Na Świętego Marcina nie tylko gęsina
Marsze, biegi, wystawy, prelekcje, artystyczne występy i sportowe rozgrywki, wspólne śpiewy, uroczyste nabożeństwa, ale też przekraczające coraz bardziej poznańskie rogatki świętomarcińskie rogale oraz gęsina w różnej postaci.
Tak mniej więcej można oddać ducha minionego weekendu, który upłynął dla wielu mieszkańców naszego regionu w atmosferze Narodowego Święta Niepodległości. A że ostatnio coraz głośniej – również w poprzednim numerze „TC” – o gęsinie, winie, piwie oraz różnych zwyczajach związanych z dniem św. Marcina (11 listopada), więc jest okazja, żeby w tym duchu przypomnieć co nieco z naszej mazowieckiej przeszłości. Przede wszystkim już od średniowiecza dzień św. Marcina był symbolicznym zakończeniem starego roku gospodarczego. Stąd zanim na stołach naszych przodków serwowano młode wino, uwarzone piwo czy pieczoną gęś najpierw trzeba było rozliczyć się z kontrahentami i pracownikami, a przede wszystkim zapłacić należne podatki oraz przekazać różnego rodzaju naturalia i spieniężone dziesięciny (te w naturze zbierano już od lata). Kiedy więc rok był urodzajny i dostatni, to i gęsiny oraz mięs wszelakich więcej na stole bywało, ale jak się trafił rok nieurodzaju, to tylko piwo stawiano, no i – niezawodne w takich chwilach – piwniczne zapasy mocniejszych trunków z lat urodzaju, żeby było co wspominać i nad losem swoim pobiadolić. Przed północą uczestnicy takich biesiad wszyscy już „braćmi” byli, a po północy co odważniejsi i trzeźwiejsi szli płoty i odrzwia malować, dając upust wewnętrznemu czy społecznemu buntowi.
O podatkach płaconych na św. Marcina, zwanych stąd „świętomarskimi”, odprowadzonymi do skarbu monarszego lub pańskiego przez posiadaczy domów oraz rzemieślników – ku pamięci tych, którzy chętnie o takich powinnościach zapominali – czytamy w niektórych średniowiecznych i nowożytnych przywilejach miejskich, np. w dokumencie lokacyjnym miasta Płocka, wydanym przez króla Kazimierza Wielkiego w 1361 r., a potem przez książąt mazowieckich w XV wieku odnawianym, w przywileju lokacyjnym miasta Pułtuska, Szreńska czy Wyszkowa. Z dokumentów tych wiemy, że wyjątkowo płacenie podatków przenoszono na dzień św. Mikołaja (6 grudnia) – tak było w Bielsku koło Płocka, czy na Boże Narodzenie (25 grudnia) – na przykład w Różanie, albo zbierano czynsze w dwóch ratach – tak było w Lipnie, gdzie podatek płacono na św. Marcina (11 listopada) i na św. Jerzego (23 kwietnia). Jeszcze więcej wiadomości – z konkretnymi sumami – zawierają nowożytne lustracje dóbr królewski z terenu Mazowsza. W lustracji województwa płockiego z 1565 r. czytamy, że mieszkańcy wspomnianego już miasta Bielska, poza podatkami oddawanymi staroście, płacili każdego roku na św. Marcina 15 florenów czynszu dla wikariuszy wieczystych z płockiej katedry. W tym samym roku mieszczenie płońscy od każdej włóki gruntu płacili czynsz wynoszący 64 grosze. Poza tym „z tegoż miasteczka także na św. Marcina czynszu z domów, z ogrodów, od szynków, od rzemiosł, od kramów itp. dają (…) wedle przywileju miejskiego [wydanego przez księcia Siemowita IV] w sumie 59,6 florenów”. Z podatków mieszczan rajcy płońscy przekazywali w dniu św. Marcina 15 florenów dla wikariuszy wieczystych płockiej katedry oraz 10 florenów dla altarzysty odprawiającego msze przy ołtarzu św. Katarzyny w tejże katedrze. Natomiast szewcy płońscy poza rocznym podatkiem świętomarskim zobowiązani też byli do oddawania staroście w naturze z każdej posiadanej włóki 14 korców owsa. W sąsiedniej wsi Dzierzążnia kmiecie od każdej włóki płacili na św. Marcina czynsz w wysokości 36 groszy. W Kępie czynsz świętomarski wynosił 24 grosze od włóki i 4 kapłony (koguty). W Mławie z każdego domu mieszczanie płacili świętomarskie w wysokości 9 denarów, z czego 2/3 przypadało królowi, a 1/3 wójtowi. Również każdy z mławskich rzemieślników, a było ich w mieście blisko pół tysiąca, płacił na św. Marcina po 9 denarów, z czego trzy denary przypadały wójtowi, a sześć szło do skarbu królewskiego. Natomiast w pobliskiej Modle podatek świętomarski płacony przez tamtejszych kmieci wynosił 18 groszy od włóki. Oczywiście to tylko wybrane przykłady, i to z jednego roku, ale już one pokazują, co w mentalności naszych przodków, i to przez całe wieki, łączyło się z dniem św. Marcina i powszechnym na Mazowszu oraz w Koronie podatkiem (czynszem) świętomarskim.
Nie brakowało już wtedy na mazowieckich stołach gęsiny, która była o 1/3 droższa od koguta i o 2/3 do kury. Droższe od drobiu były z kolei owce, hodowane na wełnę i dwa razy do roku strzyżone, a także krowy, z których jedna kosztowała tyle co sześć owiec. Lustracje starostwa płockiego z XVI wieku wspominają też o winie pochodzącym z leżących nad Wisłą winnic (dzisiejsza dzielnica Płocka Winiary), a także o browarach, w których ważono lokalne piwo. Ale my wróćmy do gęsiny. We wsi Dziarnowo (gm. Stara Biała) – należącej do starostwa płockiego – w 1565 r. było wytyczonych włók 32, ale osiadłych było tylko 21. Siedzący na nich kmiecie każdego roku na św. Marcina płacili czynsz, a do tego oddawali do skarbu królewskiego – poprzez starostów – po 6 korców pszenicy, 9 korców owsa, dwa koguty, jedną gęś oraz 15 jajec. Sporo gęsi naliczono na folwarku w Płońsku, gdzie miejscowy starosta w 1616 r. miał 14 krów, jednego byka, pięć jałowic, pięć jałówek, pięć źrebiąt, dwa byczki, dziewięć cieląt, cztery świnie, sześć prosiąt, siedem kogutów, 13 kaczek i aż 31 gęsi. We wsi Biała na św. Marcina oddawano z każdego półwłóczka ziemi uprawnej po dwa kapłony (koguty) i po jednej gęsi. Przy czym kapłonów w sumie oddano 104, każdy warty po 3 grosze, a gęsi – 52, każda po 3 grosze. Trafiały one na dwór starostów, a także na dwór króla. A o potrzebach dworu królewskiego niech świadczą listy zakupów dla kuchni ówczesnych Wazów, którzy uchodzili za wstrzemięźliwych w jedzeniu i piciu. Na takiej liście z 2 stycznia 1633 r. – to były normalne zakupy – odnotowano 4 ćwierćtusze wołowe, 3 cielęta, 2 barany, 10 tłustych kapłonów, 18 kur „oprawnych”, 10 tłustych gęsi, jednego indyka, 3 prosięta, 4 kuropatwy, 2 jarząbki, 12 kwiczołów, 6 kurcząt, wreszcie 30 innych „nienazwanych ptaszków”. Jak widać ptactwo i drób dominowały na stole Wazów i ich dworzan. Kiedy jednak świętowano wielkie uroczystości, to wówczas ich stoły uginały się od różnych delicji, wśród których gęsina zajmowała poczesne miejsce. Jeśli bowiem wierzyć kanclerzowi Albrechtowi Radziwiłłowi, na koronację księżnej Cecylii Renaty Habsburżanki (pierwszej żony Władysława IV Wazy), która odbyła się w Warszawie w 1637 r., przeznaczono na potrzeby stołów kilkaset wołów, 20 tysięcy gęsi i 40 tysięcy kogutów. Były więc wówczas gęsi w modzie, a ich obecność nie tylko na stołach królewskich, biskupich czy szlacheckich była czymś normalnym. Również w domach mieszczan mazowieckich, a nawet w chałupach kmieci z północnego Mazowsza, pieczona gęś – przynajmniej na świętego Marcina (stąd nazywana „gęsią świętomarcinową”) – była przez wieki tradycyjnym daniem, utożsamianym z siłą (duchem) wegetacji. Gęsie pierze zaś – ze względu na swą wielkość i sprężystość – uważano za najlepszy wsad do pościeli puchowej, gwarantującej przyjemny i wygodny sen. Kiedy więc płacone na świętego Marcina podatki niejedną szkatułę czy kieszeń mocno nadwyrężały to smak gęsi pieczonej w owocach miał tę stratę nieco osłodzić i dać siłę (werwę) na udane interesy i urodzaje w nowym roku gospodarczym.
Komentarze obsługiwane przez CComment