Wiesław Żebrowski: Za wojnę zapłacimy wszyscy
Rozmowa z Wiesławem Żebrowskmi, prezesem Ciechanowskiej Spółdzielni Mleczarskiej.
- Pandemia nam przeszkadzała, ale nie tak mocno, jak obecna sytuacja, związana z wojną na Ukrainie. Jakoś sobie radziliśmy. Także dlatego, że pracownicy, których dopadł koronawirus, nie chorowali jednocześnie. Podobnie było w naszym nowym zakładzie...
* Ciechanowska Spółdzielnia Mleczarska przez wiele lat nie posiadała zakładu produkcyjnego.
- To się zmieniło. Od stycznia br. jesteśmy właścicielem zakładu mleczarskiego w Śląskiej Górze, usytuowanego w okolicach Wrocławia. Wcześniej zarządzała nim spółdzielnia mleczarska Demi. Zakład jest w dobrym stanie technicznym, ale popadł w tarapaty finansowe. Gdybyśmy go nie przejęli, miejscowa spółdzielnia musiałaby ogłosić bankructwo, zawiesić produkcję i zwolnić pracowników. Zatrudnia on 65 osób. Z powodu pandemii mieliśmy trochę kłopotów z obsadą linii technologicznych. Posiłkowaliśmy się nawet pracownikami pozyskanymi za pośrednictwem urzędu pracy. Przetrwaliśmy ten najgorszy okres.
* A jak ubiegły rok wyglądał pod względem finansowym?
- Myślę, że całkiem dobrze, bo zamknęliśmy go zyskiem wynoszącym 2,5 mln zł. Jest on wynikiem nie tylko tego, że skupujemy mleko, ale też sprzedajemy pasze, nawozy i środki ochrony roślin. Sprzedaż własna generuje spore obroty. Odpowiadają one mniej więcej za połowę zysku.
* To był jeden z większych zysków w ostatnich latach?
Tak. Tym bardziej, że część kupionych w ubiegłym roku towarów pozostała jeszcze w magazynie. Gdy zostaną one sprzedane, zapracują na wynik bieżącego roku.
* Wydawało się, że jak skończy się pandemia, to wszystko wróci do normalności, ale 24 lutego Rosja napadła na Ukrainę i chyba wszystko stanęło na głowie?
- Niestety wszystko, co jest potrzebne w rolnictwie drożeje. Zaopatrzyliśmy prawie wszystkich naszych rolników - producentów mleka, w nawozy. Dobrze, że zrobiliśmy to wcześniej, bo teraz ceny oszalały. Saletra amonowa w zakładach we Włocławku, skąd się zaopatrujemy, podskoczyła do 6200 zł za tonę. To kilkakrotnie drożej niż np. rok temu, gdy cena wynosiła co najwyżej 1200 zł za tonę. Jeśli rolnicy nie kupią nawozów, to będą niższe plony, co przełoży się na słabą wydajność produkcji mleka. Teraz w kraju mamy sporą nadwyżkę tego surowca, ale za chwilę możemy spotkać się z sytuacją, że żywności zacznie brakować. Wysokie ceny paliw, nawozów i środków ochrony roślin sprawią, że rolnicy popadną w tarapaty finansowe. Mocno zwyżkują też ceny pasz, co jest spowodowane rekordowymi cenami zbóż, zwłaszcza pszenicy.
* Zakłady mleczarskie też borykają się z wyższymi kosztami swojej działalności?
- Zdecydowanie tak. Powodem jest coraz droższa energia elektryczna, gaz, olej opałowy. Niektóre firmy z tego powodu mają już trudności z regulowaniem należności. Nasze opłaty za gaz także wzrosły co najmniej 6-krotnie, ale radzimy sobie z tym, bo mamy oszczędności. Ceny surowców energetycznych wciąż zwyżkują, co źle wróży na przyszłość.
* CSM w Ciechanowie kupiła zakład przetwórczy, żeby mieć gdzie zagospodarować całość skupowanego mleka?
- Takie było założenie. Produkujemy masło, sery żółte, sery twarogowe, maślankę, kefiry, mleko spożywcze. Mamy pełen asortyment, włącznie z galanterią mleczną. Choć jesteśmy właścicielem, nie zmieniliśmy marki, bo ona jest rozpoznawalna nie tylko we Wrocławiu, ale też w innych miastach tej części kraju. W przygotowaniu są produkty mleczne, które będziemy sprzedawać pod własną marką - CSM Ciechanów. Pojawią się one nie tylko w rejonie ciechanowskim, ale też w innych miastach, np. w Warszawie. Dopinamy sprawę opakowań i będziemy mogli wejść na rynek. Na razie nastawiamy się na sprzedaż hurtową. Zakład w Górze jest podobnej wielkości, jak nasz dawny ciechanowski zakład.
* Historia zatoczyła koło?
- Można tak powiedzieć, choć nie jest to ten sam zakład. Od dłuższego czasu marzyliśmy o tym, żeby zajmować się nie tylko skupem mleka, ale też produkcją wielu jego przetworów. Nie wszyscy wierzyli w to, że taki scenariusz jest możliwy. Ja po cichu liczyłem na to, że kiedyś stanie się to możliwe.
* Żeby firma się rozwijała, musi stale inwestować?
Wychodzimy z takiego założenia. Z tego powodu nie poprzestajemy na tym i szukamy okazji zakupu innych atrakcyjnych zakładów z tej branży. Mieliśmy na oku inny zakład, w Ozorkowie, który został w ubiegłym tygodniu wystawiony na przetarg. Najbardziej interesowała nas linia technologiczna, ale uznałem, że jeśli cena będzie atrakcyjna, to kupimy cały zakład. Tak też się stało na ubiegłotygodniowym przetargu. Teraz nasza spółdzielnia będzie prowadzić działalność w trzech miastach, w tym w dwóch zakładach mleczarskich.
* To, że część firm upada jest potwierdzeniem tego, że branża mleczarska do łatwych chyba nie należy?
- Kłopoty mają zwłaszcza te firmy, które przeinwestowały, zwłaszcza jeśli kupowały na kredyt. Rosną stopy procentowe, a to oznacza wyższe koszty pożyczania pieniędzy na inwestycje. Marża jest obecnie niższa niż oprocentowanie kredytów. My na szczęście nie mamy takich problemów. Do tej pory nie musieliśmy posiłkować się pożyczkami. Regularnie płacimy za mleko. Zwykle jest to wyższa cena niż wynosi średnia na rynku. Sytuację mamy na tyle dobrą, że zaliczamy się do 20 najlepszych firm z tej branży w kraju.
* Wojenna dezinformacja sprawiła, że przez 2-3 dni brakowało na stacji paliwa, a przecież taka firma jak CSM Ciechanów potrzebuje go chyba sporo?
Paliwa w rolnictwie czy mleczarstwie potrzeba bardzo dużo, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę. Samochody ciężarowe do przewozu mleka czy też ciągniki rolnicze w gospodarstwach mlecznych naszych dostawców zużywają dużo więcej paliwa niż samochody osobowe. Większe ciągniki mają zbiorniki o pojemności 250 litrów. Utrudnienia są, a co gorsze, droższe paliwo i energia to niestety wyższe ceny żywności. Martwi mnie to, czy wszystkich będzie na nią stać. Można się posiłkować kalkulacją cen i zrobić podwyżkę, ale kogo będzie stać na żółty ser za 50 zł za kilogram.
* Wszystkiemu winien jest Putin...
Dokładnie. Wojna odciska piętno na naszej gospodarce, bo Rosja i Ukraina to państwa, które są jednymi z największych eksporterów zbóż. Łącznie zaopatrują one około 30 procent światowego rynku. W przypadku Rosji kraj ten obowiązują sankcje za bezpodstawną napaść na swojego sąsiada. Ukraina nie może handlować zbożami, bo nie ma dostępu do Morza Czarnego, które zostało opanowane przez rosyjskie statki wojenne. Dzieje się naprawdę niedobrze. Oby wojna skończyła się jak najszybciej.
* Ta sytuacja jest chyba dla nas wszystkich zaskoczeniem?
Nikt nie spodziewał się takiej reakcji ze strony Rosji. Z tej racji, że zasiadam w radzie nadzorczej Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich, często spotykamy się z ministrem rolnictwa Henrykiem Kowalczykiem. On także był zaskoczony takim obrotem wypadków. Żeby nie dobić rolników wysokimi cenami, potrzebne będą dopłaty do zakupu nawozów.
* Gdy umilkną działania wojenne, może ceny wrócą do normalności?
Obawiam się, że to co było przed napaścią Rosji na Ukrainę, już nie wróci. Nadal będą obowiązywać sankcje, a przecież głównymi producentami soli potasowej na świecie są Rosja i Białoruś. To także najwięksi producenci nawozów azotowych. Gdy jeszcze zrezygnujemy z rosyjskiej ropy i gazu, to ceny poszybują w górę. Tak np. potwornie podrożał transport morski. Dawniej wynajęcie kontenera na statku kosztowało 8 tys. zł, a dziś trzeba zapłacić nawet 60 tys. zł. Niestety nie jesteśmy samowystarczalni, jeśli chodzi o dostęp do wielu surowców, dlatego odcięcie się od Rosji z dnia na dzień może mieć bardzo poważne konsekwencje finansowe, nie tylko dla tego kraju, jako agresora, ale także dla Polski, która formalnie nie uczestniczy w konflikcie zbrojnym.
* Musimy się przyzwyczaić do tego, że żywność będzie droższa?
Na razie to najbardziej realny scenariusz. Ratuje nas to, że jako kraj jesteśmy eksporterem wielu produktów rolnych. Spodziewaliśmy się jedynie tego, że Putin będzie straszył Ukrainę, a nie tego, że zacznie na nią zrzucać bomby. Wojna nigdy nie przynosi niczego dobrego. Po obecnym przykładzie widać, że ma ona wpływ na całą światową gospodarkę, choć najbardziej na kraje sąsiadujące, takie jak Polska.
* Wszyscy zapłacimy za to, że toczy się wojna?
- Niestety tak. Nawet jeśli walki ustaną, świat będzie już zupełnie inny. Tak np. rozpaczliwie musimy szukać nowych źródeł energii. Planowaliśmy szybko odejść od węgla, ale na razie to będzie niemożliwe. Nie da się, przynajmniej na krótka metę, wprowadzić wszystkich założeń "Zielonego Ładu", bo dobiłoby to nasze rolnictwo. Jestem za tym, żeby chronić planetę, ale z pewnych rozwiązań musimy tymczasowo zrezygnować, bo są zbyt kosztowne. Na pewno potrzebna będzie pomoc państwa. Unijne rolnictwo jest nastawione na intensywną gospodarkę. Gdy zabraknie np. nawozów sztucznych lub będą one zbyt drogie, to mocno odciśnie się na produkcji żywności.
* Branża mleczarska jest szczególnie zagrożona?
- Niestety tak, bo mamy do czynienia z bardzo nietrwałym surowcem. W tych dniach otrzymaliśmy pismo z PGNiG z informacją, że trzeba liczyć się z przerwami w dostawie gazu. Podobne zapowiedzi są ze spółek energetycznych. Jeśli rzeczywiście dojdzie do takich sytuacji, to stracimy olbrzymie ilości tego surowca, który trzeba szybko schłodzić i przerobić. Firmy mleczarskie mogą też popaść w kłopoty finansowe. Już teraz stąpamy po cienkiej linie. Rentowność w tej branży wynosi średnio około 2-2,5 procent. Nie chciałbym roztaczać czarnych wizji, ale obyśmy nie stanęli przed dylematem, jak chronić się przed głodem. Trudności, z jakimi możemy się spotkać, może być wiele. Oby ten scenariusz się nie sprawdził, bo jako konsumenci wszyscy za to zapłacimy.
Rozmawiał Roman Nadaj
Komentarze obsługiwane przez CComment