ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

O pławieniu czarownic

W minionym tygodniu uczestniczyłem w międzynarodowej konferencji naukowej na uniwersytecie w Würzburgu poświęconej historii tortur i zakazowi stosowania tortur w Europie Środkowej.

Jak się okazało wśród 20 referatów, które zostały na niej wygłoszone przez historyków i historyków prawa z różnych krajów europejskich aż pięć dotyczyło procesów o czary w dawnej Europie, w tym również w Polsce. Niewątpliwie jest to dowód na niesłabnący wśród badaczy trend do podejmowania coraz to nowych studiów – choć wydaje się, że materiał źródłowy (archiwalny) został już w tym zakresie rozpoznany – nad zagadnieniami związanymi z szeroko rozumianą problematyką procesów o czary, a także tego, co dotyczy magii i zabobonów w dawnych wiekach. Poza ustawodawstwem synodalnym metropolii gnieźnieńskiej na temat procesów o czary, które prezentowałem w czasie obrad, szczególną uwagę moich koleżanek i kolegów zwróciła tzw. próba wody (łac. „iudicium/proba aquae frigidae”), zwana w języku staropolskim „pławieniem”. Postanowiłem więc, że właśnie pławieniu czarownic na dawnym Mazowszu poświęcę dzisiejszy felieton. 

Zacznę od tego, że w średniowiecznym procesie karnym i cywilnym „próba wody” była jednym z często stosowanych środków dowodowych w czasie tzw. sądów bożych (ordaliów), mających dowieść winy lub niewinności osoby oskarżonej. Początkowo próbę tę wykorzystywano przy oskarżeniach o różne przestępstwa, ale z czasem stała się ona środkiem dowodowym przede wszystkim w procesach o herezję i czary. Ślady jej stosowania odnajdujemy między innymi w zbiorze prawa niemieckiego z pierwszej połowy XIII wieku („Zwierciadle Saski”"), ale również w najstarszym zwodzie prawa polskiego spisanym sprzed 1320 r. Choć przy opisie tej próby w różnych źródłach napotykamy różne jej warianty, ale generalnie sprowadzała się ona do wrzucenia skrępowanej osoby do wody w rzece, jeziorze, stawie, a niekiedy nawet do większej kadzi (beczki), w której znajdowała się woda. Ci, którzy po wrzuceni szli na dno uważani byli za niewinnych, natomiast utrzymujący się na powierzchni wody uważani byli za winnych, gdyż miało to świadczyć o ich pakcie z siłami nieczystymi. Już w XIII wieku pojawiły się jednak pierwsze wątpliwości co do zasadności stosowania próby zimnej wody. Dlatego w dekretach soboru laterańskiego IV z 1215 r. zabroniono duchownym w ogóle brać udziału w „sądach bożych”. W 1222 r. papież Honoriusz III zabronił również wójtom i sędziom świeckim z terenu państwa zakonu krzyżackiego stosowania ordaliów, w tym wspomnianej próby zimnej wody, po czym w 1234 r. papież Grzegorz IX zasadę tę umieścił w zbiorze prawa „Liber extra” i od tej pory norma ta obowiązywała w całym Kościele. Również władcy świeccy w tym okresie zaczęli wydawać dekrety zakazujące stosowania próby wody czy próby ognia. Praktyka w tym zakresie bywała jednak różna. Co ciekawe, o ile inne ordalia prawie całkowicie zanikły w okresie późnego średniowiecza, o tyle próba zimnej wody nie tylko przetrwała, ale swój prawdziwy renesans zaczęła przeżywać w Europie od połowy XVI wieku. 

W okresie nowożytnym wspomniana praktyka dotyczyła niemal wyłącznie procesów o czary, przy czym nie była ona już uznawana przez sądy za dowód winy lub niewinności oskarżonych, lecz jedynie jako przesłanka do wszczynania lub odstępowania od procesu przeciwko tym osobom, ewentualnie stosowania lub niestosowania wobec nich tortur. Na szeroką skalę stosowano ją w XVII i w pierwszej połowie XVIII wieku w Niemczech, Francji, Holandii, Szkocji, Szwajcarii, w krajach skandynawskich, na Węgrzech, a także w państwie polsko-litewskim. Przykładem może być oskarżenie o czary pewnej kobiety z Nieszawy koło Torunia (około 1550 r.), którą siłą wyciągnięto z kościoła franciszkanów, zawleczono nad Wisłę i poddano „pławieniu”. Co prawda nie wiemy, jak ta próba się skończyła dla oskarżonej, ale dla burmistrza Nieszawy i ławników sądu miejskiego, którzy stanęli z tego powodu przed sądem biskupim we Włocławku, skończyło się to nałożeniem wysokiej kary pieniężnej oraz obłożeniem interdyktem (klątwą) miasta. Podobnych wzmianek z Mazowsza z tego okresu brak, choć warto zauważyć, że mniej więcej takie same zarzuty jakie spotkały ławników z Nieszawy postawiono w 1501 r. przed sądem biskupim płockim, przed którym Jakub Gunka z Płońska oskarżył Macieja Marchewkę z Płocka, że ten jako ławnik płocki „za pomocą tortur uśmiercał zawsze czarowników”. Owego Macieja Marchewkę znamy z najstarszej (zachowanej) księgi ławniczej miasta Płocka z lat 1489-1517 i niewykluczone, że procesy toczące się wówczas przed sądem miejskim, w których on uczestniczył, były poprzedzane pławieniem osób oskarżonych o czary, a on sam za swoje praktyki – podobnie jak ławnicy z Nieszawy – został przez sąd kościelny ukarany. O stosowaniu na Mazowszu w tym okresie  „pławienia czarownic” pośrednio dowodzą synody diecezjalne, które wyraźnie tej praktyki zabraniały. Natomiast brak wzmianek na temat pławienia w zaledwie kilkunastu znanych nam dziś fragmentach akt procesowych z XVIII wieku wynika z faktu – co słusznie podkreśliła już kiedyś Małgorzata Pilaszek – że kiedy sprawy te trafiły do sądów miejskich, przed którymi rozpoczynała się właściwa (spisana w aktach) procedura sądowa, lub kiedy przekazywano je sądom kościelnym, nie trudzono się już opisywaniem pławienia, zorganizowanego wcześniej spontanicznie przez chłopów, okoliczną szlachtę bądź mieszczan. Zresztą o powszechności tej praktyki na Mazowszu wspominają różne pisma autorów z XVII i  XVIII wieku.  
Wraz ze wzrostem liczby procesów o czary na Mazowszu w okresie nowożytnym zakazy wszczynania tych procesów przez sądy świeckie oraz stosowania „próby wody” przed procesem pojawiają się w statutach synodalnych diecezji płockiej oraz w listach pasterskich i innych rozporządzeniach miejscowych biskupów. Przykładem mogą być statuty biskupa Andrzeja Stanisława Załuskiego z 1733 r., w których nakazuje – powołując się na uchwały sejmowe i reskrypty królewskie (w tym reskrypt Augusta II Mocnego wydany w 1727 r. specjalnie dla diecezji płockiej) – że procesy osób posądzonych o czary winny odbywać się przed sądem kościelnym, a nie przed sądem świeckim i nie powinny one być związane z „pławieniem” osób oskarżonych o czary oraz ich torturowaniem. Również w dodatkach do uchwał synodalnych biskup zamieścił zarządzenie, że cztery razy w roku plebani winni z ambon przypominać wiernym o tym zakazie, gdyż zdarza się w wielu miasteczkach i wsiach na Mazowszu, że „burmistrzowie i wójtowie, nie tylko nauki prawa nie mający”, ale często nawet nie umiejący czytać i pisać, „wdają się w sądy względem czarownic z wielkim niebezpieczeństwem, jak to się nieraz trafia, że niewinne osoby na ciężkie tortury, a czasem i śmierć, potępiają”. Stąd wszystkie te sprawy winni oni przekazywać do większych miast, gdzie „na sądach ludzie uczeni i rozumni zasiadają”, nie mówiąc już o tym, że oskarżenia o czary winny być rozpatrywane przez sądy kościelne. 

Jak wyglądała praktyka w tym zakresie? Opisywane przeze mnie już kiedyś procesy czarownic z okolic Płońska, a także znane tylko częściowo – ze względu na zniszczenie w czasie ostatniej wojny większości ksiąg miejskich i wiejskich z terenu Mazowsza – odnotowane przez historyków w XIX i na początku XX wieku procesy z Wyszogrodu, Mławy, Koziebród czy Kiełbowa, wyraźnie pokazują, że rozporządzenia biskupie były w tym zakresie potrzebne, gdyż sądy świeckie w XVII i XVIII wieku dopuszczały się wielu nadużyć. Natomiast, gdy sprawy te przekazywano sądom kościelnym osoby oskarżane były z reguły uniewinniane. Przykładem niech będzie sprawa Marianny Milewskiej z parafii w Różanie, która w 1725 r. została oskarżona przez sąd miejski, że jest czarownicą i od 12 lat ma kontakty z „siłami nieczystymi”. Gdy jej sprawę przekazano sądowi kościelnemu, wówczas biskup Andrzej Stanisław Załuski orzekł, że podejrzana nie może być skazana na jakąkolwiek karę, gdyż oskarżenia jej stawiane nie są poparte racjonalnymi dowodami. W związku z tym została ona uniewinniona i uwolniona. Nie wszystkie jednak czarownice tego okresu, które nie zostały odesłane przed sąd kościelny, takiego uniewinnienia się doczekały, często ginąc na stosie. Ale o tym w następnym felietonie.

Komentarze obsługiwane przez CComment