ul. ks. Ściegiennego 2, 06-400 Ciechanów 23 672 34 02 sekretariat@ciechpress.pl Pon.-Pt.: 8.00 - 16.00

Trzysta lat temu w Kiełbowie

Dokładnie trzysta lat temu, w niewielkiej miejscowości Kiełbowo, leżącej na południe od Raciąża, rozpoczął się jeden z ostatnich znanych procesów o czary na północnym Mazowszu.

Na akta tego procesu, zachowane w jednym z rękopisów przechowywanych w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, natrafiła 20 lat temu Małgorzata Pilaszek, podczas zbierania materiałów do swojej pracy doktorskiej, natomiast niedawno tekst ten został wydany przez profesora Jacka Wijaczkę z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Z akt tych wiemy, że w dniach 16-17 czerwca 1724 r. przed sądem wójtowskim raciąskim, który zebrał się w domu szlachetnego Stanisława Chyczewskiego w Kiełbowie, stanęła Katarzyna z Małej Wsi, dziewka służebna, która została oskarżona przez miejscową szlachtę o zajmowanie się magią ze szkodą dla ludzi i dla zwierząt. Obciążona zeznaniami świadków, którzy potwierdzili stosowanie przez nią rzekomych praktyk czarodziejskich, a potem oddana katowi na tortury – w sumie torturowano ją czterokrotnie, choć ówczesne prawo karne dopuszczało tylko trzykrotne tortury – przyznała się przed sądem do stawianych jej zarzutów, a przede wszystkim do otrucia matki szlachetnego Kacpra Chyczewskiego za pomocą „czegoś czarnego” (proszku), kupionego podczas jarmarku w Raciążu od ubranego „po niemiecku” karczmarza, czego dodała do gorzałki, oraz do diabelskich schadzek na „łysej górze za Raciążem”, gdzie była trzykrotnie wraz z innymi czarownicami. Podczas tortur wypytywana o swoje wspólniczki – stały element ówczesnych procesów – wymieniła imiona ponad dziesięciu znanych jej kobiet i dziewek z bliższej oraz dalszej okolicy uprawiających praktyki magiczne, wywodzących się z Pawlak, Gralewa, Młodochowa, Lutomierzyna, Kaczorowa, Króli, Łempina, Łempinka, Kraszewa, Wępił, Szapska, Żabowa, Jedlenia (?), Kiełbowa, a nawet z Płocka, gdzie miała wtedy działać „najgłówniejsza czarownica”, niejaka Bartłomiejowa, żona szewca.

Z akt procesu w Kiełbowie wynika ponadto, że oskarżona Katarzyna z Małej Wsi już 25 maja 1717 r. była sądzona o czary w procesie, jaki toczył się w niedalekich Koziebrodach, gdzie spalono na stosie inne rzekome czarownice. W czasie tego procesu Katarzynie udało się uciec „z kłody”, dzięki pomocy nieznanego z imienia stróża, który radził jej, aby zmieniła swoje imię na Maryna (Maryśka). Widać jednak z zeznań złożonych w Kiełbowie, że jego rady nie usłuchała i ciągle wołano ją Katarzyną, a ciągnąca się za nią zła sława „ciotuchy” (tak nazywano wiedźmy), sprawiła, że kiedy szlachetny Stanisław z Chyczewa wpadł w obłęd, za winną opętania go przez diabła, uznano właśnie służącą u niego wieśniaczkę. Choć wyroku sądu wójtowskiego z 1724 r., w którym zasiadali: wójt raciąski Jan Ciesielski, pisarz miejski Stefan Chojnowicz, cechmistrz Wojciech Sobolewski, ławnik przysięgły Jakub Gregorowski, ławnik przysięgły Franciszek Kubniewski oraz sługa miejski Paweł Majewski, nie znamy, to jednak można przypuszczać, że stawiane Katarzynie zarzuty, do których się przyznała, zawiodły ją niechybnie na stos. Również pomówione na torturach przez nią kobiety nie uszły uwadze przedstawicieli lokalnej sprawiedliwości, a na pewno jedna z nich – Katarzyna Piotrkowa z Pawlak, poddana szlachetnego Mikołaja Charzyńskiego. Już bowiem niecały tydzień później, dokładnie 21 czerwca 1724 r. – jak wynika z kolejnej zapiski w cytowanym tu rękopisie – stanęła ona przed obliczem sądu wójtowskiego raciąskiego na posiedzeniu w Pawlakach. W obecności wójta, ławników oraz przedstawicieli okolicznej szlachty, została poddana torturom i przyznała się do „oczarowania” starościanki płockiej, Katarzyny Bogusławskiej, której dała do zjedzenia, przez ręce niczego nie podejrzewającej szafarki, zatrute „jagody czerwone [borówki] i poziomki”, za co – wyrokiem raciąskiej temidy – spłonęła na stosie. 

Ile jeszcze innych niewinnych kobiet posądzonych o czary, zwanych przez miejscowych „ciotuchami”, wówczas spalono, tego nie wiemy. Jak można sądzić, chociażby z opisywanych już przeze mnie na łamach TC podobnych spraw o czary, wszczynanych z powództwa szlachty z okolic Płońska czy Wyszogrodu, wcale nie było ich mało. Naprawdę więc dużo szczęścia miała owa Marianna Milewska z parafii w Różanie, która w 1725 r. – w tym samym czasie, gdy płonęły stosy w Kłębowie i Pawlakach – oskarżona przez różański sąd wójtowski, że jest czarownicą i od 12 lat ma kontakty z „siłami nieczystymi”, gdy stanęła przez sądem biskupim, została uniewinniona i uwolniona. Ale już 40 lat później czarownice z Radzanowa takiego szczęścia nie miały. Jak bowiem wynika z akt wizytacji biskupiej z 1775 r.  w miasteczku tym spalono na stosie cztery kobiety, a jedną z mieszczek radzanowskich, wraz z nieznaną bliżej mieszkanką Ratowa „na świat wygnano”. A wszystko to pod okiem ówczesnych właścicieli tego miasta, wywodzących się ze szlachetnego rodu Niszczyckich, i do tego u początków rządów w diecezji płockiej „jaśnie oświeconego” brata królewskiego, księcia biskupa Michała Jerzego Poniatowskiego. Taka to już bywa od wieków ta nasza mazowiecka historia.

Komentarze obsługiwane przez CComment