Powstańczy epizod biskupa Jana
Uroczyste obchody rocznicowe, nabożeństwa za poległych i zmarłych, nowe tablice pamiątkowe, inscenizacje, wystawy, koncerty, wspólne śpiewanie powstańczych pieśni, a także prawdziwy wysyp „powstańczej literatury” w księgarniach i na stoiskach z książkami, i to nawet w nadmorskich kurortach, gdzie sezon letni w pełni, to niewątpliwie czytelny znak, że Polska pamięta.
Mimo trwającej olimpiady i towarzyszących jej emocjom, różnych wydarzeń politycznych i urlopowych wyjazdów, pamięć o powstaniu warszawskim pozostaje żywa. Tym bardziej jest to budujące, że całymi latami mówienie o powstaniu było niemile widziane w niektórych środowiskach, często wypaczane w oficjalnych publikacjach i szkolnych podręcznikach – zgodnie zresztą z wytycznymi ówczesnej „polityki historycznej” – a wszechobecna cenzura nie pozwalała na publikowanie utworów niektórych walczących w powstaniu poetów oraz innych przedstawicieli pokolenia Kolumbów, działających w konspiracji, zaliczając ich do niegodnych pamięci twórców „faszyzujących”. Wiele szczęścia pod tym względem – nie wchodźmy w szczegóły – miał Krzysztof Kamil Baczyński czy Tadeusz Borowski, ale już znacznie mniej Tadeusz Gajcy, Miron Białoszewski czy Roman Bratny. Natomiast kto z uczniów szkół średnich okresu PRL, czy studentów polonistyki w niektórych szkołach wyższych, znał wtedy twórczość Zdzisława Stroińskiego, Andrzeja Trzebińskiego, Wacława Bojarskiego czy Wojciecha Mencla? Co najmniej od ćwierćwiecza pod tym względem wiele się zmieniło, co nie zmienia faktu, że powstanie warszawskie, to wyjątkowe wydarzenie w najnowszych dziejach Polski, ciągle skrywa wiele tajemnic i spotyka się z różnymi ocenami nie tylko historyków, ale również świadków, których z roku na rok coraz bardziej ubywa.
Podążając śladami wydarzeń sprzed 80 lat, które rozegrały się na ulicach Warszawy, chciałem dziś przedstawić jeden z powstańczych epizodów w życiu człowieka wyjątkowego, który nie tylko przeżył czas powstania w samym centrum stolicy, ale również w okresie powojennym pamięć o powstańcach przekazywał kilku pokoleniom młodzieży, wielokrotnie podkreślając ich odwagę i męstwo w swoich katechezach, kazaniach i konferencjach, a niekiedy też w osobistych wspomnieniach, choć trzeba przyznać, że do zbyt wylewnych – poza gronem osób zaufanych – nie należał. Tą postacią był biskup Jan Wosiński, kapłan naszej diecezji wyświęcony trzy miesiące przed wybuchem drugiej wojny światowej, który w latach 1962-1964 zarządzał diecezją płocką jako administrator apostolski, a potem przez 30 lat pełnił w niej posługę biskupa pomocniczego.
W chwili wybuchu wojny 25-letni wówczas ks. Jan Wosiński pracował jako prefekt w parafii w Pułtusku. Wiosną 1942 r., na skutek ostrzeżenia przed kolejną falą aresztowań duchowieństwa przygotowywaną przez Niemców, razem ze swoim kolegą z pułtuskiej placówki, ks. Ludwikiem Lewandowskim, który potem zginie w powstaniu warszawskim, przedostał się przez „zieloną granicę” na teren Generalnego Gubernatorstwa. Krótko pracował w kościele św. Anny w Warszawie, po czym wyjechał do diecezji kieleckiej, a potem do swojej rodzinnej parafii w Niedośpielinie, na terenie diecezji częstochowskiej. Dzięki pomocy pallotyna, ks. Alfonsa Męcikowskiego, w marcu 1943 r. ksiądz Wosiński objął obowiązki kapelana w zakładzie wychowawczym dla dziewcząt, prowadzonym przez siostry urszulanki szare na Powiślu w Warszawie, w domu przy ul. Tamka 30. W działającym w podziemiu gimnazjum i liceum pedagogicznym uczył religii i łaciny, a także spowiadał i głosił kazania w kościele św. Krzyża oraz prowadził rekolekcje i dni skupienia dla studiującej na tajnych kompletach młodzieży. W tym czasie nawiązał kontakt z Armią Krajową, stając się jednym z kapelanów okręgu warszawskiego, a także organizował i prowadził spotkania dyskusyjne dla podchorążych NSZ w Wilanowie, zapoznając swoich słuchaczy z zagadnieniami z katolickiej nauki społecznej. U sióstr urszulanek poznał też legendarnego kapelana podziemia ks. Jana Zieję ps. Wojciech/Rybak. Od czasu do czasu odwiedzał też Zakład dla Ociemniałych w Laskach pod Warszawą, gdzie od września 1943 r. do lipca 1944 r. funkcję kapelana pełnił jego starszy kolega, ks. Ludwik Lewandowski. Właśnie tam po raz pierwszy spotkał się z ks. Stefanem Wyszyńskim, kapelanem AK ps. Radwan III.
Po wybuchu powstania 1 sierpnia 1944 r. dom sióstr urszulanek przy ulicy Tamka 30 został przystosowany na potrzeby szpitala dla walczących, schroniska dla bezdomnych, a ponadto siostry zorganizowały w nim kuchnię i jadalnię dla powstańców oraz ludności cywilnej. W jego murach w tym czasie przebywało dziesięć sióstr, sześćdziesiąt wychowanic, około czterdziestu rannych (w tym jeden Niemiec) i pięćdziesięciu bezdomnych. W sumie ponad 150 osób, którym duchowej opieki udzielali dwaj kapelani – ks. Alfons Męcikowski i ks. Jan Wosiński. Jak wspominała przełożona tego domu, s. Augustyna Szczepańska, wszyscy domownicy żyli jak w rodzinie: „Wspólna modlitwa i wspólny posiłek, wspólne przeżycia i chwile nalotów. Jedno serce – ciągle ufające i pełne wiary, często krwawiące, lecz dumne ze swych poległych synów”. Od początku września 1944r. dom sióstr urszulanek był pod ciągłym ostrzałem Niemców, a na całej ulicy dochodziło do trzech, czterech nalotów dziennie. W tym czasie ksiądz Wosiński nie tylko duchowo wspierał powstańców, ale pomagał też w opiece nad rannymi, a także przygotowywał ich na śmierć oraz chował poległych i zmarłych. Jak wspominał po latach, był świadkiem śmierci wielu młodych ludzi, ale zawsze mówił o nich, że choć zginęli, to jednak odnieśli duchowe zwycięstwo, i porównywał ich do kwiatów, które co dopiero zdążyły zakwitnąć, a już musiały umierać. W czasie pożaru domu urszulanek, który wybuchł 14 września 1944 r. na skutek uderzenia pocisków niemieckich oraz sowieckich (z Pragi), razem z innymi gasił płonące trzecie i drugie piętro budynku. Kiedy powstanie chyliło się ku upadkowi, a ewakuacja zakładu stała się koniecznością, dzięki kontaktom księdza Męcikowskiego udało się zorganizować dwie karetki do przewiezienia najciężej rannych oraz siedem wozów konnych, którymi wywieziono pod osłoną dymów i pożarów pozostałych mieszkańców domu przy ulicy Tamka. Wśród sióstr i uczennic, które otrzymały zezwolenie na wyjście z miasta znajdował się również ks. Jan Wosiński. Po wielotygodniowej tułaczce, przez Pruszków i Ołtarzew, razem z ocalonymi podopiecznymi trafił do domu zakonnego pallotynów na Jaszczórówce w Zakopanem, gdzie pozostał pracował przez kilka miesięcy. W połowie lutego 1945 r. wrócił do swojej diecezji, a o trzech latach okupacyjnej tułaczki zwykł mówić, że było to jego „drugie seminarium duchowne”, które ostatecznie uformowało go jako kapłana.
Pracując po wojnie jako prefekt w Pułtusku, a potem w Sierpcu (do 1950 r.), ksiądz Wosiński często nawiązywał do swoich wojennych i powstańczych doświadczeń. Był wyjątkowo wymagającym prefektem, co po części wynikało z jego dotychczasowych przeżyć i specyficznej troski o młodzież, którą czekały kolejne doświadczenia okresu stalinowskiego. Jego dom był zawsze dla młodych otwarty. Z jego korespondencji z okresu sierpeckiego, przechwyconej częściowo przez UB wynika, że niektórym wychowankom, którzy podjęli po wojnie studia, pomagał finansowo. W czasie pracy w Sierpcu bardzo mocno związał się z tamtejszym proboszczem i dziekanem, ks. Ludomirem Lissowskim, który podobnie jak on pracował w czasie okupacji w stolicy i to właśnie on 3 czerwca 1942 r. w kościele Świętej Trójcy na Solcu pobłogosławił małżeństwo Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i Barbary Drapczyńskiej, urodzonej w Wieczfni Kościelnej, gdzie przed wojną ksiądz Lissowski był proboszczem. Przy stole na sierpeckiej plebani ksiądz Wosiński poznał wiele szczegółów z życia poety i jego najbliższych. Z kolei w okresie „odwilży popaździernikowej”, kiedy można już było bardziej otwarcie o powstaniu warszawskim mówić – pełniąc wtedy obowiązki ojca duchownego w płockim seminarium duchownym (od 1954 r.) – ksiądz Wosiński starał się kultywować wśród seminarzystów pamięć o młodych bohaterach minionej wojny. Wyrazem tego był między innymi jego udział w zorganizowaniu 2 października 1958 r. wieczoru pamięci o ofiarach powstania warszawskiego, połączonego ze śpiewem piosenek powstańczych i harcerskich. To była jedna z tych nielicznych okazji, kiedy wobec zgromadzonej w Sali Biskupów młodzieży duchownej opowiadał o powstaniu i walczących w stolicy powstańcach, owych „kwiatach, które dopiero co zdążyły zakwitnąć, a już musiały umierać”.
Komentarze obsługiwane przez CComment