ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Wesele na Kurpiach

Pisząc tydzień temu o jubileuszu Teatru Dramatycznego w Płocku, jedynej tego rodzaju instytucji kultury w naszym regionie, wspomniałem o znacznie starszej metryce tego teatru, którego początki datuje się na 1811 r.

Teatr ten już w XIX wieku – mimo okresowych problemów – cieszył się dużą popularnością wśród mieszkańców północnego Mazowsza oraz był inspiracją dla amatorskiego ruchu teatralnego. Z niego też wyszło wiele osób znanych potem w całym kraju, jak wspomniana już kiedyś przeze mnie Mira Zimińska-Sygietyńska, która jako siedmioletnia dziewczynka, córeczka dekoratora teatralnego Jakuba Burzyńskiego i jego żony, Marii, szatniarki w teatrze, debiutowała na płockiej scenie w 1908 r., grając dziecko w sztuce Gabrieli Zapolskiej „Ich czworo”. Dodam, że również z płockiego środowiska teatralnego wywodzi się inne „dziecko sceny”, czyli Maciej Cempura, znany chyba najbardziej jako Szymek Solejuk z serialu „Ranczo” (rolę tę zaczął grać jako dziesięciolatek), absolwent Państwowej Szkoły Muzycznej w Płocku i Akademii Teatralnej w Warszawie (Wydział Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku), daleki od typowego dla jego „branży” celebryctwa, aktor, muzyk oraz lalkarz, który jest synem pary płockich długoletnich aktorów Teatru Dramatycznego, Szymona i Doroty Cempurów. Z kolei, gdy chodzi o sztuki, z których płocki teatr był najbardziej znany, to – poza wspomnianymi już spektaklami z lat osiemdziesiątych minionego wieku – chciałem przypomnieć dziś o najpopularniejszej sztuce tego teatru okresu międzywojnia jakim było „Wesele na Kurpiach”, autorstwa ks. Władysława Skierkowskiego, w reżyserii Tadeusza Skarżyńskiego. A wszystko zaczęło się tak…

Na rok przez „zamachem majowym”, a dokładnie 1 maja 1925 r., do podpłockiej parafii św. Jakuba w Imielnicy przyszedł młody proboszcz, ks. Władysław Skierkowski. Choć był znanym już badaczem i dokumentalistą folkloru kurpiowskiego, stawiającym pierwsze kroki w Towarzystwie Naukowym Płockim, to jednak głównym jego zadaniem była budowa kościoła parafialnego. Jak się okazało wyzwaniu temu sprostał w ciągu dziesięciolecia – mimo wielu kłopotów i kryzysu gospodarczego – a 16 czerwca 1935 r. biskup Leon Wetmański uroczyście konsekrował nową świątynię (kto przypuszczał, że za sześć lat obaj zginą w obozie niemieckim w Działdowie? – byli rówieśnikami, kolegami z seminarium, w chwili śmierci mieli 55 lat). Ksiądz Skierkowski pełniąc obowiązki proboszcza w Imielnicy, a wcześniej w niedalekim Ciachcinie, w wolnych chwilach oddawał się swoim pasjom, a zwłaszcza utrwalaniu i propagowaniu kurpiowskiego folkloru. Kiedy tylko nadarzyła się okazja i miał trochę wolnego czasu, chętnie wyjeżdżał na swoje kurpiowskie wojaże. W styczniu 1928 r. pojawił się tam kolejny raz, tym razem z ówczesnym dyrektorem teatru płockiego, Tadeuszem Skarżyńskim, co oczywiście nie było przypadkowe. Już wcześniej bowiem, po jednym z odczytów księdza Skierkowskiego w Towarzystwie Naukowym Płockim, obecna tam dyrektorka Gimnazjum Żeńskiego w Płocku, Marcelina Rościszewska, zwróciła się do niego z prośbą, czy nie podjąłby się „napisania na scenę wesela kurpiowskiego w tej formie, ażeby uczniowie i uczennice miejscowych szkół średnich mogli zagrać je w teatrze”. Choć sztuka była więc pomyślana początkowo jako przedstawienie dla celów szkolnych, to jednak pod wpływem Tadeusza Skarżyńskiego, świeżo przybyłego do Płocka aktora z Teatru Polskiego w Warszawie, postanowiono przerobić ją dla potrzeb płockiego teatru. Dlatego właśnie nowy dyrektor razem z proboszczem z Imielnicy udali się na Kurpie, aby dokładniej zapoznać się z ludowymi obrzędami weselnymi, a przede wszystkim zdobyć oryginalne stroje kurpiowskie. Z kolei dzięki płockim nauczycielom muzyki, Faustynowi Piaskowi i Władysławowi Macurze, udało się rozpisać na orkiestrę kilkadziesiąt pieśni kurpiowskich zebranych przez księdza Skierkowskiego, nieodzownych dla przygotowywanej sztuki. I tak na rynku księgarskim ukazało się libretto „Wesela na Kurpiach” (wydrukowane w płockiej Drukarni Braci Detrychów), a 10 marca 1928 r. w Teatrze Miejskim w Płocku odbyła się uroczysta prapremiera. Spektakl od razu okrzyknięto sukcesem, a bilety na jego premierę już kilka dni wcześniej wyprzedano w całości. W teatrze pojawili się przedstawiciele władz miejskich i powiatowych, a także biskup Antoni Julian Nowowiejski oraz przedstawiciele lokalnej inteligencji. Ponieważ „Wesele” chcieli obejrzeć także inni mieszkańcy Płocka, a także ludzie przyjeżdżający z dalekich okolic, postanowiono, że będzie ono wystawiane przez kolejnych kilka tygodni. Od marca od początku maja grano je 13 razy, a potem na jesieni i w zimie. W recenzji sztuki, jaka ukazała się w „Dzienniku Płockim”, o znamiennym tytule „Wielki dzień Teatru Płockiego”, Kazimierz Mayzner pisał: „Po raz pierwszy zdaje się teatr nasz wystąpił z rzeczą zupełnie nową, oryginalną i w formie tak doskonałej, że może być ona wystawiana na każdej scenie naszej czy nawet zagranicznej, mając zapewniony taki sam sukces, jak u nas”. I wkrótce słowo ciałem się stało.

Po Płocku przedstawienie trafiło do Włocławka, Warszawy, Wilna i wielu innych scen teatralnych w kraju. Płocki zespół teatralny był zapraszany także do Czechosłowacji, Francji, Belgii, Włoch i Stanów Zjednoczonych. W sumie – jak obliczyła Barbara Konarska-Pabiniak – odbyło się przed wojną 500 przedstawień. Wkrótce po warszawskiej premierze sztuki w Sali Związku Zawodowego Kolejarzy (Teatr Ateneum), 13 lipca 1928 r. wszystkie ówczesne stacje Polskiego Radia transmitowały „Wesele na Kurpiach” w programie wieczornym, a 27 sierpnia sztukę wystawiono na krajowych uroczystościach dożynkowych w Spale, w obecności prezydenta Ignacego Mościckiego, który otrzymał od aktorów pamiątkowy album Teatru Miejskiego w Płocku. W 1933 r. płocka Drukarnia Braci Detrychów wydała – dostępne jeszcze w wielu bibliotekach – nowe wydanie „Wesela na Kurpiach”, określonego jako „widowisko ludowe w czterech obrazach ze śpiewami i tańcami”. W dedykacji proboszcz z Imielnicy napisał: „Moim Kurpikom z puszczy Zielonej z wyrazami serdecznej podzięki za chętne nucenie pieśni swych i goszczenie mnie w swych podwojach”. Już wtedy ksiądz Skierkowski, chłopski syn, rodem z Głużka – miejscowi mówią i piszą „z Głużku” – brylował w całym kraju, a jego sztuka, wystawiana także przez działający przy parafii amatorski zespół teatralny, przynosiła coraz więcej datków na budujący się kościół. Sypały się pochlebne recenzje w prasie, nagrody dla zespołu Teatru Miejskiego w Płocku i przede wszystkim podziw dla wiejskiego proboszcza spod Płocka. Nawet Adam Grzymała-Siedlecki (ten od Reymonta także) wkrótce po premierze „Wesela na Kurpiach” w Warszawie, w recenzji, jaka ukazała się w „Kurierze Warszawskim” pisał: „Dla mnie osobiście to skromniutkie przedstawienie, z jakim do stolicy zjechał prowincjonalny, płocki teatr, było najważniejszym wydarzeniem sezonu. Mieliśmy w teatrach warszawskich w dwunastu miesiącach ubiegłych świetne wieczory, interesujące sztuki, dostojnych aktorów, znakomite kreacje, ale ani jedna z pozycji repertuarowych nie była tak świeża, tak nieoczekiwana, a tak własna z punktu widzenia kultury polskiej”. Także niezbyt przychylny – mówiąc delikatnie – kręgom kościelnym Tadeusz Boy-Żeleński, pisał w „Kurierze Porannym” w numerze z 31 sierpnia 1928 r., że sztuka ta „jest czynem równie oryginalnym, jak szczęśliwym, a oryginalność polega tu nie tylko na ślicznych strojach i swoistej grze, ale przede wszystkim na niezwykle śmiałym i czystym stosunku do teatru”. Bo, jak podsumował ten jeden z najwybitniejszych wówczas krytyków teatralnych: „Nic tu nie jest przestylizowane, nic nie jest uszminkowane niby naiwnością. Wszystko jest tak jak trzeba”. Być może i taki właśnie był przedwojenny Teatr Miejski w Płocku, ówczesny zespół teatralny, a na pewno ks. Władysław Skierkowski, męczennik obozu w Działdowie. Tak się składa, że tydzień temu, w czasie uroczystości w Działdowie, wspominaliśmy ofiary tego niemieckiego i sowieckiego obozu, również te związane z „Weselem na Kurpiach”. Bo niestety wojna zazwyczaj niszczy wszystko i nikogo nie oszczędza. Ale pamięć o wielkich chwilach płockiego teatru i jego ludziach trwa, i tylko co pewien czas trzeba ją ożywiać.

Komentarze obsługiwane przez CComment