Walentynki. Miłość niejedno ma imię
Romantyczna, erotyczna, platoniczna. Do partnera, macierzyńska, do ojczyzny, do zwierząt. Uduchowiona, z rozsądku, egoistyczna. Miłość niejedno ma imię i każdy inaczej ją rozumie. Kochać można przecież wszystko i wszystkich, nawet samego siebie i na różne sposoby. Czym zatem jest miłość? Co takiego myślimy, kiedy słyszymy to słowo?
„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący” – mówił św. Paweł. I zapewne słowa te w największym stopniu oddają znaczenie tej jakże ważnej w naszym życiu wartości. W naszej chrześcijańskiej kulturze to najważniejsza z cnót, a nawet sens życia człowieka. Nic dziwnego, że od zawsze jest inspiracją dla artystów, filozofów i psychologów. Stanowi również ważny aspekt w religii, wszak przecież najczystsza miłość pochodzić ma od Boga.
Platon uznał, że miłość to „właściwe duszy dążenie do osiągnięcia i wiecznego posiadania dobra. Erich Fromm uważał, że to sztuka. Karol Wojtyła, że to integracja poziomu zmysłowego, poziomu uczuć i poziomu ducha. Zaś endokrynolodzy, że to stan emocjonalny wiążący się z podwyższonym poziomem fenyloetyloaminy i dopaminy oraz powstaniem nowych pętli neuronalnych.
Od wieków próbujemy ją zrozumieć, od pradziejów do niej dążymy, od zawsze próbujemy ją opisać. Wizualizujemy ja jako Amora ze strzałą, nadajemy jej symbolikę w postaci serca, nakładamy sobie obrączki na znak jej potwierdzenia. Piszą o niej poeci, rozprawiają filozofowie, badają naukowcy, przeżywamy wszyscy.
Jedni zatracają się w miłości do swego partnera, inni uważają, że nie ma większej miłości, niż do swojego dziecka. Jedni wskazują na siłę więzów rodzinnych, ale są też tacy, którzy swoją miłość przenoszą na zwierzęta. Czasami to nie człowiek, ani zwierzę jest obiektem miłości, a coś nieuchwytnego, mistycznego, jak Bóg, czy też konstrukt, jak np. określona społeczność. Być może można też kochać po prostu rzeczy, a już na pewno można, i trzeba, samego siebie. Jakiekolwiek miłość przyjmuje oblicze, objawia się zawsze swego rodzaju stanem uniesienia, który wpływa na nasze zachowanie i działania.
Być może to stąd właśnie św. Walenty, uznany w naszej kulturze za patrona zakochanych, wskutek splotu zwyczajów ludowych, folkloru i legend był uważany także za obrońcę przed ciężkimi chorobami, zwłaszcza umysłowymi, nerwowymi i epilepsją. Bo czy miłość nie jest pewnego rodzaju stanem szaleństwa?
Komentarze obsługiwane przez CComment