ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Dziecko, rodzic, dorosły

Im jesteśmy starsi, tym częściej wracamy pamięcią do dzieciństwa. Jawi nam się ono jako kraina beztroski, radości, bezpieczeństwa, po której oprowadzają nas idealni rodzice (opiekunowie).

A przecież nie ma ludzi idealnych, zaś nasza przeszłość została utkana, zarówno z radosnych, jak i smutnych wydarzeń, zarówno miłych, jak i bolesnych. W przypadku części z nas, dorosłych, przeważały, niestety, te smutne i bolesne, mimo to takie osoby idealizują przeszłość, pozostając lojalne wobec rodziców. Po drugiej stronie znajdują się ci, którzy dopatrują się toksyczności, nawet tam, gdzie jej nie było, i również nie potrafią wyważyć. 

Mówi się, że każdy z nas ma w sobie coś z dziecka lub wewnętrzne dziecko. Niektóre panie twierdzą, że ta teoria dotyczy tylko mężczyzn. Zdarza się to samo płci pięknej, tylko rzadziej. Dlaczego? Może dlatego, że kobiety częściej wchodzą w rolę rodzica lub dorosłego, na co ma wpływ między innymi wychowanie. Ja-dziecko, ja-rodzic, ja-dorosły – takie formy przybierają schematy zachowania i odczuwania, współistniejące ze sobą, wyodrębnione w ludzkim ja, w każdym z nas. Na tej idei opiera się jedna z psychologicznych koncepcji stosunków międzyludzkich, stworzona przez Erica Berne’a analiza transakcyjna (AT). Według niej i podobnych teorii, ważne jest rozwinięcie każdej z tych form, w tym najważniejszej części naszego ja, zwanej wewnętrznym dorosłym. 

Słyszymy nieraz: „zajmij się swoim wewnętrznym dzieckiem”, „zaopiekuj się nim”. Ale nie każdy z nas to potrafi. Ci, którzy mieli bolesne i trudne dzieciństwo, czuli się niekochani, odrzuceni, zranieni, często wpadają w skrajności: albo za wiele od siebie wymagają, narzucają sobie rygor, za dużo pracują, a nawet wpadają w pracoholizm, stają się zbyt odpowiedzialni, albo rozpieszczają samych siebie, nie wymagają od siebie, nie stawiają sobie granic. Jedni wzięli się w karby i dokręcają sobie śrubę, drudzy są rozpuszczeni jak dziadowski bicz. Obie te postawy, jak twierdzi Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta, są „równie groźne dla naszego życia i dojrzewania”. Brakuje im umiaru, równowagi. W takich przypadkach pada sugestia, że najważniejszą formą właściwej opieki nad wewnętrznym dzieckiem jest psychoterapia. Inaczej może nam się nie udać rozwinąć w sobie wewnętrznego dorosłego. 

Kim on jest? „Jest to ta część w nas, która potrafi być bezstronnym obserwatorem i narratorem naszego życia i postępowania”, mówi Wojciech Eichelberger. „Wewnętrzny dorosły jest wolny zarówno od rodzicielskiej zasady powinności i obowiązku, jak i od dziecięcej zasady: chcę – nie chcę. Podejmuje własne, niezależne decyzje, tak by osiągnąć najlepszy efekt swoich działań. Dziecko i rodzica traktuje jak – wprawdzie zawsze pokłóconych – ale użytecznych doradców”. Rozwinięcie tej części naszego ja, bezstronnej, świadomej,  potrafiącej przekraczać własny charakter, postępującej zgodnie z okolicznościami jest konieczne, żebyśmy nadawali się do życia w świecie dorosłych. 

Inaczej wówczas wychowamy własne dzieci. Nie będziemy traktować ich instrumentalnie. Pomożemy im, na miarę swoich możliwości, rozwinąć ich potencjał, często różny od naszego, niezależnie od naszych ambicji, potrzeb i zranień. Bo, jak napisała Shefali Tsabary, psycholog, której słowa wyszukała mama dwojga dzieci Joanna Stopczyńska (dziękuję, Asiu): „Moje dziecko to nie sztaluga do malowania ani diament do szlifowania. Moje dziecko to nie trofeum, którym miałabym się dzielić ze światem ani odznaka za odwagę. Moje dziecko jest tutaj, aby poszukiwać, próbować i płakać”. A ja? Mam „pozwolić dziecku poszybować w górę”.

Komentarze obsługiwane przez CComment