Wędrujące baraki
Historia niemieckiego poligonu, a właściwie to olbrzymiego kompleksu wojskowego funkcjonującego w latach 1940-1945 między wsiami Nosarzewo Borowe, Krzywonoś i Zalesie, pasjonuje wiele osób, o czym można co pewien czas przekonać się czytając lokalną prasę, przeglądając różne strony internetowe, ale również śledząc najnowsze publikacje historyków i prace popularnonaukowe dotyczące ostatniej wojny.
Nie chciałbym więc kolejny raz pisać o poligonie wojskowo-ćwiczeniowym pod Mławą (Truppenübungsplatz Mielau), o którym już kiedyś pisałem na łamach TC, ale skupić się na powojennych dziejach tego, co po nim zostało, a dokładnie na drewnianych „barakach z Nosarzewa”. O ile wielkie betonowe budowle i różne murowane pozostałości tego poligonu, dziś już mocno zniszczone, ale jednak w części zachowane, pasjonują głównie amatorów historii wojskowości, o tyle niemniej ciekawa wydaje się historia zabudowy drewnianej, która na terenie poligonu wznoszona była przez kilka lat – często rękami więźniów i jeńców – i osiągnęła pod koniec wojny dość pokaźne rozmiary. Dobrze widać je wszystkie na krążących w internecie rosyjskich zdjęciach lotniczych (szpiegowskich) z czasu wojny, a jeszcze lepiej na sporządzonym na ich podstawie rosyjskim planie z połowy lipca 1944 r. Rzeczywiście – kompleks imponujący, starannie zaplanowany, w dużej mierze składający się z drewnianych baraków o różnym przeznaczeniu. I to owe baraki już od wielu lat przyciągały moją uwagę – choć na miejscu dawnego poligonu właściwie nie ma po nich śladu – a to dlatego, że od dzieciństwa słyszałem, że ten czy inny drewniany budynek, który mi pokazywano, czy o którym opowiadano różne historie, to był właśnie „barak z Nosarzewa”. Najpierw słyszałem o nich, i widziałem je na własne oczy, w rodzinnej Mławie, potem w czasie wędrówek po okolicznych miejscowościach, od kilkunastu lat słyszę o nich również od mieszkańców Ciechanowa, Przasnysza, Żuromina, Duczymina, a nawet od osób wspominających odbudowującą się po wojnie Warszawę. Czy to możliwe?
Rosyjski plan zabudowy poligonu w Nosarzewie (1944)
Odpowiedź brzmi – tak. „Baraki z Nosarzewa” to prawdziwy, choć nie zawsze zauważany w gąszczu różnych powojennych historii, epizod dziejów północnego Mazowsza. Z jednej strony potwierdzają to liczne relacje świadków, którzy pamiętali wiele szczegółów z akcji „przenoszenia baraków”, pozyskiwania również innych materiałów budowalnych pochodzących z „oficjalnej” rozbiórki poligonu, niekiedy też ze zwykłego „szabru”, a z drugiej strony dokumenty, zwłaszcza te z pierwszych miesięcy po zakończeniu wojny, obecnie stanowiące zasób Archiwum Państwowego w Warszawie, wraz z jego oddziałami w Mławie i w Pułtusku, które w pełni potwierdzają autentyczność opowieści o „wędrujących barakach”. Warto jednak dodać, że widoczne na rosyjskich zdjęciach z 1944 r. baraki z Nosarzewa, Krzywonosi czy Mchowa, nie wszystkie dotrwały do końca wojny. Część z nich została zniszczona przez rosyjskie lotnictwo, część spłonęła w czasie przesuwania się linii frontu w styczniu 1945 r., inne zaś zniszczyli sami Niemcy w czasie wysadzania w powietrze części zabudowy poligonowej. Kiedy więc w styczniu 1945 r. na terenie byłego poligonu pojawili się żołnierze Armii Czerwonej i NKWD losy tego miejsca nie były jeszcze ostatecznie rozstrzygnięte. Teren ten był penetrowany przez kilka miesięcy przez Sowietów, a w części dawnego poligonu urządzono nawet obiekt pomocniczy dla obozów NKWD w Ciechanowie i Działdowie, do którego kierowani byli chorzy więźniowie, którymi opiekował się doktor Henryk Milchert, lekarz aresztowany w Koronowie. Stan ten trwał zapewne do maja 1945 r. Dopiero od miesięcy letnich rozpoczęto właściwą akcję likwidacji poligonu oraz rozbiórki i przewożenia ocalałych baraków oraz nadających się do wtórnego wykorzystania materiałów budowlanych. Zniszczone miasta i wioski północnego Mazowsza, zwłaszcza z terenu powiatu mławskiego i przasnyskiego oraz częściowo ciechanowskiego, z których w latach 1940-1941 Niemcy wysiedlili miejscową ludność w związku z budową wspomnianego tu poligonu, wymagały teraz odbudowy. Rodziny, które po czterech czy pięciu latach tułaczki wracały do swoich gospodarstw, przekonywały się niejednokrotnie, że po ich domach i zabudowaniach gospodarskich nie było śladu. Doświadczyła tego na przykład rodzina państwa Kowalczyków z Duczymina, która po zakończeniu wojny najpierw mieszkała w domu życzliwych im sąsiadów, a potem przez prawie 10 lat gnieździła się w części budynku gospodarczego, wzniesionego właśnie z drewna pochodzącego z rozbiórki baraków z Nosarzewa. Podobnych przykładów na opisywanych terenach było mnóstwo, o czym świadczą zarówno relacje świadków, jak i oficjalne sprawozdania starostów słane do Urzędu Wojewódzkiego. Dodam, że dla wielu rolników już sam transport „darowanego im” przez państwo drewna z Nosarzewa do miejscowości oddalonych czasami o kilkadziesiąt kilometrów, był nie lada wyzwaniem. Skąd wziąć podwodę, skoro Niemcy zrabowali im cały dobytek, a i Rosjanie do jesieni 1945 r. prawie bezkarnie pokazywali co to znaczy „wyzwolenie po sowiecku”?
Baraki z Nosarzewa w centrum Mławy (lata sześćdziesiąte)
Poza potrzebami mazowieckich rodzin niemniej ważne były potrzeby wynikające ze zniszczonej infrastruktury gminnej i miejskiej. Stąd oficjalne prośby władz samorządowych o przydział drewna i możliwość „przewiezienia” baraków z Nosarzewa. W nowo pobudowanych barakach z odzyskanego drewna urządzano potem szkoły, internaty, świetlice, czytelnie, sale kinowe, strażnice, domy cechowe, warsztaty rzemieślnicze, sklepiki i kioski, w których można było kupić „mydło i powidło”, pijalnie piwa, a także wiele innych potrzebnych dla codziennej egzystencji lokali. Tak właśnie w jednym z drewnianych „baraków z Nosarzewa” jeszcze w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku miała swoją siedzibę Szkoła Podstawowa nr 2 w Mławie (barak stał na obecnym Osiedlu Sienkiewicza), do lat sześćdziesiątych w jednym z takich baraków przy ulicy Nowotki w Mławie miał swoją siedzibę Cech Rzemiosł Różnych, a w samym centrum miasta w drewnianych barakach z Nosarzewa, zwanych przez miejscowych „budkami”, mieli swoje zakłady miejscowi rzemieślnicy oraz mieściły się w nich różne sklepiki, a na Targowicy można było się piwa napić (niestety dla mojego pokolenie była wtedy dozwolona tylko oranżada od Bendycha, ale za to w jakich butelkach!). We wspomnianym już Duczyminie z drewna po dawnym baraku niemieckim zbudowano pierwszy budynek miejscowej szkoły powszechnej (dziś szkoła ta mieści się w pięknym, nowym gmachu i nosi imię ówczesnego jej ucznia – o. Honoriusza Kowalczyka), a dzieci odtąd nie musiały już chodzić do szkoły w sąsiedniej miejscowości. W Ciechanowie jeden z baraków służył przez kilka lat jako internat szkolny. Inne były przerobione na magazyny. W Przasnyszu i Żurominie, ale także w innych miejscowościach, przez wiele lat „budy” służyły jako zakłady rzemieślnicze i sklepiki. Ich powojenne dzieje to naprawdę pasjonująca historia i może warta oddzielnego opracowania, do którego już dziś zachęcam kogoś z młodych historyków. Pomyśleć, co się działo w tych barakach w czasie wojny, jak ocalały, a jakie historie związane są z ich powojennymi dziejami ? Pewnie niejedna ich tajemnica do dziś znana jest tylko najbardziej wtajemniczonym. I to jest właśnie piękne w tych „wędrujących barakach”.
Komentarze obsługiwane przez CComment