ZZ, czyli znikające i zakazane
Wydawało się, że gdy człowiek żyje pół wieku, niewiele go zdziwi czy zaskoczy. Tymczasem zaskoczyła mnie informacja, jaką podzielił się ze mną mój mąż
. Nie dotyczyła ona coraz bardziej aktywnych i coraz częściej pojawiających się znienacka w różnych miejscach kandydatów ani sposobów prowadzenia kampanii, bo tu już chyba mnie nic nie zaskoczy. Choć może? Ale o tym innym razem. Dotyczyła za to rzeczy czy dóbr znikających z półek. Nie, nie są to ostatnie w tym sezonie jagodzianki ani nowy zapach znanej firmy czy ubrania, garnki, ręczniki dobrej jakości pojawiające się w supermarkecie. Te, o których wspomniał mąż, znikają nie dlatego, że są tak potrzebne czy pożądane przez konsumentów, lecz z powodu zakazu.
W ciągu ośmiu miesięcy zniknęło lub ma zniknąć z półek niemal dwa tysiące dóbr. Dóbr kultury, jak możemy określić książki. Zakazano bowiem tysiąc dziewięćset piętnaście tytułów. Ta właśnie liczba współcześnie zadziwia. Gdzież nasila się cenzura i książki mogą zostać zakwalifikowane do kategorii ZZ, jak pozwolę sobie w skrócie określić znikające i zakazane tytuły? Któż o tym decyduje? Już spieszę państwa poinformować. Cenzura ma się dobrze i hula po bibliotekach w „najdoskonalszej demokracji świata”, jak bywają nazywane Stany Zjednoczone Ameryki, a zakazy wprowadzają władze lokalne, stanowe lub szkolne, o czym co roku zawiadamia Amerykańskie Stowarzyszenie Bibliotek (ALA). Zastrzega ono w sporządzonym w tym roku raporcie, że dane o liczbie wycofanych z bibliotek książek są zapewne bardzo zaniżone, bo dokument opiera się na informacjach medialnych lub indywidualnych zgłoszeniach. Już zaniżone dane wskazują, że liczba zakazów jest najwyższa w dwudziestoletniej historii stowarzyszenia. Co dziwi i zatrważa, jedna osoba może przyjść i zażądać usunięcia z biblioteki nawet stu tytułów, gdy wcześniej zgłaszała obiekcje co do jednego lub kilku z tej samej serii jak to było w przypadku cyklu o Harrym Potterze.
ZZ – do tej kategorii zakwalifikowano i żądano wycofania z bibliotek takich tytułów jak: „Najbardziej niebieskie oko” Tony Morrison, piszącej o historii rasizmu laureatki Literackiej Nagrody Nobla, „Rzeźnia numer pięć” Kurta Vonneguta, „Między światem a mną”, nagrodzonej National Book Award książki Ta-Nehisi Coates'a, a nawet klasyki dramatu jak „Hamlet”, „Makbet” czy „Romeo i Julia” Williama Szekspira. Nie zawsze zakazu domagają się rodzice czy władze, czasem czynią to sami uczniowie. Wydawałoby się, że kto jak kto, ale młodzi ludzie są ciekawi świata i otwarci na różne sposoby przedstawiania rzeczywistości, tymczasem można się pomylić. Kilkoro uczniów w stanie Południowa Karolina oczekiwało zakazania mającej formę listu ojca do syna książki „Między światem a mną” afroamerykańskiego twórcy, ponieważ sprawiła, że „czują wstyd, iż są biali”. Efekt: tytuł wycofano ze szkolnego programu. Szczęścia nie miała i nie ma „Rzeźnia numer pięć” Kurta Vonneguta, przez wielu uznana za jedną z najważniejszych powieści antywojennych w historii literatury. Palona w Południowej Dakocie i w Michigan w 1973 r., w ostatnich latach ciągle pojawia się na listach ZZ w USA. Spójrzmy dalej i szerzej. W kilkunastu krajach Azji i Afryki zakazano powieść „Szatańskie wersety” Salmana Rushdiego. W 1989 r. została wydana fatwa, która napiętnowała książkę i autora oraz każdego, kto przyłożył rękę do jej rozpowszechniania. Pisarzowi wielokrotnie grożono śmiercią, w ubiegłym roku ledwo przeżył atak nożownika.
O tym przypomina odbywający się w Stanach w ostatnim tygodniu września Tydzień Zakazanych Książek, znak protestu wobec naruszania wolności czytania. Mam wrażenie, że my tego rodzaju wolności nie doceniamy.
Komentarze obsługiwane przez CComment