Zaczęło się
Ledwo swoją dzielnicę opuściłam i z utartej ścieżki zeszłam, by do sąsiedniego miasta się udać, a tu już na trasie zaczęli mi się przypominać i o moją uwagę zabiegać.
Niemal na każdym wydarzeniu, w którym uczestniczyłam, ktoś z nich się pojawiał, a czasem i kilkoro. Po dwóch dniach pełnych wrażeń, a i spotkań rozmaitych, trzeciego odpocząć musiałam. Za to małżonek porcję bodźców w tym samym klimacie mi zafundował, a wszystko razem sprawiło, że sen (niechciany) miałam. Ale po kolei.
Zaczęło się od radia słuchanego w podróży. Głosy, jak rozpoznaliśmy z kolegą, należały do kandydatów. Program inny znaleziony, gra muzyka, gdy po lewej stronie przy wyjeździe z miasta twarz znajoma na nas patrzy. Nieco dalej, po prawej to samo, choć już inna twarz, znana tylko z banerów i plakatów, a nie ze spotkań, imprez i wydarzeń jak pierwsza. Zajęta rozmową z kolegą nie rozglądałam się, więc mniejsze banery, jeśli gdzieś wisiały, przeoczyłam, a większe mi się w oczy nie rzuciły. Docieramy do jednego z moich ulubionych miast. Życzenia i gratulacje składa wieloletni i znany poseł, minister. Gospodarza województwa zastępuje gospodarz jednego z ościennych powiatów. Gdy schodzi ze sceny, ktoś pół żartem, pół serio zauważa, że nie wspomniał o jednym. On wyjaśnia, że nie to miejsce i nie ten czas, z czym się zgadzam. Śledzący listy wyborcze, w tym nasi czytelnicy, wiedzą, że wspomniany samorządowiec na nich się znalazł, a konkretnie na tej częściowo koniczynką ozdobionej. Wśród uczestników spotkania dało się wypatrzeć i innych kandydatów, być może absolwentów szkoły. Nikt nikogo do niczego nie przekonywał, a jubileusz minął w taki sposób jak na jubileusz przystało. Później na żadne osoby z list się nie natknęłam.
Drugiego dnia słyszymy z kolegą, tym razem nie w radiu, tylko na uroczystej sesji, nazwiska parlamentarzystów. Senator z partii rządzącej już tu bywał, pani poseł z koalicji podobno też, ale zapewne rzadziej, bo nasze ścieżki się nie przecięły. Po sesji posłanka idzie w korowodzie po najdłuższym (brukowanym) rynku w Europie, senator znika, bo ma dwa lub trzy miasta do odwiedzenia. Na jednej z ulic można spotkać pułtuską warszawiankę, która również, co nie dziwi, z koalicji kandyduje. Drogą niespodziewaną, bardziej pod szyldem ludowców niż partii przyszłości, kroczy znany lekarz, sportowiec i honorowy obywatel. Za to z ludowcami nie po drodze, tylko z konfederacją, radnemu miejskiemu w żołnierskim mundurze. Obaj są, a jakże! Jest i kandydatka trzecią drogą idąca, której jedną literę w nazwisku media zmieniają; nam się nie zdarzyło. Z lewicy czy innych list znajomych lub znanych z plakatów twarzy nie widzę. Niektórzy wędrują w korowodzie, za doktorem panie ubrane w koszulki z jego nazwiskiem i numerem na liście, a i ulotki mają. Czy to właściwy czas i miejsce na to? Wydarzenie goni wydarzenie, dziennikarze w pędzie, kandydaci też. Poseł, minister w innej części regionu, ma wrócić w niedzielę.
Trzeciego dnia nie możemy jechać, choć w programie kolejne ciekawe wydarzenia. Mąż w ramach relaksu serwuje mi serial „Ranczo” z odcinkami, w których na plan pierwszy wysuwają się kandydaci: dwoje na wójta, a jeden, prezes na prezydenta kraju. Z internetu wyskakują kandydaci, ale nie nasi, kandydatki z koalicji chwalą się wizytą w różnych miastach, nie wspominają o Pułtusku. Wieczorem wolę poczytać książkę. Śnią mi się listy, a na jednej z nich widnieje moje nazwisko, w związku z czym mam jakąś trasę do przejechania. Budzę się i gdy uświadamiam sobie, że to tylko sen, witam nowy dzień uśmiechem.
Komentarze obsługiwane przez CComment