jest to tzw. szopka wnękowa wraz z lalkami, czyli taki bożonarodzeniowy teatrzyk, noszony przez szopkarzy na rzemiennych szelkach. Co prawda dziś przyzwyczajeni jesteśmy głównie do pięknych szopek krakowskich, które swoim kształtem przypominają elementy architektury dawnego Krakowa (kościół mariacki, sukiennice, wawelski zamek), ale nasze szopki mazowieckie – przenośne – pozbawione były zazwyczaj tak misteryjnych konstrukcji. Jak wspomina w swoich pamiętnikach Maria Macieszyna nie posiadały one wież, nie przypominały też jakichś charakterystycznych budynków, a wykonywane były z drewna, korka, bibuły oraz ludowych płócien ozdobnych. Najważniejsza była wewnętrzna przestrzeń w budynku, odpowiednio ozdobiona i pojemna, w której można było umieszczać lalki, a także różne okienka i maskujące lalkarza detale. Elementy wystroju szopki, np. żłóbek z figurką Pana Jezusa, robiono zazwyczaj z korka. Nieodłączne były oczywiście lalki rzeźbione za pomocą nożyka i pilnika z drzewa olchowego, niekiedy z topoli, sporadycznie ze zbyt ciężkiej dębiny. Podobnie jak kolędnicy nawiedzający mazowieckie wsie w okresie Bożego Narodzenia, o których kiedyś pisałem, również i lalki wykonywane przez szopkarzy przedstawiały różne postaci z pogranicza życia codziennego i magicznego. Można więc było wśród nich znaleźć dziada, babę, policjanta, żołnierza, kominiarza, muzykanta, Cygana, Żyda, czarownicę, śmierć czy diabła, ale w tych krążących po miastach nie brakowało też bogato odzianych królów (magów), podobizn zacnych obywateli miasta, pań w pięknych sukniach, dzieci, czy żebraków spod kościoła.
Szopka wnękowa przenośna wraz z kukiełkami ze zbiorów Muzeum Mazowieckiego w Płocku (dar Marii Macieszyny)
W 1917 r. – jak wynika z przywołanego tu pamiętnika żony burmistrza i prezesa Towarzystwa Naukowego Płockiego, doktora Aleksandra Macieszy – w Płocku, mieście liczącym wtedy ponad 30 tysięcy mieszkańców, chodziły już tylko dwie szopki. Jedna należała do wspomnianego Stawickiego, z zawodu murarza, a druga do Lessera. Podobno 40 lat wcześniej było ich w Płocku aż 18 i wszystkie ponoć miały się dobrze. Zapraszano je nawet do rosyjskich domów, a także do okolicznych wiosek i dalej położonych miasteczek. Do niektórych domów szopkarze płoccy chodzili po dwa razy w tygodniu, a do niektórych co drugi dzień. Jednym słowem, mieli w mieście swoją stałą klientelę, wierną im nawet podczas wojennej zawieruchy. Płacono im najmniej pół rubla za występ i naprawdę chętnych nie brakowało. Razem z „dyrektorem szopki” nawiedzał domy mieszczan chłopiec, który grał na skrzypcach i harmonijce, a także pomagał w przedstawieniu. Warto dodać, że samo spisanie treści piosenek wykonywanych w czasie bożonarodzeniowych występów mistrza Stawickiego zajęło Marii Macieszynie cztery godziny. Jak zanotowała w pamiętniku: „Były to te same piosenki, które rozrzewniały, wzruszały i przerażały mnie w dzieciństwie”. A było to wspomnienie sprzed prawie 40 lat, kiedy Maria Macieszyna, wtedy jako kilkuletnia córka kurlandzkiego lekarza Marcina Erlicha, tak naprawdę dopiero poznawała uroki swego rodzinnego miasta.
Również z opowieści i wspomnień innych mieszkańców naszego regionu wiemy o zwyczaju kolędowania z przenośnymi (wędrownymi) szopkami jeszcze na początku XX wieku, a nawet w okresie międzywojnia. Wspominała o nim między innymi nieżyjąca już od ponad 10 lat Zofia Pomaska z Przasnysza (z domu Grabowska), pochodząca z Humięcina w parafii Łysakowo. Również w okolicach Mławy na przełomie XIX i XX wieku znany był zwyczaj chodzenia z ruchomymi szopkami. Na pewno szopkarze zapraszani byli do domu państwa Tyburskich z Borowego, jeszcze przed I wojną światową, ale zaglądali też i do niektórych mławskich domów. O wędrujących szopkarzach z okolic Kuczborka wspominał również nieżyjący już ks. Hieronim Góralski (rocznik 1924). W przeciwieństwie do Płocka nie byli to jednak zawodowi „dyrektorzy szopek”, ale miejscowi chłopcy i młodzi mężczyźni, którym nie brakowało fantazji i zdolności artystycznych. Wcielali się w rolę kukiełkowych postaci, a do tego grali na skrzypcach, akordeonie, klarnecie, a także śpiewali różne ludowe piosenki i przyśpiewki, które zarówno wzruszały, jak i bawiły. Niektóre z nich były ponoć ostrą satyrą odnoszącą się do ówczesnej rzeczywistości politycznej. Zdarzały się też mocno frywolne przyśpiewki, żeby obecne wśród widzów dziewki przyprawić o czerwone lica. Nie brakowało oczywiście kolęd, stałego elementu tradycji bożonarodzeniowej, które razem z szopkarzami chętnie śpiewały uczestniczące w przedstawieniach dzieci, a także dorośli domownicy, którym nieraz poleciała przy okazji łezka wspomnień lat błogiego dzieciństwa. I choć scenariusz tych nietypowych już dziś domowych widowisk teatralnych nawiązywał do wydarzeń biblijnych, to jednak akcja rozgrywała się w bardzo swojskich dla widzów realiach. To zapewne decydowała o popularności zarówno wiejskich szopkarzy, jak i miejskich „dyrektorów szopek”. Jednak ich epoka dość szybko minęła i razem ze swoimi szopkami są oni dziś tylko wspomnieniem dawnego folkloru Mazowsza.
Komentarze obsługiwane przez CComment