Zaczęło się 2 września 1939 r.
Już drugiego dnia od wybuchu II wojny światowej, kiedy jeszcze ważyły się losy obu walczących armii, a Polacy bohatersko odpierali niemiecki atak między innymi na Westerplatte, na Helu i w okolicach Mławy, na terenie Wolnego Miasta Gdańska, w okolicach małej nadmorskiej miejscowości Sztutowo (Stutthof), prawie nikomu dotąd znanej, Niemcy przystąpili do organizowania pierwszego na terenach obecnej Polski, obozu koncentracyjnego.
Przywiezieni tego dnia aresztowani Polacy, głównie przedstawiciele miejscowej inteligencji oraz działacze polskich organizacji z terenu Pomorza, w sumie około 150 osób, umieszczeni w wojskowych namiotach rozstawionych w lesie, zaraz po przybyciu dowiedzieli się jaki los ich czeka. Następnego dnia ich szeregi zasilono grupą około 100 księży aresztowanych na terenie Wolnego Miasta Gdańska, a w dniu agresji Związku Radzieckiego na Polskę (17 września) w Stutthofie pojawiła się pierwsza grupa więźniów żydowskich, aresztowanych na ulicach Gdańska i Gdyni. Większość z więźniów osadzonych w obozie jesienią 1939 r. nie dożyła wiosny 1940 r. Oni też rozpoczęli budowę obozowych baraków, a także innych budynków, które otrzymały potem nazwę „starego obozu”. To właśnie do tego miejsca już od początku 1940 r. zaczęły nadchodzić również transporty więźniów z północnego Mazowsza, należącego wówczas do rejencji ciechanowskiej, a później także grupy więźniów z innych rejonów Mazowsza, w tym także z Warszawy. Przedstawiciele inteligencji, członkowie ruchu oporu, przesiedleńcy, ludność żydowska, a także osoby ukarane za naruszenie okupacyjnych przepisów porządkowych. Od połowy 1940 r. w obozie zaczęto osadzać również kobiety. W tym okresie niemiecka nazwa Stutthof zaczęła być coraz bardziej rozpoznawalna wśród mieszkańców Mazowsza i wywoływała powszechny strach. Warto bowiem uświadomić sobie, że to właśnie niemiecki obóz koncentracyjny w Stutthofie – funkcjonujący od września 1939 r. aż do kwietnia 1945 r.! – obok cieszącego się niemniej złą sławą obozu w Działdowie, a także Fortu III w Pomiechówku, o których już nieraz pisałem w swoich felietonach, był w okresie ostatniej wojny głównym miejscem zbrodni na mieszkańcach północnego Mazowsza.
Kiedy w połowie lat dziewięćdziesiątych rozpoczynałem swoje badania nad historią niemieckiego obozu przesiedleńczego w Toruniu (tzw. Szmalcówką) i wraz z grupą swoich studentów z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika prowadziłem zajęcia wyjazdowe w obozie w Stutthofie, większość z nich była przekonana, że obóz ten związany był przede wszystkim z ludnością z terenu prowincji Gdańsk – Prusy Zachodnie. Jednak przekonanie to szybko weryfikowaliśmy śledząc dość nieźle zachowaną kartotekę obozową. Dziś wiemy, że w grupie około 120 tysięcy więźniów tego obozu, w tym blisko 50 tysięcy kobiet i dzieci, mieszkańcy Mazowsza stanowili dość liczną grupę. Nawet stali czytelnicy TC sami mogą się o tym przekonać. Przypomnę tylko, że w przedostatnim numerze TC poznaliśmy historię jednego z więźniów Stutthofu, Lucjana Mączewskiego z Gumowa, a także więzionych tam jego krewnych, Mieczysława i Mikołaja. Z kolei dwa lata temu redaktor Stefan Żagiel pisał o znanym w Ciechanowie „człowieku wielu talentów”, Wincentym Zgliczyńskim, który szczęśliwie obóz ten przeżył i przez kilka lat pracował jako nauczyciel na Pomorzu, po czym powrócił w rodzinne strony i brał udział w wielu lokalnych uroczystościach upamiętniających ofiary wojny, będąc ubrany w charakterystyczny obozowy pasiak. Obóz w Stutthofie był również miejscem kaźni wielu mazowieckich nauczycieli, księży i urzędników. Niektórzy z nich trafili potem do obozu w Dachau, Mauthausen i Gusen. Tylko nieliczni po wojnie wrócili. Byli jednak i tacy, którzy już kolejnego transportu nie doczekali i zostali spaleni w obozowym krematorium. Wśród nich był między innymi przedwojenny proboszcz z Gradzanowa, ks. Aleksander Brudnicki, a także dwudziestoparoletni kleryk płockiego seminarium, Tadeusz Malinowski, zachłostany przez niemieckich oprawców. Do obozu w Stutthofie trafiali również żołnierze podziemia niepodległościowego z terenu północnego Mazowsza. Ostatni z nich, którzy zostali tam skierowani przez Niemców na początku stycznia 1945 r. – w ten sposób uniknęli rozstrzelania przy ciechanowskim ratuszu i na mławskiej Kalkówce – zostali zatrzymani pod koniec 1944 r. Również spora grupa kobiet aresztowanych przez Niemców przez obóz w Działdowie i Stutthofie trafiała później do słynnego obozu kobiecego w Ravensbrück. Inne pozostawały w Stutthofie na stałe, będąc ofiarami sadystycznych nadzorczyń, Niemek, które wcześniej pracowały jako konduktorki tramwajowe, skazanych w 1946 r. na karę śmierci. Ich butne uśmieszki z kadrów kroniki filmowej kręconej podczas ich powojennego procesu w Gdańsku, do dziś wyświetlane dla zwiedzających obóz w kinie w budynku dawnej komendantury, mówią same za siebie. Oddzielna karta historii Stutthofu to więźniowie, którzy trafili tam z Pawiaka oraz tych, którzy zostali wywiezieni po upadku powstania warszawskiego. Przypomnijmy, że wśród pierwszych znajdował się między innymi nieżyjący już profesor Krzysztof Dunin-Wąsowicz z Instytutu Historii PAN w Warszawie, który szczęśliwie ocalał – uciekł podczas ewakuacji więźniów w lutym 1945 r. – autor najbardziej chyba znanej monografii obozu w Stutthofie. Kiedy więc dzisiaj wspominamy bohaterów września 1939 r. i odwiedzamy wiele miejsc związanych z upamiętnieniem ofiar ostatniej wojny, nie zapominajmy, że również położony, wcale nie tak daleko od nas, obóz w Sztutowie jest również miejscem męczeństwa naszych mazowieckich przodków. Natomiast obchodzona każdego roku 2 września rocznica przybycia pierwszego transportu więźniów do obozu koncentracyjnego w Stutthofie winna być również wspomnieniem mazowieckich ofiar tego tragicznego miejsca.
Komentarze obsługiwane przez CComment