ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Z życia prowincyi. Sierpień

Prowincya może mieć bardzo różne oblicza, więc nie jest pożądane za bardzo ją ujednolicać.  Ale żeby mieć właściwą perspektywę, czasem trzeba się od tej prowincyi oderwać. I to właśnie czynię, kiedy ten tekst piszę.

Jestem w mieście chyba najodleglejszym od prowincyi, jakie mogę sobie wyobrazić. To – San Francisco. Codziennie jest tu kilka wydarzeń kulturalnych i innych imprez, w których chciałbym uczestniczyć, gdzie chciałbym być, choć w okresie wakacyjnym są one rzadsze. Trzeba tylko na to znaleźć czas.

Ale tym razem nie o tym chcę pisać. Zastanawia mnie co innego. To mianowicie, jak z prowincyi, małego prowincjonalnego miasta można się przebić do światowej metropolii? Jeden przykład przychodzi mi na myśl natychmiast, bo właśnie przejeżdżałem obok domu w Oakland, gdzie mieszkał, ale to przypadek wewnętrznie amerykański. Poeta, Michael McClure przyjechał do San Francisco z niedużego miasteczka w stanie Kansas, uchodzącym za ostoję prowincyi w Ameryce, i w wieku dwudziestu trzech lat wziął udział w odczycie w Six Gallery, przechodząc do historii – obok Allena Ginsberga i kilku innych poetów – jako współtwórca ruchu beatników.

Myślę o tym dość perfidnie, bo z góry wiem, jaka będzie moja następna myśl, a to dlatego że stoję na parkingu Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley i wpatruję się w miejsce parkingowe zarezerwowane kiedyś dla Czesława Miłosza. Można powiedzieć, że to właśnie Miłosz mógłby uchodzić za wzorcowy przykład przebicia się z małej litewskiej wsi do najwyższego zaszczytu, a więc – nagrody Nobla. Nie mogę się tu powstrzymać przed przytoczeniem mojego ulubionego akapitu z miłoszowskich „Widzeń nad Zatoką San Francisco”, w którym wieszcz przepięknie ilustruje pamięć o swojej prowincyi: 
Kiedyś, bardzo dawno temu, idąc ulicą polskej wioski, popadłem w zadumę na widok kaczek taplających się w nędznej kałuży. Zastanowiło mnie to, bo tuż obok w olszynach płynęła śliczna rzeczka. Dlaczego one nie idą do rzeczki – zapytałem siedzącego na przyzbie starego chłopa. Odpowiedział: Ba, żeby one wiedziały”.

Wymowa tego krótkiego fragmentu zawiera się w końcówce: „Ba, żeby one wiedziały”. Istotą prowincyi jest niewiedza. Dlatego tak ważne jest kształcenie i rozwijanie osobowości, aby zdać sobie z tej niewiedzy sprawę, i to nie tylko tej niewiedzy swojej własnej, ale też – czyjejś. Właśnie tu, w San Francisco, wiele lat temu, w dziwnych okolicznościach, i to w dużym stopniu dzięki lekturze Miłosza, zdałem sobie sprawę z niewiedzy pewnego narodu o swoim okrutnym losie. Byli to i są amerykańscy Indianie. Przeciętny, ale też – wykształcony Amerykanin kompletnie nic o nich nie wie, takoż i ja, jako przybysz, długo pozostawałem w nieświadomości, myśląc że to bohaterowie powieści „Winnetou” Karola Maya. Dopiero dzięki wizycie w księgarni City Lights, w 1995 roku, i książce „Reservation Blues” Shermana Alexie, przejrzałem na oczy.

Badając sprawę trochę głębiej, oprócz Shermana Alexie i wielu innych autorów pochodzenia indiańskiego, odkryłem poetkę Joy Harjo, która nawet złożyła kiedyś wizytę w Polsce (było to ok. roku 2000 na Krakowskich Spotkaniach Poetów). Obojgu tym autorom zajęło parę dziesięcioleci, żeby się przebić z głębokiej prowincji rezerwatu do głównego nurtu literatury na kontynencie amerykańskim i uświadomić czytelnikom całkowite fiasco narodu kompletnie pozbawionego tożsamości. Gdyby ktoś chciał o tym więcej poczytać, to zapraszam do lektury pełnego tekstu pt. „Sherman Alexie i Joy Harjo – czyli zemsta Indianina” w wakacyjnym numerze Odry (7-8/2023).

Jeśli odniesiemy się do prowincyi w polskiej literaturze, to chyba nikt bardziej precyzyjnie w nią nie wniknął niż Witold Gombrowicz, sam urodzony, jak ktoś się wyraził „w feudalnej posiadłości wiejskiej”, w Małoszycach na Kielecczyźnie. Jak pisał wyjątkowy znawca Gombrowicza, Jerzy Jarzębski: „Gombrowicz ze swej prowincjonalności robił stały użytek – to powracając w kraj lat dziecinnych i rysując sceny ze swego życia w rzeczywistości ziemiańskiego dworku, to znów dowodząc, że szlachecka krytyka wartości, tzn. krytyka dokonywana z punktu widzenia konsumenta dóbr kultury bardzo by się zadufanym w swoją naukową sublimację systemom myślowym przydała.” (Źródło – strona internetowa Muzeum Gombrowicza.)

Komentarze obsługiwane przez CComment