ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

O pułtuskiej nauczycielce i warszawskich dzieciach w Ravensbrück

1 sierpnia o godzinie 17.00 w Warszawie i w wielu polskich miastach – już tradycyjnie – zawyją syreny, będą bić kościelne dzwony, ludzie i samochody zatrzymają się na chwilę, aby minutą ciszy uczcić pamięć o ludziach i o tym wyjątkowym wydarzeniu sprzed blisko 80 lat jakim było Powstanie Warszawskie.

Jak każdego roku chciałem więc kilka myśli poświęcić temu właśnie wydarzeniu. Jednak dziś nie o samym powstaniu chcę pisać, ale o kobietach walczącej Warszawy, z których wiele zostało po upadku powstania wywiezionych do niemieckich obozów, w tym do obozu koncentracyjnego dla kobiet w Ravensbrück. O ich losach dowiadujemy się między innymi ze wspomnień pułtuskiej nauczycielki, Ireny Lachowskiej-Kurowskiej, wydanych niedawno przez Krzysztofa Łukawskiego i Krzysztofa Wiśniewskiego, w książce „W szponach nadludzi”. Autorka tych wspomnień, która została aresztowana przez Niemców 6 kwietnia 1940 r. w Pułtusku, w ramach akcji skierowanej przeciwko polskiej inteligencji, i przez obóz przejściowy w Działdowie trafiła na prawie 5 lat do Ravensbrück, wojnę szczęśliwie przeżyła, a jako świadek tego co działo się we wspomnianym obozie, pisała między innymi: 

„Pierwsze dni sierpnia – wieści z kraju o powstaniu w Warszawie. Nierówna walka, ale walka przeciw okupantowi. Następne złowrogie wieści: rozstrzeliwania, wysiedlanie cywilnej ludności, bombardowanie miasta. Jesteśmy przerażone tymi wiadomościami i sercem wybiegamy do walczącej Warszawy. Wszędzie: w pracy, w bloku, przy posiłkach, na ulicy obozowej wszystkie Polki mówią o jednej sprawie – powstaniu. Martwimy się o los walczących, martwimy się o los stolicy i o naszych bliskich tam się znajdujących. Spodziewamy się lada dzień transportu kobiet z Warszawy. Rzeczywiście, na początku września przychodzi Zugang [transport – L.Z.] z Warszawy. Dowiadujemy się, że ze Starego Miasta, między nimi wiele handlarek. (…) Po nich przyjeżdżały inne transporty z Warszawy, ale już nie tak zasobne. Od nich dowiadujemy się o blaskach i cieniach powstania. Więcej było tych cieni: bestialskie egzekucje, deportacje, upadek powstania i bombardowanie na rozkaz Hitlera w celu zagłady miasta. Jak bardzo nas te wieści przygnębiały i jak mocno je przeżywałyśmy. Z powodu napływu do obozu coraz to nowych transportów warszawianek, musiałyśmy opuścić blok dwudziesty dziewiąty. Blok ten zajęły nowo przybyłe. Nas, to znaczy dotychczasowe mieszkanki tego bloku, rozbito i przeniesiono do innych bloków.

Z warszawianek, które przyjechały do obozu, tworzone są transporty do fabryk, dużo ich wyjechało, ale dużo jeszcze znajduje się w obozie. Pewnej niedzieli na jesieni, gdy z grupą innych niewiast spacerowałam po obozie, któraś z Polek rzekła nam, żeby się zebrać w bloku, bo przyjdą dwie warszawianki zaśpiewać nam pieśń partyzancką. Czym prędzej zebrałyśmy się w miejscu wolnym w jadalni. Dużo kobiet spacerowało, więc dla nas było trochę miejsca. Wypełniłyśmy przestrzeń wolną w jadalni. Z łóżek, jak z lóż, patrzyły na nas siedzące tam o czarnych jak heban włosach Włoszki i Hiszpanki. Przyszły dwie młode dziewczyny, zaśpiewały i popłynęła polska pieśń Rozszumiały się wierzby płaczące… Słuchałyśmy jej w skupieniu, oczarowane. Dziewczęta po skończeniu tej zaśpiewały inną piosenkę, ale nam w uszach wtedy i później szumiały nasze polskie wierzby rosnące na polskiej ziemi, mówiące o szczytnej roli i ciężkiej doli polskiego partyzanta.

Idę do bloku warszawianek – dwudziestego szóstego. Rozmawiam z nimi o powstaniu. Jest to teraz niewyczerpywalny temat, ciągle o tym mówimy i słuchamy ich opowiadania. Wiele z nich jest mocno przygnębionych, nawet zrozpaczonych. Opowiadają, jak straciły całe swoje mienie, wyszły z domu, jak stały. Inne zrozpaczone, bo nie wiedzą o losie swojej najbliższej rodziny. Snują różne, najgorsze przypuszczenia. W obozie los je prześladuje nadal: młodsze są wzywane do rewiru, przeprowadzają na nich jakieś zabiegi ginekologiczne, po których czują się niedobrze, mają boleści. Tam znowu rozpacz innej natury: widzę kobietę zapłakaną. Mówią mi, że urodziła dziecko w rewirze, ale już go nie ma. Inne matki warszawianki dzieliły ten sam los: przychodząc do rewiru, widziały swoje dzieci często spłakane, leżące do połowy nago, nie przewijane i głodne. Opiekę nad nimi sprawowały Niemki-więźniarki. Polki-pielęgniarki pracujące w rewirze nie miały do maleństw dostępu. Nic więc dziwnego, że niemowlaki wymierały w szybkim tempie i w dużym procencie, a matki po kątach płakały, nie mogąc w cierpieniu swych maleństw nic ulżyć”.

Przerażający i wzruszający obraz popowstańczej gehenny polskich kobiet, które miały ponieść karę za odwagę podniesienia ręki do walki z niemieckim okupantem. Jak wspominała doktor Wanda Półtawska, również jedna z więźniarek w Ravensbrück, z powstańczej Warszawy przybywały nieraz kobiety w ciąży, które potem rodziły swe dzieci w obozie. Niemcy robili wszystko, aby ich dzieci nie przeżyły. Jednak polskie więźniarki, często z narażeniem własnego życia, uratowały około trzydzieściorga z tych dzieci. Od Wandy Półtawskiej, dziś już ponad stuletniej kobiety, wiemy również, że pierwszymi transportami z powstańczej Warszawy, które trafiły do obozu w Ravensbrück – potwierdzają to historycy badające dzieje tego obozu – były właśnie dzieci. W jednej ze swoich książek, opisujących obozowe losy, doktor Półtawska pisała: „A potem była Warszawa. Nie sposób opisać, jak przeżywałyśmy powstanie! Nasze ukradkiem podsłuchiwały komunikaty radiowe, czasem udało się ukraść gazetę. Nie wiadomo było, jakie wieści są prawdziwe, ale wnet przyszły wiadomości autentyczne. Olbrzymie transporty ewakuowanych z Warszawy, kobiety ciężarne, dzieci… Dzieci zjawiły się pierwsze. Polskie dzieci! Kobiety oszalały… Cóż mówić! Tyle lat nie widziałyśmy dziecka. (…) Od przyjazdu Warszawy było w obozie coraz więcej dzieci, polskich, cygańskich, jakichś zabłąkanych żydowskich, w wieku do trzynastu lat. Z czasem ich liczba urosła do 350. Za wszelką cenę chciałyśmy jakoś uprzyjemnić im żywot”.

Wygląda więc na to, że „warszawskie dzieci” (ale czy same?) były pierwszymi świadkami powstania, którzy pojawili się w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. I pomyśleć, że to te same dzieciaki, o których jeszcze kilka tygodni wcześniej powstańcy śpiewali tę wyjątkową i jedną z najpopularniejszych wtedy piosenek (powstańczych pieśni) „Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój”.

Komentarze obsługiwane przez CComment