O mazowieckich judaizantach
Tydzień temu pisałem o obrazie Jana Matejki „Przyjęcie Żydów”, który – przypomnijmy – przedstawia pierwszych w naszych kraju osadników żydowskich na tle płockiej katedry, a także o obecności gmin izraelickich na północnym Mazowszu w średniowieczu i na progu nowożytności. Dziś chciałem nieco uwagi poświęcić dość wyjątkowej grupie mieszkańców Mazowsza, których zwykło nazywać się „judaizantami”.
Były to osoby, które będąc chrześcijanami, zafascynowane zazwyczaj Biblią oraz obrzędowością żydowską, chciały powiązać pewne elementy jednej i drugiej religii, przez co narażały się w swoich środowiskach na zarzut przejścia na judaizm. Zjawisko to występowało w Polsce głównie w XVI wieku, a najbardziej chyba rozpoznaną jak do tej pory grupą zwolenników judaizantyzmu byli właśnie mieszkańcy północnego Mazowsza. Ilu było ich wszystkich trudno oszacować, ale zapewne nie za wielu. Najwięcej wiemy o tych, którzy żyli w XV i XVI wieku, gdyż swoim zachowaniem i poglądami przyciągali uwagę „prawowiernych” mieszkańców Mazowsza, po czym ich sprawy trafiały przed sądy kościelne. I właśnie dzięki temu znamy najstarszy przykład judaizantyzmu w Polsce, który dotyczy Mazowsza, a dokładnie pewnego mieszkańca Pułtuska.
Owym najstarszym znanym w Polsce judaizantem był Stanisław Gandek z Pułtuska. Jego sprawa była omawiana na posiedzeniu kapituły katedralnej płockiej 9 września 1471 r. i stąd wiemy, że uważał on religię żydowską za doskonalszą od chrześcijańskiej i do tego podawał w wątpliwość niektóre dogmaty, twierdząc między innymi, że za sprawą kapłana w czasie mszy nie dokonuje się prawdziwe przeistoczenie hostii w Ciała Chrystusa, a Maryja nie była dziewicą, lecz zaszła w ciążę i urodziła dziecko jak każda inna kobieta. Te śmiałe, jak na tamte czasy, poglądy – być może zrodzone pod wpływem husytyzmu, jak uważają niektórzy historycy – zaniepokoiły płockich prałatów i kanoników, ale spotkały się z dość szybką reakcją. Biskupie miasto Pułtusk nie mogło sobie bowiem na coś takiego pozwolić. Dlatego sprawą zajął się oficjał pułtuski (sędzia kościelny), mistrz Tomasz z Książa, z którego nakazu Stanisław Gandek został wtrącony do więzienia i dość szybko odwołał swoje poglądy, przyjmując na siebie publiczną pokutę. Przez siedem kolejnych niedziel bez odzienia i ze sznurem na szyi prosił wchodzących do kościoła o modlitwę i przebaczenie, natomiast przez siedem piątków pościł o chlebie i wodzie. Ponadto zobowiązał się nakarmić i napoić trzech ubogich, a jeżeli nie dałby rady, to mógł wyświadczyć ten uczynek miłosierdzia wobec dwóch lub jednego potrzebującego.
Kiedy wybuchła reformacja i jej echa trafiły do Polski dało się odczuć wyraźny wzrost zainteresowania judaizantyzmem. Słyszymy wtedy o sprawie Katarzyny Weiglowej (Malcherowej), krakowskiej mieszczanki, wdowie po miejscowym kupcu i rajcy miejskim Melchiorze, która za swoje odstępstwo od katolicyzmu została 19 kwietnia 1539 r. spalona na stosie. Był to jedyny tego rodzaju przypadek w Polsce, który notabene Jan Matejko uwiecznił na swojej akwareli namalowanej w 1859 r. „Spalenie mieszczki krakowskiej Katarzyny Malcherowej”. W tym samym czasie zarzuty o judaizantyzm znowu pojawiły się na Mazowszu, ale tu miały zupełnie inny kontekst. Wiemy o dwóch judaizantach z tego okresu, którzy z zawodu byli cyrulikami, zwanymi wtedy „chirurgami”. Jeden z nich to Ambroży z Mławy, a drugi to Maciej z Sierpca. Co ciekawe sprawa pierwszego z nich ciągnęła się ponad 20 lat, a może nawet 30 lat, gdyż poza gremium kościelnym znalazła się również na posiedzeniu sądu grodzkiego na zamku ciechanowskim w 1559 r. Jak się bowiem okazuje żona Ambrożego z Mławy, Dorota Bakałarzówna, była córką Jana Bakałarza z Ciechanowa. Imiona dwojga ich dzieci – być może najstarszych – Aleksego i Urszuli świadczą, że Ambroży nie był z pochodzenia Żydem. Natomiast imiona czwórki jego synów (Jakuba, Abrahama, Dawida i Szymona) mogły być już związane z judaizantyzmem ich ojca.
Z cytowanych akt kapituły katedralnej płockiej wiemy, że jego sprawa omawiana była na posiedzeniach tego gremium od 4 maja 1534 r., a zapewne już wcześniej na kapitule 9 września 1533 r. (tu określony jako „quidam Iudeus de Mlawa scandalosus blasphemator”), po czym kolejny raz pojawiła się na kilku posiedzeniach w roku 1539 i 1543 oraz na początku lat pięćdziesiątych (1550-1553). Ambrożemu zarzucano, że wielokrotnie jawnie dysputował o sprawach wiary i propagował religię mojżeszową wśród mławskich mieszczan, przez co „wielu do judaizmu przywiódł”, postów nakazanych nie zachowywał, gardził sakramentami Kościoła, a także w obrzędach niedzielnych i w uroczystościach kościelnych nie uczestniczył. Za to z miejscowymi Żydami świętował szabat oraz Paschę i zwykł gromadzić się razem z nimi w mławskiej synagodze. Dodajmy, że z treści ostatniego zarzutu jaki mu postawiono w 1551 r. mamy pewność, że w tym czasie istniała już synagoga w Mławie. Również na tym samym posiedzeniu kapituły katedralnej płockiej 4 maja 1551 r. omawiana była sprawa cyrulika/chirurga Macieja z Sierpca, który podobnie jak jego kolega po fachu z Mławy, został przed biskupem oskarżony o judaizantyzm. Jednak więcej już w aktach kapituły o nim nie ma mowy, co może sugerować, że jego sprawa mogła zostać dość szybko rozwiązana. Jeżeli natomiast Ambroży z Mławy trwał w swoich poglądach i siał zgorszenie wśród wiernych parafii mławskiej latami, to można z tego wnioskować, że musiał być osobą wpływową w mieście oraz posiadać silną protekcję (może nawet królewską), ale że i sami Mławianie wobec niego byli tolerancyjni, co być może wynikało z jego profesji lub pozycji. Jak widać, w przeciwieństwie do Krakowa, nikomu wtedy na Mazowszu nawet do głowy nie przyszło, aby zapalać „stosy”, a akta sprawy Ambrożego z Mławy oraz Macieja z Sierpca dowodzą, że nie tylko oni utrzymywali normalne stosunki towarzyskie czy zawodowe z ludnością żydowską zamieszkujące wspomniane miasta, ale wśród judaizujących w tym czasie znajdowali się inni mieszczanie oraz okoliczna szlachta. Być może był to jeden z przejawów charakterystycznego dla okresu reformacji poszukiwania nowych form religijności. Zjawisko to musiało być na tyle częste, że sprawa szerzącego się judaizantyzmu trafiła na obrady synodu prowincjonalnego w Piotrkowie (1551), a także wracała na posiedzenia kapituły katedralnej oraz pojawiała się na synodach diecezjalnych, jeszcze w czasach biskupa Ferdynanda Wazy w połowie XVII wieku, który w tym zakresie przypomniał o konieczności ograniczenia kontaktów chrześcijan z Żydami, poza wyjątkowymi sytuacjami, a także zakazu wspólnego ucztowania, czy wspólnego mieszkania przedstawicieli obu religii. Jak to jednak na Mazowszu bywa: prawo swoje, a życie swoje.
Komentarze obsługiwane przez CComment