Unierzyż. Przyczynek do stosunku Polaków do Rosjan. Jeden ze „sztafety konieczności”
W Unierzyżu (gm. Strzegowo) w wieku 84 lat zmarł Włodzimierz Głowacki. Ten cichy, skromny rolnik wykazał się nie lada odwagą na początku lat osiemdziesiątych, o czym wiedzą nieliczni. Zresztą sprawa, której był uczestnikiem, zasługuje na szersze opracowanie. Rzecz nabiera aktualności w związku z wojną Rosji przeciwko Ukrainie.
Otóż jesienią 1981 roku, kiedy społeczeństwo polskie liczyło się ze zbrojną interwencją Związku Sowieckiego, z jednostki Armii Czerwonej, stacjonującej w Oławie na Dolnym Śląsku, zdezerterował szeregowy żołnierz - Rosjanin. Uciekł z kompanii karnej, do której trafił za to, że pijanego oficera, który kazał mu własną szczoteczką do zębów czyścić muszlę klozetową, obrzucił „grubym przekleństwem”. Naiwnie myślał, że uda się mu dotrzeć, przez całe Imperium, do Morza Berlinga, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych. Ten plan natychmiast zweryfikowały realia.
Dezerter poprosił więc o pomoc działaczy wrocławskiej „Solidarności” i spotkał się z ich zrozumieniem, chociaż ryzyko prowokacji było bardzo duże. Uciekinier miał w pamięci przyjazne relacje z mieszkańcami Dolnego Śląska. Żołnierze sowieccy, mając dostęp do wtedy tak deficytowych towarów, jak benzyna, papierosy czy wódka, masowo je sprzedawali miejscowej ludności, za co dostawali złote polskie. Kwitł więc interes korzystny dla obu stron.
We Wrocławiu rozpoczęła akcja melinowania Rosjanina, która trwała cztery i pół roku. W jej toku uciekinier trafił ma północne Mazowsze. W 1983 roku znalazł azyl w Unierzyżu, właśnie u rolnika Włodzimierza Głowackiego. Przyjął go, mimo że miał na utrzymaniu żonę i małe dzieci. Czy zdawał sobie sprawę z tego, na co się naraża? W każdym razie przybysz dostał tu, w ustronnym miejscu, nie tylko wikt i opierunek. Żeby zabić w sobie przysłowiową nudę, nierzadko wyruszał w pole. Pomagał w robotach, nawet zasiadał za kierownicą traktora. U Głowackich bawił jakiś miesiąc. Ostatecznie, w wyniku groźby dekonspiracji, został przerzucony w inne miejsce. – Przekazanie odbyło się na parkingu w Unierzyżu – wspomina mieszkaniec tej miejscowości Jerzy Karwowski, działacz Niezależnego Samorządowego Związku Zawodowego Rolników Indywidualnych „Solidarność”. Nawiasem mówiąc, Unierzyż w stanie wojennym był przystanią dla podziemnej „Solidarności”, o czym na naszych łamach pisał profesor Leszek Zygner.
Wcześniej dezerter z Armii Czerwonej, przerzucany z miejsca na miejsce, przez kilka miesięcy znajdował schronienie w prywatnych domach w Mławie; tu całą operacją kierował Szczepan Błachowiak, pracownik miejscowego Rejonu Dróg. Jak mówili nam opiekunowie uciekiniera, dwudziestoletni mężczyzna uwięziony w czterech ścianach, przeżywał wręcz katusze. Zdarzało się, że czasem – wbrew zakazowi - wychodził na spacer na ulicę. Dochodziło też do dramatycznych momentów. Pewnego razu mocno zabolał go ząb: nie było rady, zaprowadzono go do dentysty. Na szczęście lekarz nie był dociekliwy.
Cały artykuł w bieżącym papierowym wydaniu „TC”.
Komentarze obsługiwane przez CComment