Piłka nożna to całe moje życie
Rozmowa z Aleksandrą Kozłowską - piłkarką, trenerką, mamą grającej w piłkę nożną Poli.
* Pamiętasz jeszcze, kiedy po raz pierwszy miałaś styczność z piłką nożną?
- Początek mojej przygody z piłką nożną nie może być przypisany do żadnego wydarzenia ani osoby. W mojej rodzinie nie ma żadnego piłkarza, a tym bardziej piłkarki. W czasach kiedy dorastałam, dzieci nie miały telefonów ani tabletów. Dlatego często wychodziło się na podwórko. Dziewczynki skakały na skakance, a chłopcy grali w piłkę – a ja razem z nimi.
* Oglądałaś mecze w telewizji?
- Bardzo długo nie lubiłam oglądać piłki nożnej w TV. Uważałem, że to strata czasu, z rówieśnikami woleliśmy praktykować na dworze niż siedzieć w fotelu. Nigdy nie miałam też żadnego idola, albo piłkarza, do którego wzdychałam lub chciałam grać tak jak on. Nie interesowały mnie za bardzo jakieś podziały klubowe i kto komu kibicuje. Po prostu kochałam, i oczywiście dalej kocham, grać w piłkę.
* Jak spędzałaś czas wolny z rówieśnikami?
- Graliśmy w piłkę, od razu po szkole rzucało się plecak i biegło na boisko albo przed blok. Jak nie było nas za dużo, to braliśmy kredę i rysowaliśmy kwadraty na ulicy. Tę grę chyba znał wtedy każdy dzieciak z osiedla. Miałam to szczęście, że w miejscu, gdzie się wychowywałam było dużo zieleni i mało samochodów, dlatego grając na ulicy w kwadraty rzadko nam przeszkadzały przejeżdżające auta (śmiech).
* Chłopaki nie kręciły głowami, że chce z nimi grać dziewczyna?
- No nie, bo w pewnym momencie ja już nie odstawałam od nich umiejętnościami. Później to już nawet sama wybierałam składy, w jakich będziemy grali. Trudniej było na wuefie, gdyż chłopcy i dziewczynki mieli ten przedmiot osobno. Wielokrotnie patrzyłam z zazdrością na część wydzieloną na mecz, gdzie biegali chłopcy. Dziewczynki nie były zainteresowane taką formą rywalizacji, dlatego zazwyczaj kończyło się np. grą w dwa ognie...
* Jaka była reakcja twoich bliskich, że w domu rośnie piłkarka?
- Może zacznę od tego, że mam dwóch starszych braci. Jako po tej „wyczekanej” dziewczynce rodzice chyba spodziewali się bardziej „dziewczęcych” zainteresowań. Tacie łatwiej i szybciej przyszło pogodzenie się z tym, że mam więcej kolegów i nie interesują mnie lalki. Mama walczyła do końca, próbując ubierać mnie w sukienki... No cóż, nie udało się jej, piłka została ze mną na zawsze, a rodzice zostali moimi najwierniejszymi kibicami. Z rówieśnikami nigdy nie miałam problemów, chłopcy traktowali mnie jak kumpla, ale i z dziewczynkami miałam normalne relacje i kontakt, po prostu spędzałam z koleżankami mniej czasu, dużo mniej.
* W końcu trzeba było znaleźć dla ciebie klub, gdzie będziesz mogła się rozwijać. Jak to wtedy było z treningami?
- Gdy byłam dzieckiem o takim klubie, w którym grają dziewczynki, mogłam jedynie pomarzyć. Funkcjonował jeden klub na Mazowszu, na Pradze w Warszawie. Dziewczynkom nie z Warszawy pozostało granie z chłopcami, dozwolone do 15 roku życia. Później prawie wszystkie te dziewczyny kończyły swoją przygodę z piłką.
Odległość 100 km i dojazdy trzy razy w tygodniu na treningi, a w weekend na mecz, było nierealne. W samej Warszawie wysokie były koszty utrzymania, pamiętam, że bursa kosztowała jakieś astronomiczne pieniądze. Pewnie i ja przestałabym na dobre grać w piłkę, gdyby nie fakt, że w 2010 roku w Ciechanowie, w klubie MKS stworzono pierwszą sekcję dla dorosłych zawodniczek, czyli seniorek. Tam rozpoczęła się moja przygoda z kobiecą piłką.
* I ile lat już tak kopiesz piłkę na seniorskim poziomie?
- No trochę już gram (śmiech). W kobiecej piłce seniorskiej rozpoczynam właśnie swój 15 sezon. Jak mówiłam zaczynałam w naszym MKS-ie Ciechanów, z którym występowałyśmy na poziomie drugiej ligi mazowieckiej. Gdy drużynę rozwiązano, większość dziewczyn zrezygnowała ze sportu, ja postanowiłam, że chcę kontynuować grę. Przeszłam do zespołu Pegaz Drobin, a później do DAF Płońsk. W Piasecznie, w klubie Gosirki Piaseczno udało mi się zadebiutować na poziomie Ekstraligi… Później były KS Teresin na poziomie drugiej ligi mazowieckiej i mój aktualny klub Loczki Wyszków, w barwach którego gram na szczeblu drugiej ligi centralnej. Od 7 lat jestem zawodniczką Wyszkowa, a po reorganizacji kobiecej piłki awansowałyśmy z II ligi mazowieckiej na poziom centralny II ligi (kiedyś I liga).
* Spełniasz się również jako trenerka. Szkolisz młode dziewczynki, które dzisiaj mają chyba trochę więcej możliwości nie ty mając na starcie...
- Tak, od trzech lat szkolę w Ciechanowie zarówno chłopców, 10-latków, oraz dziewczynki w ciechanowskim klubie APN Olimp. Po wakacjach sekcje dziewczęce będą świętowały już dwa lata od czasy utworzenia grup. Wspólnie z koleżanką, Aleksandrą Ślubowską, trenujemy dziewczynki w czterech kategoriach wiekowych. Nasze młode piłkarki z powodzeniem występują nawet rozgrywkach ligowych, rywalizując jak równy z równym z chłopcami. Mam nadzieję, że kobieca piłka dalej będzie się rozwijać, a Ciechanowsko-Ostrołęcki Związek Sportowy utworzy rozgrywki tylko dla dziewczynek. Są takie plany, bo sama jestem członkiem komisji ds. kobiecej piłki COOZPN i toczą się rozmowy na ten temat.
* Czy dziewczynki chętnie garną się do sportu?
- Nie da się opisać zaangażowania, współpracy i charakteru dziewczynek. Każda z nich jest inna, wyjątkowa. Ale wszystkie łączy w pewnym sensie miłość do sportu, a w szczególności do piłki nożnej. Jestem przekonana, że będzie o nich głośno i jeżeli tylko gdzieś po drodze ten zapał nie wygaśnie, a będę robiła wszystko, żeby tak się nie stało, to mogą osiągać sukcesy. Różnica między chłopakami a dziewczynami jest taka, że chłopcy często zaczynają grać w piłkę po wpływem presji otoczenia. Jeżeli już dziewczynka decyduje się na piłkę – jest świadoma, pewna, że tego chce i angażuje się w to na sto procent.
* Dzisiaj widok dziewczynek biegających po boiskach to już co normalnego...
- Dziewczynki grające w piłkę nożna nie są już widokiem niespotykanym i wzbudzającym negatywne emocje czy drwiny. Na szczęście. Powiem więcej, zauważam, że na meczach gdzie gra się wspólnie z chłopcami, to dziewczyny maja większą rzeszę fanów, a przez kibiców są bardziej motywowane. Taki widok raduje serce i dodaje sił i wiary, że idzie to wszystko w dobrym kierunku. Aktualnie w Ciechanowie i okolicach jest kilka klubów, które skupiają się na rozwoju dziewczynek. Mam nadzieję, że z każdym kolejnym rokiem będzie ich coraz więcej. Tak samo jak zawodniczek.
* Wróćmy jeszcze do twoich sukcesów sportowych. Opowiedz, jak zaczęła się twoja przygoda z piłką nożną na plaży.
- Piłka nożna kobiet na plaży jest jeszcze raczkującą dyscypliną w Polsce. Ale grając na piasku odkryłam zupełnie nowe możliwości drzemiące w tej dyscyplinie. Pokochałem piłkę na nowo. Nie znam chyba bardziej widowiskowej dyscypliny.
Środowisko piłki nożnej kobiet na Mazowszu, a nawet poza nim, jest nadal bardzo wąskie, tu większość piłkarek i trenerów doskonale się znają. A jak to się zaczęło w moim przypadku? Na pierwszy trening beach soccer (piłka nożna na plaży – przyp.red.) zostałam zaproszona przez koleżanki z Garwolina.
Pojechałam i „przepadłam” na dobre. Systematycznie bierzemy udział w Pucharze Polski, który co roku rozgrywany jest w Gdańsku oraz w Mistrzostwach Polski, do których awansują najlepsze zespoły w kraju. Rozgrywkom często przygląda się selekcjoner reprezentacji Polski Mateusz Sroka, który po jednym z meczów zaprosił mnie na pierwsze zgrupowanie. Dla mnie jest to ogromne wyróżnienie, a zakładanie koszulki z orzełkiem dodaje skrzydeł i motywuje do pracy jeszcze bardziej. Wiadomo, że w naszych warunkach beach soccer to dyscyplina bardziej sezonowa, szczególnie intensywna latem. Na początku sierpnia zagram wspólnie z koleżankami na mistrzostwach Polski.
* Czujesz się spełniona jako piłkarka, czy masz jednak przeświadczenie, że mogłaś grać w pełni profesjonalnie?
- Na wstępie trzeba się zastanowić, czy w Polsce w ogóle mamy profesjonalną piłkę nożną kobiet? To jest dość kontrowersyjny temat. Ja uważam, że nie mamy. Jesteśmy jeszcze daleko w tyle za Europą i chociaż coraz większymi krokami idziemy do przodu, to jednak widać te dysproporcje. Kontrakty w klubach, nawet najlepszych zawodniczek w Polsce, nie przekraczają najniższej krajowej. Wysiłek i czas jaki wkładają kobiety w swój rozwój, nie mówiąc już o poświęceniu wielu życiowych spraw, są nieadekwatne do tego, w jaki sposób są one wynagradzane. Moim zdaniem, ciężko w ogóle jest mówić o czymś takim jak profesjonalna piłka nożna kobiet w naszym kraju.
Dlatego też coraz więcej zawodniczek decyduje się na grę za granicą. Każdego roku dziesiątki dziewcząt próbują swoich sił na Zachodzie. Niektóre po pół roku wracają, innym udaje się przebić. Dlatego tak ważne w tym wszystkim, aby stawiać na rozwój i szkolenie dzieci – dziewczynek. Większa ilość piłkarek na pewno zwiększy poziom, podniesie rywalizację, spowoduje większe zainteresowanie mediów, przyciągnie kibiców na trybuny. Mam nadzieję, że za parę lat będziemy już mogli mówić o profesjonalnej piłce nożnej kobiet. Ja tego nie doświadczyłam w swojej przygodzie z piłką. A wracając do pytania, nie żałuję w ogóle tego, że poświęciłam się rodzinie i zostałam „w domu”. I tak spełniam się sportowo.
* Miałaś jakieś trudne momenty na swojej sportowej drodze?
- Jak każdy piłkarz w swojej „karierze” nie obyło się bez słabszych chwil. Takimi są kontuzje, które mnie niestety nie ominęły. Najcięższą i najdłuższą w rekonwalescencji było złamanie kości piszczelowej i ubytkiem kości. Absencja od piłki, z przerwami na operacje, trwała blisko dwa lata. Dla człowieka, który od zawsze był aktywny ruchowo to był bardzo trudny czas. Chociaż w małym stopniu chciałam zminimalizować stracony czas i zapisałam się na siłownię. Tak, żeby wzmacniać pozostałe partie mięśniowe. Okazało się, że jest to tak uzależniające, ze jestem tam stałym bywalcem od ponad 10 lat (śmiech). Jeżeli nie zostałabym przy piłce nożnej to myślę, że dzisiaj byłabym jakimś instruktorem promującym zdrowy tryb życia i zachęcającym populację do takiej formy dbania o zdrowia.
* Tworzycie sportowe małżeństwo z Łukaszem Kozłowski, znanym trenerem i wieloletnim piłkarzem. Czy w waszym domu tematem przewodnim jest piłka nożna?
- Nawet jeżeli staramy się od tej piłki odpocząć, to w pewnym momencie ten temat musi się pojawić. Prędzej czy później temat piłki, treningów, meczów i tak musi się „przewinąć”. Śmiesznym faktem jest to, że zarówno ja, jak i Łukasz, graliśmy od zawsze na tej samej pozycji – napastnika. Oboje jesteśmy lewonożni… A jak wiadomo lewonożni wszystko wiedzą lepiej. Oczywiście żartuję, ale coś w tym chyba jest... Prawda jest taka, że oboje uwielbiamy wygrywać, więc o kompromis nigdy nie jest łatwo. Mimo wszystko wspieramy się nawzajem, Łukasz kibicuje mi oraz „moim” dzieciakom, a ja zespołowi, który aktualnie prowadzi. Ważne jest też wyrozumiałość związana z poświęceniem mnóstwa czasu na treningi, mecze i całą otoczkę związaną z trenowaniem innych. Tym żyje się przez cały czas. Myślę, że to iż dzielimy tę samą pasję, bardzo pomaga zrozumieć drugą osobę.
* Wasza córka też już stawia pierwsze kroki w piłkarskim światku. Pójdzie w twoje ślady?
- Nie oszukujmy się, ona nie miała wyjścia… A tak na poważnie – zapisaliśmy córkę w wieku 5 lat na zajęcia piłki nożnej. Trenowała z chłopcami, ale ta przygoda nie trwała niestety długo i zrezygnowała. Teraz od dwóch lat trenuje z dziewczynkami w grupie, której jestem trenerką. Mogłoby się wydawać, że ma łatwiej, ale tak to nie działa. Z uśmiechem na twarzy i dumą mogę powiedzieć, że Pola poszła w moje ślady i widzę, jaką radość sprawia jej gra w piłkę. A czy będzie kiedyś profesjonalną piłkarką? To nie jest najważniejsze, piłka nożna to przede wszystkim kształtowanie charakteru, nauka systematyczności i współpracy z grupą. Ja poświęciłam i wciąż poświęcam mnóstwo czasu na sport, na mecze wyjazdowe jeździmy po 400 kilometrów, jednak ani przez chwilę nie żałowałam, że to wybrałam. Wspomnienia, ludzie, miejsca, radość po wygranej i łzy po przegranej były i są tego warte. Takich pozytywnych aspektów z piłki życzę swojej córce i każdej przyszłej małej piłkarce.
Rozmawiał Radosław Marut
Komentarze obsługiwane przez CComment